HFM

artykulylista3

 

Micromega M-One 100

52 59 Hifi 06 2017016
To nie jest mój pierwszy kontakt z Micromegą. Francuska marka była aktywna już we wczesnych latach 90. Słynęła z odtwarzaczy CD, które – pomimo umiarkowanych cen – jakością brzmienia goniły do pudła znacznie droższe konstrukcje konkurencji. Najpierw używałem Stage’a 4, później przesiadłem się na „szóstkę”. Pięknie to grało…

W pewnych zakresach Stage 6 starał się nawet konkurować ze źródłami dzielonymi (transport/przetwornik) i byłoby to wymarzone narzędzie dla recenzenta, gdyby nie jego… kaprysy. Odtwarzacz się wieszał, zacinał i wyłączał. Przeważnie pomagał reset. Czasem jednak potrzebna była ingerencja serwisu. Mimo tych niedogodności posiadaczy Micromegi darzono swoistym respektem. W audiofilskich kręgach uważano ich za ludzi, którzy, świadomie godząc się na niewygody, cieszą się brzmieniem na granicy hi-endu.

 


Czasy się zmieniły, a Micromega znikła z rynku na długie lata. Szczerze mówiąc, nie śledziłem jej losów. Kiedy jednak dowiedziałem się, że wraca, autentycznie się ucieszyłem. Byłem bardzo przywiązany do Stage’a 6 i jeśli dzisiaj oferta firmy zawierałaby takie frykasy, to jestem jak najbardziej zainteresowany.
Moja przygoda zaczyna się od urządzenia, które akurat nie budzi mojego pożądania. Wzmacniacz z nowoczesnymi przyległościami to dla tradycjonalisty w pewnym sensie dziwactwo. Jednak rynek właśnie takich produktów obecnie poszukuje. Z punktu widzenia nowoczesnego melomana, M-One 100 jest uniwersalny i wyposażony we wszystkie gadżety. Ma USB, DAC, LAN, a nawet Bluetooth, choć oczywiście może służyć także jako klasyczna integra.
M-100 jest częścią skromnej linii M-One. Oprócz niego, znajdziemy tu jeszcze droższy i mocniejszy model M-150.

52 59 Hifi 06 2017001Płytkę z elektroniką można
po prostu wyjąć. Genialne rozwiązanie
dla serwisu.


Kolejna linia – M.O – prostotą użytkowania i wzornictwa przypomina wspomniane Stage’e. Urządzenia wyglądają jak za złotych czasów hi-fi. Wyposażono je tylko w niezbędne funkcje, dzięki czemu można sobie poradzić bez instrukcji obsługi. Tu oferta jest znacznie szersza. Obejmuje cztery wzmacniacze zintegrowane (IA-60, IA-100, IA-180, IA-400), trzy streamery (AS-400, Aria Airdream, WM-10), jest też przedwzmacniacz (PA-20) i dwie końcówki mocy (PW-250 i PW-400). Przewidziano też tuner FM-10. Najbardziej cieszy jednak, że Micromega nie porzuciła swojej specjalności, czyli odtwarzaczy CD. Ich wybór jest obecnie coraz skromniejszy, a tu proszę: trzy modele (CD-10, CD-20, CD-30), wyposażone w mechanizmy Sony KHM 313 albo Sanyo SFH 850 oraz przetworniki delta-sigma. Jeżeli nowe CD okażą się równie ciekawe co Stage, powinny się cieszyć sporym zainteresowaniem, choć oczywiście wiele zależy od ceny.
À propos tej ostatniej, Micromega ma też coś dla początkujących, czyli linię My-Range. Można w jej ramach zbudować kompletny systemik. Znajdziemy tu przetwornik cyfrowo-analogowy Mydac, przedwzmacniacz korekcyjny Myphono i słuchawkowy Myzic. Do tego dobierzemy monitory Myspeaker w dwóch wersjach: pasywnej albo aktywnej. Jeżeli w pierwszej, to potrzebna będzie jeszcze końcówka mocy Myamp. W drugiej Myampa umieszczono w skrzynce z głośnikami. Ofertę uzupełniają Mycable: USB, łączówka analogowa, koaksjalna cyfrówka i głośnikowe. Jakby tego było mało, można się zaopatrzyć w podstawki pod kolumny Mystand.
Jak widać, Micromega ma ciekawą politykę. Oferta trafia w trzy różne grupy klientów i obejmuje niższy i średni zakres cenowy. Francuzi nie zgłaszają high-endowych pretensji. Pozostają raczej wierni założeniom, jakimi się kierowali 20 lat temu. To przeważnie daje nadzieję, że trafiamy w ręce specjalistów. W tym przypadku – z doświadczeniem i realnymi osiągnięciami na koncie.

