HFM

artykulylista3

 

Rotel RC 1550/RB 1562

38-41 04 2012 01Jeżeli miałbym wskazać mojego ulubionego producenta sprzętu z tzw. "strefy budżetowej", długo bym się nie zastanawiał. To Rotel.

Oczywiście, nie oznacza to, że wzmacniacze czy odtwarzacze rozjeżdżają konkurencję w swojej cenie, grając jak high-endowe klocki. Wyjątkowa jest konsekwencja firmy, jej konserwatyzm i konstrukcja oferty. W dzisiejszych czasach wytwórcy chyba nie bardzo wiedzą, co z sobą zrobić. Mamy do czynienia nawet już nie z rozdwojeniem, ale z rozmienieniem jaźni na drobne.

Odnoszę wrażenie, że większość produktów, zwłaszcza z segmentu aspirującego do masowego, to eksperymenty. Stacje dokujące, przetworniki do plików, których tak naprawdę nie ma, amplitunery stukanałowe (choć wystarczająco dużo kłopotu sprawia ustawienie w pokoju sześciu skrzyń), „high-endowe” miniwieże albo dzielone wzmacniacze do komputera i mnóstwo innych – w moim odczuciu – „śmieci”, z którymi za kilka lat nie będzie wiadomo, co zrobić. Wszyscy mają pewność, że nastąpiła rewolucja, tylko nikt nie wie, co przyniosła. Sytuacja przypomina trochę genetyczne modyfikacje urody z opowiadania Lema.
Rotel jest jednym z ostatnich sprawiedliwych, którzy opierają się trendom i pozostają wierni tradycji. Jego katalog to nadal głównie wzmacniacze stereo i odtwarzacze. Jedyną ekstrawagancję stanowią wzmacniacze i amplitunery wielokanałowe. Ale za to jakie! Mało w nich nowinek, cudownych dekoderów w postaci scalaka za kilkadziesiąt centów, za to końcówki mocy wyglądają jak za starych, dobrych czasów: solidne zasilanie, dobre komponenty, czyli to, co tak naprawdę najbardziej wpływa na brzmienie.
O tym, że Rotel nie płynie z prądem, świadczy także wzornictwo. Urządzenia (zwłaszcza stereo) prezentują się jak modele sprzed 30 lat. Jedynie kosmetyczne szczegóły pozwolą odróżnić poszczególne serie. Przypomina to filozofię McIntosha – po co zmieniać coś, co jest dobre? Dzięki temu płyty czołowe są obecnie bardziej rozpoznawalne niż samo logo firmy.
No i ceny. Mówi się, że Rotel im tańszy, tym lepszy. To prawda, bo trudno będzie znaleźć coś bardziej sensownego dla początkującego audiofila, niż seria 06. Bardziej zaawansowani mogą zaś poszukać u Japończyków urządzeń w okolicach 6000 zł. Tam, gdzie legendy hi-fi nadal oferują integry o średniej mocy, Rotel proponuje konstrukcje dzielone, kojarzące się z rasowymi systemami za ciężkie pieniądze.

38-41 04 2012 02

Budowa
RC 1550
Piękno jest rzeczą względną, więc o RC1550 powiem: tak wygląda klasyczny audiofilski wzmacniacz. Bez fajerwerków i udziwnień. Wszystko, co znajdziecie na płycie czołowej, do czegoś służy, a zastosowane rozwiązania działają intuicyjnie. Gałki się nie zacinają, reagują szybko i zawsze znamy ich położenie.
Wyposażenie zaskakuje bogactwem, ale znów są tu tylko przydatne funkcje. Głośność, odłączana regulacja barwy, sześciopozycyjny wybierak źródła odsłuchu i, zapomniany już, źródła nagrania. Do preampu można podłączyć gramofon z wkładką MM. Wiele osób wraca do winylu z różnych przyczyn (poszukiwanie jakości albo moda) i nie będą musiały płacić za zewnętrzny moduł korekcyjny. Nie zapomniano także o słuchawkach, chociaż bardziej sensowne byłoby gniazdko na duży jack. Odpowiednie przejściówki są jednak ogólnie dostępne, a często sami producenci dołączają je do nauszników. Znakiem nowej epoki jest wejście dla przenośnego plejera, rozsądnie umieszczone na froncie.
Gniazda są przyzwoite, złocone (w tym aż dwie pełne pętle magnetofonowe). Jedyny zarzut to rozstaw zbyt mały, aby komfortowo podłączyć gruby interkonekt. Aby w pełni skorzystać z dobrodziejstw zdalnego sterowania, musimy połączyć oba urządzenia cienkim drucikiem (wyjście – wejście remote). Z preampu wyprowadzono dwie pary wyjść RCA do końcówek mocy. Dzięki temu łatwo rozbudować system o dodatkową końcówkę mocy. Bi-amping może być oczekiwaną opcją (zwłaszcza że cena nie poraża), jeżeli wybierzemy kolumny łase na waty, jak choćby ATC.
Wnętrze kryje solidne zasilanie i elektronikę rozmieszczoną luźno na jednej płytce. Dużą wagę przywiązano do jakości podzespołów – potencjometr i przełączniki Rotel kupuje od Alpsa. Kondensatory są wykonywane na zamówienie.

