HFM

artykulylista3

 

McIntosh MXA60

50-55 11 2010 01W ubiegłym roku McIntoshowi stuknęła sześćdziesiątka. Urodziny uświetniło pojawienie się w katalogu dwóch specjalnych pozycji. Pierwszą był dzielony wzmacniacz C22/MC75, niemal żywcem przeniesiony ze starych dobrych czasów. Drugim produktem opracowanym z okazji jubileuszu jest... miniwieża – pierwszy kompaktowy zestaw z logo McIntosha, a zarazem jeden z najdroższych minisystemów na świecie.

 

Firma zaprezentowała niedawno swój pierwszy gramofon i pierwszy od wielu lat wzmacniacz stereofoniczny, który za pomocą opcjonalnej karty można przekształcić w amplituner, a nawet serwer muzyczny z twardym dyskiem.

Miniwieży z niebieskimi wskaźnikami nikt się jednak nie spodziewał. Sam fakt pojawienia się takiego produktu w katalogu high-endowej legendy jest wystarczająco ciekawy, ale jeszcze bardziej zadziwia jego cena: 28000 zł. Ta wyraźnie sugeruje, że MXA60 nie miał być tylko zabawką, poszerzającą grono właścicieli Maka. Ekskluzywna wieża nie stanie w każdej sypialni i nie każde dziecko dostanie ją na komunię. Dla kogo więc jest przeznaczona i jak się sprawdza w prawdziwym świecie?

 

Budowa
MXA60 przyjeżdża do nas w kartonie, w którym zmieściłaby się V-ósemka do Forda Mustanga. Wielkość opakowania jest jednak myląca, bo sama wieża zajmuje niewiele więcej miejsca niż standardowy Piano Craft.
Już pierwszy kontakt daje pojęcie o jakości wykonania. Kompaktowy system ani trochę nie ustępuje droższym urządzeniom McIntosha. Chromowaną podstawą miniwieża nawiązuje do flagowej integry MA7000. Z droższymi modelami łączy ją też konstrukcja obudowy. Zamiast zwykłego pudełeczka z otworami wentylacyjnymi mamy tu dość skomplikowaną budowę modułową.
Jednostka centralna składa się z podstawy, w której ukryto odtwarzacz CD/ SACD, umieszczonego na niej modułu z sekcją wzmacniacza, transformatora oraz zamkniętych w puszce modułów sterujących i preampu. Jednostka centralna jest jednym klockiem, a widoczny podział między odtwarzaczem a wzmacniaczem to zabieg estetyczny.
Front wygląda kosmicznie. Starsze wzmacniacze amerykańskiej firmy łączą nowoczesność ze specyficznym smakiem ponacinanych pokręteł. Tutaj przednia ścianka jest niemal płaską, lustrzaną taflą, z której wyłania się tylko kilka elementów. Dopóki system pozostaje w uśpieniu, można go nawet nazwać dyskretnym. Wyjście z trybu standy uruchamia wesołe miasteczko. Zza szyby wyłaniają się zielone napisy, dwa wyświetlacze i niebieskie wskaźniki wychyłowe, a między nimi, w specjalnym pokoiku z lustrzanymi ściankami, znajduje się niewielka lampka, podświetlona na pomarańczowo. Po kilkunastu sekundach kończy się jej wygrzewanie i kolor iluminacji zmienia się w zieleń. Niby o gustach się nie dyskutuje, ale pozwolę sobie na subiektywną i krzywdzącą ocenę: takiej wiochy dawno nie widziałem.
Jakość zastosowanych materiałów i podzespołów jest pierwszorzędna. Chociaż wzornictwo zalatuje jarmarkiem i przywodzi na myśl oświetlonego diodami Opla Calibrę, nie uświadczymy tu tanich plastików. Mak jest zbudowany jak czołg, a raczej stary amerykański muscle car – mnóstwo metalu, tu i ówdzie błyszczący chrom i aluminium, a z przodu – pięknie wypolerowana szyba. Została ona pochylona, zapewne z myślą o wygodzie użytkowników, którzy postawią wieżę na niewysokim stoliku lub komodzie.
Dwa pokrętła obsługują najważniejsze funkcje. Jeśli nie liczyć przycisków w panelu odtwarzacza, można nimi zmienić większość ustawień. Jedna to istne „trzy w jednym” – dwa pokrętła i przycisk. Służy do wybierania źródła dźwięku, obsługi radia i poruszania się po dość rozbudowanym menu. Trzeba się przyzwyczaić do używania tego manipulatora, ale w ciągu kilku minut można się nauczyć, które pokrętło w danym momencie odpowiada za zmianę wybranej funkcji. Decyzję zatwierdzamy, naciskając mniejszy okrąg.

50-55 11 2010 02     50-55 11 2010 03

Potencjometr głośności również można nacisnąć i jest to nic innego, jak tryb uśpienia. Może nie jest to w pełni intuicyjny system, ale gdy się z nim oswoimy, docenimy jego funkcjonalność. W menu można ustawić balans, podbicie basu, ilość wysokich tonów, a także wybrać konfigurację głośników. Inny sygnał do kolumn wieża będzie wysyłała, gdy podłączone są tylko dedykowane monitory, a inny, jeśli zdecydujemy się je wspomóc subwooferem. W większych pomieszczeniach to bardzo dobre rozwiązanie i uważam, że mądrym krokiem ze strony producenta było dodanie trybu pracy w konfiguracji 2.1. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by podłączyć kolumny wolnostojące. Wówczas powinniśmy wybrać opcję „large”. Możliwe jest również wyciszenie głośników i odsłuch przez słuchawki.
Jeśli chodzi o źródła, do wyboru mamy odtwarzacz CD i tuner. Można także podłączyć dwa zewnętrzne urządzenia do wejść XLR i RCA. Nie ma natomiast stacji dokującej iPoda, wejścia USB, gniazda kart pamięci ani łączności z domową siecią. McIntosh postawił tutaj na klasykę. Część klientów może to odstraszyć, ale nie po raz pierwszy firma z Binghamton stawia na tę, nieco staromodną, poprawność. W czasach, gdy niemal każdy producent stara się odciąć kawałek iPodowego tortu, taką strategię można uznać za co najmniej ekscentryczną.
Odtwarzacz CD/SACD wyposażono w wąską szufladę transportu. Próby wpychania do niej płyt z naklejkami mogą się źle skończyć. Napęd pracuje sprawnie, a przy odczycie wydaje z siebie tylko delikatny szum. Tuner obsługuje zakresy AM i FM, a w wyposażeniu wieży znajduje się zewnętrzny moduł anteny AM o symbolu RAA2. Popularność AM w USA sprawia, że dla klientów jakość ich odbioru jest bardzo ważna. W antenę FM trzeba się zaopatrzyć samemu. Jeśli chodzi o kable głośnikowe – w pudełku znajdziemy dwa porządne przewody zakończone widełkami. Gniazda przyjmują dowolny rodzaj audiofilskich końcówek – są identyczne jak w MA6600. Jeśli komuś przyjdzie ochota na wymianę okablowania – nie ma problemu.
Konstrukcja jednostki centralnej nie pozwala jej bezboleśnie rozkręcić, ale producent nie robi tajemnicy z wewnętrznej budowy urządzenia. Hybrydowy wzmacniacz dysponuje mocą 75 W/8 Ω. Lampowy przedwzmacniacz połączono z końcówką mocy, w której pracują tranzystory ThermalTrak. Zabezpieczenie termiczne w normalnych warunkach nie powinno być potrzebne, bo oprócz szeregu otworów wentylacyjnych ciepło do otoczenia odprowadza spory radiator. MXA60 wyposażono również w firmowe układy zabezpieczające. Sentry Monitor chroni przed zwarciem na wyjściu głośnikowym, a Power Guard zapobiega przesterowaniu. W odtwarzaczu pracuje 24-bitowy przetwornik Burr Browna. Istnieje możliwość odczytu plików MP3 i WMA zapisanych na płytach CD.
Głośniki prezentują się niepozornie. Pod względem konstrukcji są to klasyczne, dwudrożne monitory w obudowie wentylowanej. Wylot bas-refleksu znalazł się z tyłu i został delikatnie wyprofilowany. Ciekawie ukształtowane, odchylone do tyłu obudowy wyglądają, jakby były wykonane z kamienia, ale zostały wytłoczone z aluminium, co ma pomóc w walce z rezonansami. Kolumienki wykończono czarnym lakierem fortepianowym, idealnie pasującym do lustrzanego frontu. Lakierem pokryto też dolne części maskownic, a po bokach przykręcono ozdobne aluminiowe szyny. Kratownice są wytrzymałe, ale nie pozostają bez wpływu na brzmienie. Szkoda, że bez nich monitory nie wyglądają już tak atrakcyjnie. Producent najwyraźniej zdał sobie z tego sprawę, bo głośnik wysokotonowy wysunięto do przodu, a w ramkach wykonano specjalne wycięcia, dzięki czemu tweeter jest osłonięty jedynie czarnym materiałem. Tytanowa kopułka o średnicy 19 mm jest chłodzona płynem ferromagnetycznym. Niskie tony odtwarza klasyczny stożek z membraną o średnicy 7 cm.
Luksusowej wieży nie wypada obsługiwać zwykłym pilotem, dlatego sterownik HR60 jest aluminiową bryłką przypominającą piloty Pliniusa. Patrząc na niego, zastanawiam się, dlaczego McIntosh nie dodaje takich do swoich wzmacniaczy. Jedyna przewaga sterownika od MA6600 nad tą metalową cegiełką to podświetlane przyciski. Ale jeśli postawicie MXA60 w pokoju, możecie być pewni, że w czasie słuchania muzyki nigdy nie będzie w nim ciemno. Wieża daje tyle światła, że można się pozbyć lampki nocnej.
Na koniec należy pochwalić jakość wyjścia słuchawkowego. Z Beyerdynamikami DT990 Pro grało naprawdę dobrze.