52 59 Hifi 06 2017001Każdy kanał końcówki mocy zasilany osobnym transformatorem (dual mono). Tranzystory przyklejone do radiatora.


Budowa
M-100 wygląda jak waga łazienkowa. Strach go postawić na podłodze, bo jak nic ktoś na niego wejdzie. Skojarzenie jest oczywiste: żadnych pokręteł, wyświetlacz na froncie i na górnej płycie, mikroskopijne przyciski, wtopione w tło, w zasadzie niewidoczne. Jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego standardu: logo firmy na froncie, oznaczenie modelu, opisy gniazd itp. A tutaj nic – ani literki. Jest logo, ale wyfrezowane na górnej płycie. W dodatku obudowa sprawia wrażenie jednolitego bloku, a wszystkie podłączenia i gniazda zostały starannie ukryte. Same gabaryty też nie przypominają urządzenia hi-fi. To naleśnik, zaprojektowany tak, aby równie efektownie wyglądał ze wszystkich stron. Nie dziwi to specjalnie, bo kiedy przeanalizujemy jego funkcje, okaże się, że nie będzie częścią typowej wieży. Może stać na półce obok efektownego telewizora. Przypuszczalnie projektant widział go w nowoczesnych, minimalistycznych wnętrzach.

52 59 Hifi 06 2017001Bateria kondensatorów.


Wzornictwo M-One 100 jest niepowtarzalne, ale ekstrawagancje na tym się nie kończą. Jest coś, czego nie potrafię zrozumieć. Gniazda nie mają opisów, a nie jest to typowy zestaw, który ogarniemy intuicyjnie. Za to na podstawie wymalowano dokładny schemat ze szczegółowym opisem. Oznaczono na nim nawet śrubki mocujące. Rozumiem, że Micromega nie chciała psuć oryginalnej koncepcji plastyka, ale z punktu widzenia użyteczności to dziwaczne. Nikt nie skorzysta z obrazka, bo za każdym razem musiałby podnosić i obracać wzmacniacz. Na szczęście, w komplecie dostajemy książeczkę „Pierwsze kroki z M-100”. Jest w niej wszystko, bez zbędnej gadaniny.
M-100 można też… powiesić na ścianie. Dlatego pozostawiono otwory montażowe na firmowy stelaż, jak w przypadku płaskiego telewizora. Zapewne z tego wynika kolejna koncepcja: płytka kryjąca wszystkie gniazda od góry. Nie ma co owijać w bawełnę: utrudnia to jak diabli podłączenie czegokolwiek, zwłaszcza kolumn. Wprawdzie solidne zaciski teoretycznie przyjmą wszystkie połączenia, ale należy to sobie od razu wybić z głowy. W grę wchodzą wyłącznie banany, bo jeśli skorzystamy z widełek albo gołych przewodów, to kable zasłonią gniazda zlokalizowane tuż obok. O jakiejkolwiek wygodzie nie ma tutaj mowy.

52 59 Hifi 06 2017001Francuzi chętnie korzystają z gotowych układów.


Wzmacniacz jest, jak to mawiają: „designerski” i ma stanowić oryginalną ozdobę wnętrza, intrygować. Kable zaburzyłyby tę koncepcję. System podłącza się raz, więc można nawet rzucić kilka soczystych wiązanek w imię tego, że później będzie już tylko ładnie wyglądał. I grał, oczywiście.
Sama zawartość tylnej ścianki wiele mówi o wszechstronności urządzenia i jego licznych zastosowaniach. Idąc od prawej, mamy tu: trójbolcowe gniazdo zasilania, monofoniczne wyjście do subwoofera, bezpiecznik główny, terminale kolumnowe, a pomiędzy nimi pre-out na XLR-ach Neutrika. Potem blok: 2 x płaskie USB i LAN do internetu. Kolejne, cyfrowe wejścia: 2 x I2S (HDMI), asynchroniczne USB i symetryczne AES/EBU, plus optyczne i koaksjalne. Dalej: wyzwalacz i blok wejść analogowych: po jednym linowym XLR i RCA, a do tego gramofonowe RCA (MM/MC) z zaciskiem uziemienia. Jak widać, konstruktor uznał, że użytkownik M-100 będzie raczej korzystał z dobrodziejstw nowoczesnych form dystrybucji muzyki, a czincze i XLR dał dla świętego spokoju. Może się zdarzyć jakieś CD, DVD albo inny „strucel”, więc niech będzie. Cóż, nie podzielam tego entuzjazmu, ale jak się przyjrzeć zwyczajom obecnej młodzieży, to nic już nie dziwi. W końcu zdarza się, że do szpary na kasetę w samochodowym radiu ten i ów próbuje wpakować iPhona i jeszcze się dziwi, że nie wchodzi i się rysuje. Takie czasy. Co innego gramofon. To już urządzenie nowoczesne (sic!) i trendy.

52 59 Hifi 06 2017001Część cyfrowa.


I ostatnia ciekawostka – gniazdo dla mikrofonu. Nie, nie chodzi tu o karaoke ani o możliwość rozmawiania przez zestaw głośnomówiący w postaci systemu hi-fi (a raczej hi-tech). To zakończenie systemu M.A.R.S. (Micromega Acoustic Room System). Ustrojstwo mierzy akustykę pomieszczenia i dostosowuje do niej charakterystykę wzmacniacza. W modelu M-150 jest montowane standardowo. W M-100 trzeba dopłacić 4000 zł. Sporo, a czy warto? Nie wiem. Renoma Micromegi i cena stwarzają oczekiwania, ale w przypadku tej ostatniej byłbym ostrożny. Francuzi mają zwyczaj słonego liczenia za dodatki, które inni traktują jako „oczywistą oczywistość”.
Aby to pojąć, wystarczy spojrzeć na paletę wykończeń M-100. Standardowe kolory to srebrny i czarny. Potem zaczyna się jazda bez trzymanki. Inna rzecz, że wzmacniacz jest dostępny w najdzikszych barwach, a lakiery są po prostu piękne. Przydałaby się jednak szczypta wstrzemięźliwości.
Kilka kolorów określono jako Sopra. Skojarzenie jest jak najbardziej słuszne: chodzi o kolumny Focala. Natomiast dywagacje o powiązaniach kapitałowych już nie. Focal nie kupił Micromegi ani odwrotnie. Nie są też logami w tej samej grupie kapitałowej. Ludzie w obu firmach po prostu się znają i lubią, dlatego często wybierają tego samego importera (jak ma to miejsce i w Polsce). Ich produkty często stoją u tych samych dilerów. Czasem sprzedają się razem, więc postanowiono wzmocnić ten związek i pomóc sobie wzajemnie w marketingu. Dać ten sam lakier na kolumny i wzmacniacz to chyba najtańsze i najbardziej oczywiste rozwiązanie. A jak to razem wygląda…

52 59 Hifi 06 2017001Dualizm wyświetlaczy,
czyli nowa filozofia
ustawienia wzmacniacza.


Tyle że „najtańsze” oznacza 3000 zł dopłaty za kolorek „sopranowy”. Mój znajomy lakiernik – artysta w swoim fachu – za taką przysługę zażyczyłby sobie zacną butelkę, a gdyby podszedł do tematu komercyjnie, policzyłby góra siedem stówek. Wiem, że tak się nie powinno oceniać kosztów produkcji, ale jest też druga strona medalu: skoro nakłaniamy ludzi do większych zakupów, to dajmy im jakąś marchewkę. A 3000 za zmianę koloru to marchew taka sobie. Co więcej – na Soprze paleta barw się nie kończy, a pozostałe to już dopłata… 5000 zł. Najmocniej przepraszam, ale za tę cenę można polakierować metalikiem Volvo V70. A w Micromedze jeden element.
Obudowa składa się z dwóch aluminiowych odlewów. Spód to płaska wanienka, wzmocniona kratownicą. Do niej przykręca się płytkę z elektroniką, zintegrowaną z tylną ścianką.

52 59 Hifi 06 2017001Podwójny wyświetlacz.

 

Wzmacniacz rozbiera się na trzy moduły, a ten „elektroniczny” daje dostęp do wszystkiego. To wymarzony prezent dla serwisu. Dolna płyta opiera się na czterech stożkach, które przy mocno rozwiniętej wyobraźni można nazwać „nóżkami”. Unoszą sprzęt najwyżej na milimetr od blatu, więc jeżeli będzie krzywy, nie zapewnią stabilnego oparcia. Na zdjęciach z wystaw widziałem, że M-100 zawsze stoi na dodatkowych podkładkach. Proponuję polskie ProAudioBono. Są świetne, kosztują oczy z głowy, ale i tak taniej niż opcjonalny lakier „Made in France”.

 

52 59 Hifi 06 2017001Gniazda bez opisów


Elektronika znajduje się na płytce, którą się odkręca od podstawy. Górna pokrywa to kształtka z wycięciami na dwa wyświetlacze i mikrowentylatorami, będącymi zwieńczeniem oryginalnych radiatorów. Stanowi niemal całość obudowy. Ścianki: górna, frontowa i boczne wzmocniono słupkami, które poprawiają sztywność. Odporność na zakłócenia magnetyczne zapewnia sam materiał, czyli srebrzysty metal. Na uwagę zasługuje dokładność odlewania elementów. Nie mam zastrzeżeń – robota na piątkę z plusem.
Przejdźmy zatem do trzeciej płytki, tej ze specjalnością Micromegi. Francuzi chętnie korzystają z gotowych elementów przedniej jakości. Są komponenty Epcosa i gotowy moduł Bluetooth bułgarskiej fabryki Olimex (wysoka technologia, robotyka). Ale przytłaczająca większość to robota inżynierów Micromegi.

52 59 Hifi 06 2017001Te znajdziemy pod spodem.

 

Producent deklaruje, że wzmacniacz pracuje w klasie AB. Topologia to dual mono. Zasilanie rozdzielono na kilka małych transformatorów produkcji włoskiej. W zasadzie każda sekcja dostaje prąd z osobnego uzwojenia, co pozwala uniknąć zakłóceń. Wewnętrzne okablowanie ograniczono do minimum. Wszystkie elementy są w torze najbliżej, jak tylko dało się zaplanować. Może tego nie widać, bo po drodze znalazły się przetworniki, łączność bezprzewodowa itp., ale warto spojrzeć na okolice gniazd. Zlokalizowano tam wszystkie układy wyjściowe tak, żeby droga sygnału była jak najkrótsza. Po przeciwnej stronie znajdziemy baterię kondensatorów, a także dwa zasilacze rezonansowe, oparte na małych transformatorach E-I, zaopatrujące osobno każdą końcówkę mocy. Za nimi ulokowano dwupoziomowy wyświetlacz, przed nimi – tajemnicze aluminiowe sztaby. To radiatory przenicowane na drugą stronę; na zewnątrz mamy gładki prostopadłościan; ożebrowania są w środku. Wychodzą zresztą na zewnątrz otworami wentylacyjnymi w aluminiowym wieku. Takie chłodzenie musi wystarczyć. I chyba nie ma problemu, bo wzmacniacz w czasie pracy specjalnie się nie grzeje.

 

52 59 Hifi 06 2017001Lwia część obudowy to aluminiowy odlew.

 

Skoro mamy do czynienia z tak nowoczesnym i oryginalnym produktem, pilot nie może wyglądać zwyczajnie. Tutaj to smartfon w poziomie, choć bez dotykowego ekranu i aplikacji. Zwykły guzikowiec, niezbyt wygodny, ale przejrzysty.
Kwiatek do kożucha? Wiele na to wskazuje, bo Micromega opracowała do obsługi aplikację na smatrfony (iOS, Android).

 

52 59 Hifi 06 2017001Lokalizacja nagwintowanych tulei nie jest przypadkowa


Konfiguracja systemu
M-100 ma mnie odmłodzić? Pewnie tak, bo daje dostęp do tego, o czym 50-letnie dziadki nie mogły marzyć, nawet oglądając „Star Treka”. Każdy album, każdy utwór na wyciągnięcie ręki, jeden klik. Dlatego z naleśnika korzystać będą głównie miłośnicy plików. Mają do dyspozycji przetwornik, Bluetooth i Ethernet. Z drugiej strony – można używać gramofonu z oboma typami wkładek. Sam wzmacniacz dysponuje mocą 100 W przy 8 omach, którą ma podwajać przy 4 omach. Pozwala to mieć nadzieję na satysfakcjonującą wydajność układu. Dobrą kontrolę basu obiecuje wysoki współczynnik tłumienia, który wynosi 500.

52 59 Hifi 06 2017001Spód – to nie plastik…

 

Wzmacniacz wylądował w systemie złożonym z odtwarzacza Gamut CD-1, kolumn Audio Physic Tempo VI, okablowania Hijiri i zasilania Ansae. Był też iPhone i iPad, ale konfiguracja stereofoniczna powiedziała o brzmieniu znacznie więcej. CD ciągle wygrywa z plikami pod względem jakości brzmienia. Oczywiście, są pliki wysokiej rozdzielczości, nagrane od początku do końca z zachowaniem technicznych rygorów, ale to na rynku fonograficznym ułamek procenta. Nic nie wskazuje, że się to zmieni w najbliższej przyszłości, co wynoszę z rozmów z przedstawicielami koncernów fonograficznych. Jeżeli uważacie, że FLAC zagra tak samo jak CD, wybijcie to sobie z głowy. Z drugiej strony, obcowanie z plikami daje natychmiastowy dostęp niemal do wszystkiego, a wygody korzystania z obu standardów nie da się porównać. I to należy zrozumieć. Nie dyskutowałbym z tak oczywistą sprawą, gdyby nie fakt, że ludzie męczą się z winylami i nie widzą tu niedogodności. Jeszcze przyjdzie czas powrotu do CD, zobaczycie…

 

52 59 Hifi 06 2017001Wentylacja radiatorów.


Wrażenia odsłuchowe
Kontakt ze wzmacniaczem Micromegi proponuję rozpocząć od popu; najlepiej w niezbyt rozbudowanych aranżacjach. U mnie na pierwszy ogień poszły albumy Dire Straits, starsze pozycje z dyskografii Stinga, Eltona Johna, a także Cata Stevensa, Pink Floyd i Genesis. Podstawowy wzmacniacz z serii M-One jest stworzony do takiego repertuaru. Czuje się w nim swobodnie i daje satysfakcję ze słuchania. Gdybym taki dźwięk usłyszał w młodzieńczych latach, oddałbym za niego ostatnią koszulę.

 

52 59 Hifi 06 2017001System korekcji akustyki M.A.R.S.
w M-One 100 jest za dopłatą.

 

Od razu należy zaznaczyć, że brzmienie nie stara się być obiektywne. Jest w pewnym sensie „zrobione”, ale ze smakiem i wyczuciem. Uwagę zwraca wyeksponowana góra pasma. Podkreślenie jest zauważalne od razu, ale trzeba powiedzieć, że to wysokie tony naprawdę dobrej jakości. Czyściutkie, dźwięczne i lotne.
Bogactwo alikwotów połączono z realistycznym oddaniem aury pogłosowej i wielokrotnie łapałem się na powtarzaniu ulubionych piosenek. Micromega zdejmowała z nich patynę. Ożywiała je, jakby robiąc swój własny „remastering”. Góry zawsze było dużo, ale rzadko się zdarzało, że przeszkadzała. Za to można było usłyszeć mnóstwo szczegółów i bezbłędnie lokalizować plany i instrumenty w przestrzeni. To kolejna zaleta wzmacniacza. Posłuchajcie koniecznie słynnych zegarów Pink Floyd. Będziecie zaskoczeni. Ingerencja w pasmo nie kończy się na podkreśleniu wysokich tonów.

52 59 Hifi 06 2017001Oryginalne proporcje pilota.

 

Na drugim biegunie zastosowano ciekawą korekcję: wyeksponowano najniższy zakres, jednocześnie podkreślając warstwę rytmiczną. Przez to gitary basowe i stopa dostają zastrzyk energii. Nie polega on tym razem na dodaniu paru decybeli, ale na podkreśleniu mikrodynamiki. Odbieramy to jako energiczne pulsowanie, zaznaczenie ataku, a jednocześnie oparcie w głębi. Efekt jest ciekawy: bas nie przykrywa średnicy ani nie przyciemnia całości. Za to jego lekkość i bezkolizyjna charakterystyka poprawiają czytelność przekazu. Nie ma problemu ze zrozumieniem tekstu, obserwowaniem pojedynczych szarpnięć strun itp. Można powiedzieć, że jest po audiofilsku. Mamy wrażenie, że basu jest dużo i schodzi głębiej, niż przywykliśmy. Czy to prawidłowe? Nie do końca, ale dobrze się tego słucha i chyba o to chodzi.

 

52 59 Hifi 06 2017001Aplikacja
na smartfony.


Kompatybilność ze wspomnianym repertuarem polega też na tym, że nie występuje problem z gorszymi realizacjami. Sprzęt obiektywny i neutralny potrafi je skutecznie przesiać i odesłać lwią część płytoteki na strych. Tutaj odwrotnie – M-100 większość z nich poprawia. I robi to w pewnym sensie w duchu lat, w których powstawały. Odnoszę wrażenie, że wzmacniacz ma pewien rys brzmieniowy, charakterystyczny dla lat 70-80. XX wieku. Chyba właśnie tak brzmiały wówczas najlepsze klocki. Luxmany, Marantze i Sony ES z drewnianymi boczkami. Może tylko bez tej przestrzeni…

52 59 Hifi 06 2017001Opcjonalne
wykończenia. Niestety,
dość kosztowne.

Jeżeli miałbym na coś narzekać, to na dynamikę. Micromega nie ma problemów z głośnym graniem, jednak w kwestii kontrastów i zdolności budowania masywnej ściany dźwięku na pewno znajdą się ciekawsze propozycje w tej cenie. Ale należy to traktować raczej jako konsekwencję charakteru brzmienia, a nie wadę.
Podobne wrażenia będziecie mieli, słuchając kameralistyki jazzowej, a także klasycznej. Kwartetów smyczkowych, muzyki fortepianowej, a już zwłaszcza wokalnej. Najwięcej frajdy z Micromegi będą mieć miłośnicy muzyki dawnej. Chorał gregoriański, madrygały Monteverdiego i Marenzia to materiał chyba nawet lepszy od popu. Nagrywany często w kościelnych wnętrzach z dużym pogłosem, tutaj pokazuje wspaniałą przestrzenność i trójwymiarowość. A już najlepiej wypadają średniowieczne, wokalno-instrumentalne wynalazki, takie jak „Carmina Burana” (nie kantata Orffa, lecz oryginał). Ciekawe instrumentarium, zwłaszcza perkusyjne, ożywa i dostaje rumieńców przez wydobycie najniższego basu.

52 59 Hifi 06 2017001Płytkę z elektroniką można
po prostu wyjąć. Genialne rozwiązanie
dla serwisu.


Specyfika brzmienia Micromegi sprawia, że są i słabsze punkty, a raczej repertuar, po który będziemy sięgać sporadycznie. Dlatego miłośnicy ciężkich brzmień, a także muzyki symfonicznej spod piór Szostakowicza czy Mahlera mogą się czuć niedopieszczeni. W potężnych składach wzmacniacz trochę się gubi. Traci na przejrzystości, a także na przestrzeni. Nadmiar informacji nie jest jego ulubionym środowiskiem. Nie znajdziecie też masywności i potęgi w orkiestrowym tutti czy ostrym łojeniu czterech gitar. Będzie poprawnie, ale jeżeli taką muzykę lubicie najbardziej, to nie ten adres.

 

52 59 Hifi 06 2017001Srebrzyste kostki na środku
to radiatory.


Konkluzja
Francuzi mieli własną koncepcję, którą konsekwentnie zrealizowali. Wraz z ciekawym wzornictwem dostajemy interesujące, efektowne brzmienie. Audiofilskie? Z pewnością, choć to na pewno nie hi-end.
Warto spojrzeć na to z jeszcze jednej strony: funkcjonalność M-One 100 jest zjawiskowa. Bogactwo wejść, zastosowań, obsługiwanych formatów i kompatybilność z nowoczesnymi formami dystrybucji muzyki przerasta amplitunery i przypomina wypasiony komputer. Czy w tym kierunku zmierzamy? Wiele na to wskazuje, choć na drugim biegunie wciąż stoją spartańsko wyposażone wzmacniacze z jedną gałką. Co kto woli. Tutaj nie musimy rezygnować z jakości, bo wśród nowoczesnych zabawek grających Micromega plasuje się na topie.

 

52 59 Hifi 06 2017001Przenicowane radiatory.


  

 

Micromega o

 

 

 

 

 



Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 06/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF