Oprócz liturgicznego (nabożeństwo do Męki Pańskiej), słowo „pasja” ma kilka znaczeń: zamiłowanie do czegoś, silne wzburzenie, dzieło artystyczne poświęcone męce Chrystusa. Z nimi wszystkimi była związana aktywność Andrzeja Chłopeckiego (1950-2012) – muzykologa, krytyka, organizatora życia muzycznego. Z wieloznaczności pojęcia pasji czerpał inspirację, energię i kreatywność. Pasja stała się jego znakiem rozpoznawczym.
Dużo słuchać, dużo pisać – takiej rady udzielił Chłopecki młodemu muzykologowi. Wypróbował ją – ze świetnym rezultatem – na sobie, ale zaczynał od grania. Na fortepianie.
Ród Chłopeckich miał korzenie tatarskie, a siedzibę – w okolicach Lwowa. Andrzej urodził się i wychował w Bydgoszczy. Matka, pianistka amatorka, dostrzegła w nim zdolności warte rozwijania. Chodził do przedszkola muzycznego, a następnie do szkoły muzycznej I i II stopnia i z fortepianem wiązał swoją przyszłość. Niestety, egzamin z instrumentu do warszawskiej Akademii Muzycznej nie poszedł najlepiej (Chłopecki kładł to na karb środków uspokajających, które zażył przed stresującym wyzwaniem) i poradzono mu, aby złożył podanie o przyjęcie na muzykologię na Uniwersytecie Warszawskim. Zgodę na rekrutację po terminie musiała wydać dyrektorka instytutu – Zofia Lissa. Chłopeckiemu nie udało się jej znaleźć, więc skłamał w sekretariacie, że pani profesor się zgodziła. Został przyjęty, a oświadczenie nieprawdy uszło mu płazem. Co więcej, pracę magisterską napisał właśnie u Lissy. A niefrasobliwe traktowanie formalności mu pozostało.
Przez trzydzieści lat wykładał historię, literaturę muzyczną i estetykę muzyki współczesnej (Akademia Muzyczna w Krakowie, potem w Katowicach), był promotorem około trzydziestu prac magisterskich, nie posiadając stopnia doktora. Dopiero postawiony pod ścianą paragrafów, w 2006 roku dokończył i obronił rozprawę „Alban Berg. Człowiek i dzieło czasu młodości. Od pieśni solowej do orkiestrowej”. Została wydana przez katowicką uczelnię siedem lat później, w pierwszą rocznicę śmierci Chłopeckiego, uwielbiającego studentów „wędrownego bakałarza”, jak o sobie mówił.
Sam Chłopecki i jego znajomi uważali, że w sumie dobrze się stało. Jako pianista nie zrobiłby zapewne kariery, a jako krytyk muzyczny był postacią wybitną.
Domowe pianino „bydgoskie” stało się domowym pianinem warszawskim. Służyło nie tylko celom zawodowym, do czytania partytur utworów omawianych na antenie czy zamawianych na festiwale. Chłopecki dawał spontaniczne recitale dla trojga dzieci, żony, gości, dwóch kotów i dwóch psów, a w czasie Bożego Narodzenia akompaniował przy kolędowaniu. Jako pianista wystąpił też m.in. na koncercie zorganizowanym przez przyjaciół w prezencie na jego 50. urodziny; zagrał wtedy Sonatę da camera Krzysztofa Knittla.
Krytyka muzyczna była dla niego swoistą misją; według jego określenia: służbą publiczną. Uważał, że aby dobrze się z niej wywiązywać, trzeba śledzić na bieżąco dokonania około 300 najważniejszych kompozytorów współczesnych. Do tego – orientować się w kontekście ogólnoartystycznym (literatura, teatr, film, malarstwo) i, oczywiście, społecznym. Jako krytyk i publicysta Chłopecki uprawiał głównie dwie formy: felietony w czasopismach („Res Publica Nowa”, „Gazeta Wyborcza”, „Ruch Muzyczny”, „Tygodnik Powszechny”) i audycję radiową (około 2000 programów). Jeżeli dodać do tego działalność animatora życia muzycznego, niewiele pozostawało czasu „pozazawodowego”.
Żona Beata wspominała, że pracę zabierał nawet na wakacje; musiała czuwać, by nie przekroczył granicy, za którą nastąpi wypalenie i utrata sił. Przy takim trybie życia (wieczorne audycje, nocne lektury, słuchanie muzyki i pisanie w pracowni-piwnicy domu w Miedzeszynie, odsypianie do popołudnia), reżimie terminów i zadań, nałogowym paleniu, rzadkich wyjazdach wakacyjnych (narty, zwiedzanie, czytanie kryminałów i Umberta Eco) – nic dziwnego, że serce wymagało wspomagania rozrusznikiem. A gdy przyszłą śmiertelna choroba – spieszył się, by skończyć to, na czym mu bardzo zależało – książkę o Lutosławskim, z omówieniami wszystkich utworów Mistrza. I prawie zdążył. Brakujące treści uzupełniono wcześniejszymi tekstami o kompozytorze. Książka ukazała się pod tytułem „PostSłowie: przewodnik po muzyce Witolda Lutosławskiego”. Zgodnie z życzeniem Chłopeckiego zawiera szerokie marginesy, przeznaczone na notatki czytelników. Bo przecież słuchacz, poprzez aktywną percepcję, uczestniczy we współstawaniu się dzieła. Szeroki margines do zapisania przez innych – piękny testament kogoś, kto napisał tak wiele.
Komponowanie zjawisk
Chłopeckiemu naprawdę chodziło o muzykę. Mówił o niej z pasją, językiem nacechowanym emocjonalnie, lecz precyzyjnie używając aparatu muzykologicznego. Szukając najtrafniejszej werbalizacji swoich refleksji, wymyślał tak zuchwale lotne frazy jak „orgazmotwórczy charakter sztuki dźwięków”, „awangardysta między bolszewią a burdelem” (o Kurcie Weillu) czy „Ich Trzech” – ta parafraza nazwy popularnej grupy „Ich Troje” posłużyła za ironiczne określenie trójcy luminarzy muzyki współczesnej: Pendereckiego, Kilara i Góreckiego. Kiedyś fantazjował o rozmowie ze wskrzeszonym Schoenbergiem – o tym „…jak młodość ma wrócić do tej starej, mizdrzącej się do filistra, skomercjalizowanej i sklerotycznej nowej muzyki, która wymyśliła sobie, że najlepiej jej jest na górnej półce supermarketu. Górna półka jest wprawdzie dla elity, lecz supermarket dla plebsu – i w tym właśnie problem".
Pianista Maciej Grzybowski stwierdził: „… było to skrzyżowanie niebywałej, wręcz niebezpiecznej inteligencji z wyobraźnią, której towarzyszyła niezwykle rzetelna lektura literatury. […] To była prawdziwa sztuka. Jak dobrze wyreżyserowany film, trzymający w nieustającym napięciu. Czuję, że gdyby nie był muzykologiem, to prawdopodobnie zostałby dramatopisarzem, pisarzem. Może reżyserem.”
Kompozytor Paweł Mykietyn powiedział, że Chłopecki był „ostatnim autorytetem w polskiej krytyce muzycznej. Choć na pewno chętniej nazwałbym go mecenasem muzyki niż krytykiem”. Bowiem Chłopecki nie tylko pisał o muzyce, która powstała, lecz czynił starania o powstawanie muzyki. Mówił o tej swojej pasji: komponowanie komponowania kompozytorów.
Jako pomysłodawca i „programator” festiwali muzycznych zamawiał utwory u najlepszych twórców. Wspierał rozwój nie tylko muzyki rodzimej, lecz również krajów bałtyckich, słowiańskich i Węgier (projekt autorski w ramach monachijskiej Fundacji Siemensa). Niejedną cegiełkę dołożył do takich imprez jak Warszawska Jesień, Musica Polonica Nova, Aksamitna Kurtyna, Festiwal Muzyki Pawła Szymańskiego, „Hommage á Szymanowski”. Reprezentował Polskie Radio w Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów UNESCO. Dbał o to, by zamówione dzieła, oprócz prawykonania, miały rejestrację fonograficzną i wydanie nutowe. Szczególnym zainteresowaniem darzył grupę kompozytorów sobie rówieśnych (Andrzej Krzanowski, Aleksander Lasoń, Eugeniusz Knapik i inni); nazwał ich Pokoleniem Stalowej Woli – od nazwy miasta, w którym odbywał się festiwal „Młodzi Muzycy Młodemu Miastu”. Wielu zaprzyjaźnionych kompozytorów dedykowało mu swoje utwory.
Jednym z najciekawszych pomysłów programowych Chłopeckiego, zrealizowanym wspólnie z dziennikarką radiową Ewą Obniską, była „Meta-msza” – koncert o eklektycznym i niechronologicznie ułożonym scenariuszu, obejmującym utwory sakralne od średniowiecza po współczesność – od chorału gregoriańskiego, poprzez kompozycje Mikołaja z Radomia i Marcina Mielczewskiego, po Bogusława Schaeffera i Pendereckiego.
Paweł Szymański wspomina: „Kiedy Andrzej przychodził do nas do domu, zapadał się w fotelu, a na jego wąskim podłokietniku stawiał filiżankę z herbatą. Następnie filiżanką wykonywał jakieś dziwne i ryzykowne manewry. Przez trzydzieści kilka lat filiżanka jednak – wbrew prawu ciążenia – nie roztrzaskała się o podłogę. Miał taką specjalną zręczność. Podobnie, zręcznie lawirując, wznosił się ponad niechętne mu siły przeciętności i – na dłużej lub krócej – opanowywał obszary skutecznego działania. Wtedy powstawały festiwale, programy zamówień kompozytorskich i inne fakty kulturowe, których był sprawcą.”
Pasja do Pendereckiego
Od roku 2014 Polskie Wydawnictwo Muzyczne przy udziale partnerów (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Fundacja Polskiej Rady Muzycznej) wydaje serię pism Andrzeja Chłopeckiego. Kolejne tomy to: „Dziennik ucha. Słuchane na ostro”, „Muzyka wzwodzi. Diagnozy i portrety”, „Zabobony gasnącego stulecia. Kontynuacje”.
Najnowsza pozycja ukazała się 23 listopada 2023 roku, w 90. rocznicę urodzin Krzysztofa Pendereckiego, a jej tytuł mówi wszystko. W książce zebrano teksty poświęcone Mistrzowi z Lusławic z lat 1974-2011. Z charakterystycznymi dla siebie systematycznością i zaangażowaniem Chłopecki obserwował rozwój artystyczny Pendereckiego od czasu swej edukacji w średniej szkole muzycznej, to jest od połowy lat sześćdziesiątych XX wieku, czyli od momentu wielkiego triumfu „Pasji według św. Łukasza”. Temu właśnie dziełu poświęcił pracę magisterską (1975), napisaną pod kierunkiem wspomnianej już Zofii Lissy. Przedruk tekstu tej rozprawy, wraz z przykładami nutowymi, zajmuje jedną trzecią objętości tomu i świadczy o tym, że „Próba analizy i interpretacji”, jak głosi podtytuł, okazała się nader udana i po półwieczu wciąż stanowi doskonałe merytorycznie i błyskotliwie sformułowane wprowadzenie w świat tego utworu. Pozostałe teksty ułożono według klucza tematycznego: sacrum, profanum, opera i film, varia.
Droga zawodowa Chłopeckiego krzyżuje się z drogą twórczą Pendereckiego w chwili wielkiego zwrotu – oto bohater europejskiej awangardy sięga po formę „skostniałą”, obciążoną semantyką programowości i uwikłaną w kontekst religijny. Od tego miejsca kompozytor porzucił awangardowy radykalizm i podążył traktem dialogu z tradycją. Chłopecki bacznie tropił kreatywną relację między historią i współczesnością w muzyce Pendereckiego. Doceniał jego inteligentne persyflaże operowe i kolejne odsłony „Polskiego Requiem”. Świeżym uchem łowił nowe wykonania wczesnych hurraawangardowych kompozycji. Aż przyszedł rok 2002 i premiera pierwszego w dorobku Pendereckiego Koncertu fortepianowego. Pasja-fascynacja ustąpiła pasji-złości. Chłopecki nie krył gniewnego sprzeciwu wobec dzieła. W uzasadnieniu tego potępienia estetyka stapia się z etyką: „… gry i swawole, z których kompozytor nie chce zrezygnować, bo one właśnie utworowi mają zapewnić popularność na koncertowych estradach, inkrustuje przesłaniem, które zapewnić ma jednocześnie ideowy szantaż [złożenie hołdu ofiarom zamachu na World Trade Center]”. Zdaniem Chłopeckiego Penderecki kształtem i przesłaniem Koncertu wskrzesza zmory socrealizmu, zgodnie z ideologią Żdanowa i działaniami Chriennikowa – sekretarza związku kompozytorów sowieckich w latach 1948-1991. Wręcz wstrząsająco brzmią słowa, że Penderecki „odwraca znaczenie swych partytur, w które tak bardzo pragnęliśmy wierzyć”.
Tekst zrodzony z pasji wywołał burzę w środowisku. Krytyk stracił wielu znajomych, ale też i zyskał aprobatę tych, którzy obawiali się wyrazić obiekcje wobec najnowszej produkcji wielkiego artysty. Pewien student muzykologii przysłał Chłopeckiemu swój tekst pod tytułem zdradzającym poparcie dla negatywnej recenzji: „Love me Pender”. Student nazywał się Jan Topolski. Niebawem założył istniejące do dziś pismo muzykologiczne „Glissando” (Chłopecki mu sekundował). On również został współredaktorem tomu „Pasja do Pendereckiego”.
Po Koncercie fortepianowym Chłopecki stracił wiarę w Mistrza, ale nie stracił nadziei, że tę wiarę odzyska. W 2011, na rok przed odejściem, Chłopecki w książce programowej Festiwalu Wratislavia Cantans zamieścił tekst poświęcony VIII symfonii „Pieśni przemijania” Pendereckiego. Zachwycił się brzmiącym w niej „tonem czystości” i „cudowną grą kameralistyki i intymnej pieśniowości, wciąż skutecznie (!) dążącej ku światłu […].” Tak pięknie i świetliście, uskrzydlony a nie zniewolony pasją, krytyk Chłopecki pożegnał się z Pendereckim, muzyką i światem.
Andrzej Chłopecki: Pasja do Pendereckiego
Wybór, wstęp i opracowanie: Jan Topolski i Sławomir Wieczorek
Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 2023
412 stron
Hanna Milewska
Hi-Fi i Muzyka 05/2024