50-55 11 2010 04

 

Konfiguracja
Teoretycznie z kompletnym systemem nie ma czego konfigurować, ale skoro całość kosztuje tyle co high-endowy wzmacniacz, nie wypada postawić wieży na byle czym i zasilać listwą od komputera. MXA60 pracował więc w towarzystwie listwy Fadel Art Hotline IEC oraz kabli sieciowych Ansae Muluc Supreme, a stanął na stoliku Base z tłumieniem olejowym i blatami z 3-cm granitu. W teście postanowiłem też zastąpić fabryczne kable głośnikowe taśmami Nordost Red Dawn, co przyniosło zdecydowaną poprawę brzmienia. Postanowiłem jednak, że bardziej sprawiedliwe będzie przeprowadzenie krytycznego odsłuchu z oryginalnymi kablami McIntosha.

50-55 11 2010 05     50-55 11 2010 06

 

Brzmienie
Bez owijania w bawełnę można powiedzieć, że zestaw McIntosha gra świetnie. W pierwszych minutach odsłuchu dawał się we znaki trochę zbyt napompowany bas, ale wystarczyło zajrzeć do menu, wyłączyć funkcję Autobass i ręcznie ustawić ilość najniższych składowych, aby brzmienie odzyskało równowagę. Oczywiście ogromny bas, wydobywający się z tak małych głośników, robi wrażenie, ale przecież nie o to chodzi. Po dokonaniu drobnej korekty w ustawieniach brzmienie przestało być efekciarskie. Stało się jasne, że amerykańska wieża ma do zaoferowania o wiele więcej.
Cechą odróżniającą McIntosha od zestawów mikro, z jakimi dotąd miałem do czynienia, jest poważne traktowanie barwy dźwięku jako elementu decydującego o realizmie prezentacji. Nie wiem, czy to zasługa lampowego przedwzmacniacza, czy może konstrukcji monitorów, ale za efekt inżynierom McIntosha należy się uznanie.
Brzmienie było czyste, wyrównane i przyozdobione odrobiną ciepła, która jednak nie przeszkadzała w różnicowaniu barw instrumentów. Jedynym ograniczeniem była makrodynamika, wynikająca oczywiście z gabarytów monitorów. Niektórym głośnikom udaje się delikatnie naciągnąć prawa fizyki, ale zupełnie przeskoczyć się ich nie da. MXA60 może zagrać o wiele głośniej, niż sądzilibyśmy, patrząc na rozmiar kolumienek, ale nie zbliża się do dynamiki dużych monitorów ani, tym bardziej, zestawów podłogowych. Po prostu nie ma cudów.
Zachęcająco wypada dynamika w skali mikro. Kiedy nie zmuszamy zestawu do pracy ponad siły, akcentuje impulsy mocno i dokładnie. Cecha ta ma oczywiście wiele wspólnego z szybkością reakcji i przejrzystością.
Na zdjęciach widzimy amerykańską wieżę z głośnikami przytulonymi do jednostki centralnej, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby te elementy rozdzielić i potraktować McIntosha jak audiofilski zestaw stereo. Można się nawet pokusić o zafundowanie monitorom stendów z dopasowanym górnym blatem. Jeśli ktoś myśli o potraktowaniu MXA60 tak poważnie, jestem za. Po rozstawieniu głośników dźwięk zdecydowanie zyskał i nie mam na myśli tylko stereofonii. Brzmienie nabrało oddechu, a bas stał się głębszy i bardziej zwarty. Wreszcie miałem wrażenie słuchania prawdziwie audiofilskiego systemu.
Czy jednak było to brzmienie na poziomie systemów za 30 tysięcy złotych? Nie. I to najbardziej mi przeszkadzało w czasie całego testu. MXA60 jest najlepszym systemem mini, jaki miałem okazję sprawdzić. Prawdopodobnie jest też najlepiej grającą miniwieżą na rynku. Ale nie mogę się uwolnić od myśli, że jej cena jest przesadzona. Trudno o tym dyskutować w kategoriach zastosowanych materiałów i technologii wykonania. To prawdziwy McIntosh, a produkty tej firmy nigdy nie należały do tanich. Problem w tym, że za te same pieniądze można bez problemu skonfigurować system grający o wiele, wiele lepiej. MXA60 gra znakomicie jak na miniwieżę, ale 28 tysięcy złotych? Można tę kwotę przeznaczyć na przykład na Audio Physiki Tempo VI i system Primare CD31/I30. A jeśli warunki lokalowe zmuszają kogoś do kupna mniejszych kolumn, może wybrać Xaviany XN250Evo, do tego Electrocompanieta ECI-5, dobry odtwarzacz Marantza czy Cambridge’a i wciąż zostanie trochę pieniędzy na okablowanie. Gdyby wieża McIntosha kosztowała, np. 10000 zł, mogłaby stanowić alternatywę dla systemów złożonych z oddzielnych komponentów. Przy obecnej cenie jest raczej specyficznym produktem dla specyficznego klienta.

Reklama

 

Konkluzja
Na szczęście są ludzie, którzy kupują drogie mechaniczne zegarki i nie przejmują się tym, że do odmierzania czasu równie dobrze nadaje się plastikowa zabawka albo telefon komórkowy. Niektórzy z radością kupują najlepiej wyposażoną wersję Fiata 500 i nie obchodzi ich, że za te same pieniądze mogliby mieć o wiele większe auto. Jeśli kogoś nie bawi składanie systemu hi-fi z oddzielnych elementów, może kupić miniwieżę. MXA60 jest prawdopodobnie najlepsza na rynku. Cena tylko to odzwierciedla.

50-55 11 2010 T

 

Autor: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 11/2010

 

Pobierz ten artykuł jako PDF