RB 1562
Końcówka mocy ma na froncie tylko włącznik. Niczego więcej nie potrzeba, bo w systemie to element „bezobsługowy”, który tylko się włącza i wyłącza. Otwory wentylacyjne na froncie pełnią raczej funkcję ozdobną niż praktyczną, bo zasilacz pracuje w klasie D, więc układ prawie się nie nagrzewa. Do stabilizacji termicznej wystarczyłyby z powodzeniem wycięcia w górnej blasze obudowy, ale skoro wygląda to ładnie, nie ma co narzekać.
Z tyłu mamy dwie pary solidnych, oblanych plastikiem i złoconych terminali głośnikowych. Sygnał dostarczamy do pary RCA.
Wewnątrz – niespodzianka. Gdyby zastosowano dwa transformatory, byłoby pełne dual-mono. Zasilacz w klasie D jest jednak wystarczający, a oddzielenie obu kanałów przynosi dodatkowe korzyści, jak zredukowany przesłuch między nimi. Każda strona stereo to oddzielna płytka drukowana z własną filtracją prądu, końcówką mocy i... siatkową przykrywką zabezpieczającą. Przed czym – nie wiem, ale wygląda intrygująco. Konstrukcja jest przejrzysta i prosta, a to, jak wiemy, przeważnie przekłada się na dobry efekt brzmieniowy.
Moc 100 W zapowiada sporą wydajność. Pewien niepokój budzi tylko zastrzeżenie, by nie stosować kolumn o impedancji poniżej 4 omów. Mam nadzieję, że to dmuchanie na zimne.

38-41 04 2012 06

Konfiguracja
W teście kombinacja pracowała z kolumnami Audio Physic Tempo VI, odtwarzaczem Gamut CD 3 i okablowaniem Tara Labs/Nordost. Całość zasilała listwa PC-2 Gigawatta.

Wrażenia odsłuchowe
Tabela danych technicznych wielu wzmacniaczy zintegrowanych obiecuje 100 W. Ta wartość robi wrażenie, chociaż praktyka pokazuje, że z jej „przekazaniem” bywa różnie. Oczekujemy dynamiki, energii i koncertowego czadu, a tu owszem – gra głośno, ale jakoś niemrawo...
Tych zarzutów na pewno nie można postawić Rotelowi, bo przez skórę czujemy, że tym razem parametry idą w parze z subiektywnymi odczuciami. Dzielona kombinacja zjadła na śniadanie moje ulubione japońskie wydanie Marillion, a następnie krążki Massive Attack i Dream Theater. Z oddaniem czadu zawartego w tej muzyce nie było problemu. Wzmacniacz swobodnie budował skomplikowane struktury i gwałtowne ataki decybeli. Odczuwało się w tym rozmach i energię. Podobnie w symfonice – tutti nie zrobiło na Rotelu wrażenia. Wysokie poziomy były odtwarzane jakby od niechcenia i dopiero, gdy dzwonił telefon stwierdziłem, że go nie słyszę. Muzyka przekazywana z koncertowym natężeniem po prostu nie przeszkadzała. To dlatego, że w dźwięku nigdy nie pojawiały się zniekształcenia ani dokuczliwy hałas. O ile nagranie było udane, brzmienie pozostawało przejrzyste.
Dokładność odwzorowania detali można obserwować w całym paśmie. Góra jest czysta i, chciałoby się powiedzieć: obiektywna. Nie przychodzi mi do głowy inne określenie, bo nie zauważyłem w niej śladu stłumienia czy zabarwienia. Podobnie średnica – jakby niezależna od preferencji słuchacza. Podana z realizmem i dbałością o szczegóły.
Bas od początku zwraca na siebie uwagę. Jest wyraźnie zaakcentowany, z włączonym na stałe turbo; bez oznak spowolnienia. Zdecydowanie nie jest to estetyka dla osób lubiących miłe, masujące brzuch pomruki. Rotel stawia na tempo i kontrolę. Jest w tych aspektach dokładny jak chirurg. Być może ktoś powie, że takiej estetyce brak duszy, ale specjalnie bym się tym nie przejmował. Jest bowiem tempo Formuły 1 i pazur tygrysa. Ten charakter, jak się okazuje, nie wyklucza potęgi ani głębi, za to sprawia, że w najtrudniejszych momentach dźwięk pozostaje czysty.
Owa czystość bywa wręcz zaskakująca. Można znaleźć w nagraniach wiele ukrytych planów i drobiazgów, które dodają muzyce koloru.
Jeżeli chodzi o barwę, to jest zdecydowanie chłodna. Szukając ocieplenia w wokalach i słodyczy w solówkach saksofonu można nie zauważyć, kiedy wyrośnie nam broda bojara. Japońska kombinacja nagrania traktuje jak ciąg zer i jedynek. Ale... wydaje się, że nie gubi przy tym żadnej cyferki i z głośników płynie tylko szczera, choć czasem niewygodna prawda.
Czy to oznacza, że jest bez serca? Zdecydowanie tak. Bo jeżeli jest ono w muzyce, pokaże rytm jego uderzeń co do mikrosekundy; jeśli go nie ma – pozostanie tylko narzędziem do wzmocnienia sygnału. Dodam, że w swojej cenie bliskim perfekcji.
Gdybym miał określić poczynania Rotela z moją płytoteką, to najbardziej pasuje mi słowo: profesjonalizm.

Reklama

Konkluzja
Czy to oznacza, że emocje płyną w siną dal, a zastępują je podane niczym silne lekarstwo dźwięki? Odpowiedzcie sobie sami, słuchając koncertów rockowych kapel. Gwarantuję, że będziecie chcieli więcej. Emocje są w muzyce i w Was. Rotel się nie wtrąca i nie kradnie po drodze ani jednej nutki.

38-41 04 2012 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 4/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF