HFM

artykulylista3

 

Ayre AX-5 Twenty

5863112015 002Amerykańska firma Ayre powstała w 1993 roku, jednak na pierwsze urządzenia trzeba było czekać kolejnych kilkanaście miesięcy. W 2014 roku manufaktura obchodziła 20-lecie działalności i z tej okazji ukazały się zmodernizowane wersje wzmacniaczy, noszące sygnaturę „Twenty”.


Jako pierwsza na warsztat poszła seria R i załapała się jeszcze na okrągłą rocznicę. Niższą linię 5 ulepszono dopiero w tym roku.




Wzmacniacz AX-5 pojawił się w grudniu 2012, a jego odświeżona wersja – dwa lata później. Tempo przypomina trochę dalekowschodni sektor kina domowego, ale skoro nowy AX-5 ma być lepszy od pierwowzoru, to nie ma co narzekać. Niestety, jest także zła wiadomość: jubileuszowa edycja jest znacznie droższa od pierwszej wersji.
Test Ayre AX-5 ukazał się na łamach „HFiM” w wydaniu 7-8/2013. Opisując wersję urodzinową, nie sposób nie wspomnieć o poprzedniej, choć nie będzie to bezpośrednie porównanie.

Budowa
Wszystkie urządzenia Ayre są budowane ręcznie w siedzibie firmy, w miejscowości Boulder w stanie Kolorado. Całą załogę, w większości z kilkunastoletnim stażem, bez problemu dałoby się upchnąć w mikrobusie. Atmosfera panująca w hali montażowej, o ile pomieszczenie to zasługuje na tę górnolotną nazwę, tchnie spokojem i skupieniem, bez wyśrubowanych planów i korporacyjnej rywalizacji. Dzięki indywidualnemu podejściu i zaangażowaniu osób zatrudnionych przy montażu, urządzenia, choć z żelaza i stali, mają w sobie coś, co można nazwać „duszą”. Podobnie jak dawne instrumenty, niektóre kolumny głośnikowe czy gramofony.

5863112015 001Wnętrze wzmacniacza jest równie schludne jak jego aparycja. Trafo wspólne, ale resztę zasilania każdy kanał ma własną.


Wizualnie rocznicowy wzmacniacz Ayre od zwykłego różni się tylko małą tabliczką z napisem „Twenty”. Wzornictwo ścianki przedniej należy do gatunku tych, których nie ima się upływ czasu. Reprezentuje szlachetny minimalizm, bliższy europejskim gustom. Nie znaczy to, że AX-5 Twenty jest kiepsko wyposażony. Co ciekawe, na podstawie wyglądu trudno ocenić nie tylko jego wiek, ale też cenę. Skromny wizualnie piecyk równie dobrze może kosztować pięć, jak i 25 tysięcy. A kosztuje... o wiele więcej.
Panel czołowy, wykonany z litego bloku aluminium, zdobią tylko dwa pokrętła, para podświetlanych przycisków oraz spory wyświetlacz, znacznie ułatwiający życie użytkownikom. Poza aktualnie używanym wejściem i poziomem głośności informuje także o przegrzaniu urządzenia, spaleniu któregoś z bezpieczników i tym podobnych przypadłościach. Żaden z manipulatorów nie został jednak opisany, dlatego przed pierwszym uruchomieniem urządzenia dobrze jest przeczytać instrukcję obsługi.
Na tylnej ściance znajdują się cztery wejścia XLR, wyraźnie preferowane przez konstruktorów Ayre. RCA opisano dopiero na piątym i szóstym miejscu. Także wyjście magnetofonowe zrealizowano na XLR-ach, choć konia z rzędem temu, kto w drugiej dekadzie XXI wieku będzie do niego podłączał kaseciaka lub szpulowca celem zgrania płyt. Jedyne logiczne uzasadnienie to brak wyjścia słuchawkowego, w związku z czym do wyjścia „tape” można podpiąć stosowny przedwzmacniacz.
Zaciski głośnikowe Cardasa umożliwiają podłączenie kabli zakończonych widełkami. Posiadacze bananów muszą się zaopatrzyć w przejściówki. Duże nakrętki pozwalają mocno docisnąć końcówki. Główny włącznik zasilania znalazł się nad gniazdem IEC, co jest wyraźną sugestią, żeby wzmacniacz pozostawiać pod prądem.


Ostanie dwa gniada RJ-11, opisane jako AyreLink, służą do spinania kilku urządzeń w magistralę włączaną jednym przyciskiem.
Zanim chwyciłem klucz imbusowy i zabrałem się za rozkręcanie, chwilę delektowałem się dokładnością montażu obudowy. Elementy zostały idealnie spasowane i nawet najbardziej drobiazgowa kontrola jakości nie zgłosiłaby zastrzeżeń. Zresztą, wszystkie urządzenia Ayre przez takową przechodzą i to na każdym etapie produkcji, co powinno zapewnić im wiele lat bezawaryjnej pracy. Gdyby jednak coś szwankowało, można spać spokojnie, bowiem posprzedażowa obsługa klientów Ayre należy do najlepszych na świecie. Firma gwarantuje m.in. dożywotni serwis swoich urządzeń, bez względu na to, czy pochodzą od pierwszego właściciela, czy z rynku wtórnego.

5863112015 001Variable Gain Technology w całym swym skomplikowaniu.


Wnętrze kryje kilka niespodzianek, a pierwszą z nich napotykamy już na etapie zasilania. Zamiast spodziewanego dużego toroidu, w centralnym miejscu widać klasyczny transformator rdzeniowy, obłożony sztywną gąbką, niwelującą wibracje. Charles Hansen, założyciel i główny konstruktor Ayre, motywuje to tym, że we wzmacniaczach dużej mocy toroidy nie zawsze się dobrze spisują, a ja nie mam podstaw, by mu nie wierzyć.
Pomiędzy włącznikiem a trafem zamontowano układ o nazwie AyreConditioner, zapożyczony z firmowego kondycjonera. Ma on redukować szum RFI. Tuż za przednią ścianką znalazły się pozostałe elementy zasilacza AyreLock. W oczy rzuca się 10 kondensatorów elektrolitycznych amerykańskiej firmy Cornell Dubilier, po 10000 μF każdy. Charles Hansen niejednokrotnie podkreślał, że większość podzespołów zamawia u amerykańskich dostawców. Nie jest w tym podejściu odosobniony i nawet jeśli kieruje się wyłącznie patriotyzmem, to przy okazji zyskuje kontrolę nad jakością dostarczanych komponentów. Zasilacz uzupełniają tranzystorowe stabilizatory napięcia, zielone diody prostownicze oraz komplet bezpieczników topikowych. Dystrybucją energii zarządza układ scalony, umieszczony na małej płytce za panelem czołowym. I raczej się nie nudzi.
Wzmacniacz ma konstrukcję w pełni zbalansowaną, bez sprzężenia zwrotnego, co jest poniekąd wizytówką Ayre. Sygnał z wejść RCA jest symetryzowany. Przedwzmacniacz pracuje w klasie A. Zbudowano go na dwóch płytkach przykręconych do tylnej ścianki. Bezpośrednio wlutowano w nie wszystkie gniazda wejściowe, stosując do tego celu cynę z dużą domieszką srebra. W czasie konfiguracji wejścia są aktywowane przekaźnikami, a ich wybór w trakcie pracy odbywa się za pomocą selektorów FET.
Z wejścia sygnał przechodzi przez układ regulacji siły głosu, który jest chlubą i dumą Ayre. Nie bez powodu.


Variable Gain Technology
Zamiast montować potencjometr bądź drabinkę rezystorową, zakupione u renomowanego dostawcy, projektanci Ayre sięgnęli po inne rozwiązanie. Nosi ono nazwę Variable Gain Technology i po raz pierwszy zostało zastosowane w topowym przedwzmacniaczu KX-R z 2008 roku.
Jak wyjaśnia Hansen, w większości aktywnych przedwzmacniaczy do sygnału wejściowego dodawana jest pewna ilość wzmocnionego napięcia po to, by był w stanie wysterować wzmacniacz mocy. Żeby w czasie normalnego słuchania poziom głośności nie był zbyt wysoki, stopień wzmocnienia napięcia jest poprzedzony potencjometrem, który ten sygnał tłumi. Wadą takiego rozwiązania jest to, że wzmacniacz z klasycznym potencjometrem będzie miał deklarowany przez producenta stosunek sygnał/szum tylko przy maksymalnej głośności. Jako że, zdaniem Hansena, większość wzmacniaczy jest użytkowana przy średnich poziomach, w przedziale -10 dB do -40 dB, stosunek sygnał/szum będzie osiągał wartości o 10-40 dB niższe od deklarowanych. By tego uniknąć, po prostu wyeliminowano potencjometr ze ścieżki sygnałowej.
AX-5 Twenty nie tłumi sygnału, ale wytwarza zróżnicowane wzmocnienie na obwodzie wejściowym, tak aby dopasowało się do pożądanego poziomu głośności.
Podstawę regulatora Variable Gain Technology tworzą dwie drabinki, wykonane z niskoszumnych oporników, po jednej dla każdego kanału. Na okrągłe płytki wlutowuje je jeden doświadczony pracownik. Do regulacji wzmocnienia służy selektor firmy Shalko ze srebrnymi stykami, sterowany silnikiem krokowym. Ruch z niego jest przenoszony za pośrednictwem układu kółek zębatych, łożyskowanych rolek dociskowych oraz zębatego paska klinowego. Głośność jest regulowana w 46 krokach, co 1,5 dB, a każdemu ruchowi pokrętła na froncie towarzyszy donośny „strzał”, dochodzący z okolic urządzenia. Nieprzygotowanym na to użytkownikom może napędzić strachu, ale bez obaw, nic się nie psuje.

5863112015 001Gniazda RCA i XLR dostarczył Neutrik.


Fabrycznie ustawionych poziomów głośności, początkowej na pierwszym kroku i maksymalnej na 46., nie należy traktować jako ostatecznych. Posiadacze nietypowych kolumn (o bardzo niskiej albo bardzo wysokiej skuteczności), dla których AX-5 Twenty jest zbyt cichy lub skoki pomiędzy krokami zbyt duże, poprzez lokalnego przedstawiciela Ayre mogą zlecić dopasowanie wzmocnienia do posiadanego systemu.


Diamenty
Tym, co przede wszystkim odróżnia jubileuszową wersję AX-5 od poprzedniej, są końcówki mocy. W zwykłej zastosowano rozwiązanie noszące nazwę Diamond, korzeniami sięgające lat 60. XX wieku. W AX-5 Twenty pod okazałymi radiatorami umieszczono podwójne „diamenty”, lecz, co ciekawe, nie wpłynęło to na jego moc. W dalszym ciągu mamy do dyspozycji 125/8 Ω i dwa razy tyle przy czterech omach, w klasie A/B. O co więc tyle hałasu?
Projektując końcówki mocy w AX-5, Charles Hansen sięgnął po zapomnianą dziś technologię, zwaną „obwodem diamentowym”, opatentowaną w 1967 roku przez profesora Richarda H. Bakera z MIT. Układ ten jest zbudowany w formie  mostkowanego połączenia czterech bipolarnych tranzystorów, ulokowanych w charakterystyczny sposób: po lewej stronie, od sygnału wejściowego – tranzystor PNP, a pod nim tranzystor NPN, połączone ze sobą bazami. Po prawej stronie, od sygnału wyjściowego – tranzystor NPN, a pod nim tranzystor PNP, połączone emiterami. Emitery tranzystorów po lewej stronie zostają połączone z bazami sąsiadów z prawej, a kolektory są spolaryzowane dookoła: ujemnie w przypadku tranzystorów PNP, a dodatnio dla NPN. Kiedy układ zostanie narysowany tak, jak opisał go Baker, z wierzchołkami połączeń skierowanymi we wszystkie strony świata, przyjmie kształt diamentu, czemu zawdzięcza swą nazwę.
Układy diamentowe, według Bakera, nadawały się do wszelakich zastosowań w bardzo niesprzyjających warunkach. Były proste w konstrukcji, tanie i niezawodne, jednak z nie do końca wyjaśnionych przyczyn popadły w zapomnienie. A dlaczego ponownie pojawiły się we wzmacniaczach małej manufaktury z Boulder?


Projektując wzmacniacz, który odznaczałby się dużą mocą oraz stabilną pracą przez długie lata, Charles Hansen przypadkowo natrafił na patent Bakera. Do zalet wymienianych przez jego twórcę dodał jeszcze jedną: brzmienie. Zdaniem Hansena, w porównaniu z innymi monolitycznymi układami typu push-pull, w których dwie fazy sygnału są łączone, aby stworzyć pełną falę, układ diamentowy jest jedynym, w którym dwie połówki łączą się w pojedynczym punkcie obwodu, bez wpływu na elektronikę. W ten sposób układ diamentowy tworzy sygnał wyjściowy znacznie wierniejszy kształtowi sygnału na wejściu.
W pierwszej wersji AX-5 zastosowano pojedyncze układy typu diamentowego. W wersji jubileuszowej w każdym kanale pracują dwa.
Hansen nieco zmodyfikował patent Bakera i zamiast tranzystorów bipolarnych wykorzystał FET-y. Trudno jednak powiedzieć, na czym polega zmiana w topologii, bowiem całe płytki z elektroniką są nakryte gęstożebrowymi radiatorami, skierowanymi do góry. Z materiałów informacyjnych wiemy tyle, że wszystkie ścieżki sygnałowe są złocone. Według Hansena układy Double Diamond odznaczają się znacznie lepszym brzmieniem od pojedynczych, jednak zmiana ta nie pociąga za sobą wzrostu mocy nominalnej ani znaczącego zwiększenia zapotrzebowania na prąd. Choć ten i tak jest niemały.


Obsługa
Rzadko się zdarza, by w teście wzmacniacza stereo zatrzymywać się przy kwestiach użytkowych. Ayre AX-5 Twenty jest jednak na tyle nietuzinkowy, że przy pierwszym uruchomieniu problemy mogą mieć nawet doświadczeni audiofile.
Po wyjęciu urządzenia z kartonu, jeszcze przed odpaleniem pierwszej płyty, należy aktywować i ustawić parametry przynajmniej jednego wejścia. Fabrycznie nowy sprzęt nie jest przygotowany do normalnej pracy, choć przed opuszczeniem fabryki przechodzi drobiazgową kontrolę oraz wstępne wygrzewanie. Przy ustawianiu parametrów pracy bardzo się przydaje wyświetlacz. Do poruszania po menu i zatwierdzania komend służą oba pokrętła i przyciski na froncie. Konfiguracja wzmacniacza nie należy do intuicyjnych, ale liczne wątpliwości pomaga wyjaśnić przejrzysta instrukcja obsługi. Później jest już z górki.
Lewe pokrętło pełni funkcję wybieraka wejść (o ile aktywowaliśmy więcej niż jedno), prawe zaś reguluje siłę głosu. Prawy przycisk przestawia wzmacniacz w tryb gotowości do pracy lub go wycisza, lewy – załącza wyjście magnetofonowe. Ciężki, metalowy i wodoodporny pilot realizuje znacznie więcej funkcji, w tym wygaszanie wyświetlacza. Poza tym AX-5 Twenty może pracować jako dwukanałowy wzmacniacz mocy w systemach kina domowego lub jako końcówka stereo po podłączeniu zewnętrznego procesora/przedwzmacniacza.
Po podłączeniu do sieci, AX-5 Twenty pozostaje w trybie niskiego poboru energii. Celowo nie nazywam tego stanu czuwaniem, bowiem przez cały czas aktywne są układy przedwzmacniacza. Gdy naciśniemy prawy przycisk, przejście do normalnego trybu zajmuje kilka sekund, choć pełnię możliwości brzmieniowych wzmacniacz uzyskuje po półgodzinie.


Poza nietuzinkowymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi, Ayre ma unikalny system zarządzania energią. W trybie niskiego poboru zadowala się niespełna 50 watami w czasie każdej godziny czuwania, co przy aktualnych cenach prądu kosztuje właściciela kilkanaście złotych miesięcznie. Ciekawsze rzeczy zaczynają się po wybudzeniu. W trybie jałowym, kiedy przez układ nie płynie sygnał muzyczny, wzmacniacz pobiera 230 W na godzinę. W fazie tej końcówki mocy są trzymane pod parą, lecz jeszcze nie pracują pełnią swoich możliwości. Podwójne diamenty załączają się dopiero po otrzymaniu sygnału przez przedwzmacniacz, a pobór prądu rośnie nawet do 600 W. Funkcjonalność ta według producenta przyczynia się do oszczędności energii, bowiem dzięki niskiemu poborowi w trybie spoczynkowym wzmacniacz jest niemal natychmiast gotowy do pracy. Z kolei druga część opisu traktowana jest jako oszczędzanie prądu w trakcie zmiany płyt, rozmów i innych przerw w słuchaniu, gdy nie ma potrzeby pełnego zasilania.
A propos wygrzewania, do osiągnięcia pełni możliwości brzmieniowych Ayre AX-5 Twenty potrzebuje nawet 500 godzin pracy.

5863112015 001Ciężki, wodoodporny pilot obsłuży cały system Ayre.


Konfiguracja
Miałem już kilka lat temu dłuższy kontakt z systemem Ayre („HFiM 6/2010”), który przyjechał do mnie z kolumnami Vandersteen 3A Signature. Nie był to przypadek, bowiem takich samych modeli używał Charles Hansen do testowania swoich urządzeń. Tym razem także nie zdałem się na łut szczęścia. Zasięgnąwszy języka, wybrałem Magico S1, której to firmy kolumny towarzyszą elektronice Ayre na wystawach. W 20-metrowym pokoju S1 czuły się jak ryba w wodzie. W roli źródła pracował odtwarzacz Oppo BDP-103D, a system łączyły kable Tara Labs z serii The 0.8.
W tym miejscu niektórzy czytelnicy mogą kręcić nosem z powodu źródła, znacznie odstającego ceną od reszty zestawu. W czasie testów korzystałem jednak głównie z plików wysokiej rozdzielczości. Były one zgrane na twardy dysk Western Digital z zewnętrznym zasilaniem.


Wrażenia odsłuchowe
Testując kilka lat temu system Ayre 7, zachwyciłem się stereofonią, niskimi tonami i muzykalnością. Choć teraz miałem przed sobą wyższy model oraz inne kolumny, w AX-5 Twenty odnalazłem wiele elementów z tamtego brzmienia. I jeszcze coś na dokładkę.
Pierwsze spostrzeżenia z odsłuchu klasyki dotyczyły wyjątkowych zdolności dynamicznych Ayre. Słuchanie dużych składów przypominało jazdę sportowym autem, w którym muśnięcie pedału gazu skutkuje kopniakiem oparcia w plecy. A podkreślić trzeba, że testów nie zaczynałem bombastycznym „Marsem” z „Planet” Holsta, lecz fragmentami „Mesjasza” Haendla w interpretacji Dunedin Consort (Linn Records). AX-5 Twenty z równą swobodą poruszał się w poziomach normalnych, jak i zbliżonych do batalistycznego kina domowego. W dodatku ruchowi gałki regulatora w prawo nie towarzyszyło pojawianie się kolejnych informacji, które byłyby stłumione przy cichym słuchaniu. Już przy normalnej głośności słychać bowiem było niemal wszystkie dźwięki, nawet te z tła. Zachowane zostały proporcje między instrumentami. Zwiększanie głośności nie wpływało też znacząco na rozmiary sceny.


Jako następne poszły na warsztat „Koncerty Brandenburskie”, także wykonywane przez szkockich ekspertów od muzyki barokowej. Wokół mnie eksplodowały wysokie tony. Szczególne uznanie należy się szefowi Dunedin Consort, Johnowi Buttowi, w którego rękach klawesyn mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Rewelacyjnie została także odwzorowana akustyka pomieszczenia, w którym dokonano rejestracji materiału. Choć nagranie brzmiało jaśniej od „Mesjasza”, ogólny charakter utrzymany był w lekko ocieplonych barwach. Nie mam na myśli stereotypowego lampowego żaru; bliżej mu było do analogu, fizjologicznego i muzykalnego.
Jako następną chwyciłem płytę Sigmonda Szathmary’ego „Orgelwerke von J.S. Bach” wydaną w wersji XRCD24, ale po dwóch poprzednich nagraniach zabrzmiała płasko i blado. Niskie tony wcale nie były takie niskie, jak można by się spodziewać, a z monumentalnego brzmienia organów uleciała energia. Zygmunt pokornie wrócił na półkę, ale tuż obok niego natknąłem się na Jana Bokszczanina i jego płytę „Komeda – Inspirations”. Umieściłem ją w odtwarzaczu i... aż przysiadłem z wrażenia. Choć sposób realizacji jest daleki od efekciarstwa, to pod względem jakości niskich tonów i odwzorowania akustyki album wypada bardzo dobrze. Gęsty, obszerny bas schodził do progu słyszalności i w najniższych rejestrach odczuwałem go całym ciałem. Odwzorowanie akustyki warszawskiego kościoła ewangelicko-reformowanego wypadło bardzo przekonująco i dorównywało mistrzowskim realizacjom Linn Records.

5863112015 001W górnej części obudowy znalazły się otwory wentylacyjne. Lepiej ich niczym nie zasłaniać, bo można ugotować końcówki mocy.


Kolejna płyta, tym razem SACD Benny Watersa, wydana przez Opus 3, potwierdziła klasę urządzeń. Scena przybliżyła się do miejsca odsłuchowego na wyciągnięcie ręki, a namacalność saksofonu i głosu lidera w czasie zapowiedzi przypominały najlepsze prezentacje, z jakimi się do tej pory zetknąłem. Podobnie niuanse artykulacji Antonia Forcione z albumu „Acoustic Revange” zostały podane jak na dłoni. Wokół instrumentów pojawiła się lekko rozwibrowana aura, a obszerna scena otoczyła mnie szerokim półkolem.
By nie psuć wrażenia, zrezygnowałem z ostrego rocka, a zamiast niego wybrałem „Gaucho” Steely Dana. Album ten jest, dziwnym trafem, pomijany w czasie prezentacji sprzętu grającego. Błąd! Na kiepskim systemie faktycznie może brzmieć blado, ale Ayre AX-5 Twenty oraz kolumny Magico ukazały jego emocje. W wersji 24/96 brzmi świetnie, a na szczególne podkreślenie zasługuje mocny, głęboki i kontrolowany bas.
Ostatnie nagranie w formalnym teście stanowiła „Ciemna strona Księżyca” w wersji SACD. Niedoścignionym wzorem pod względem jakości brzmienia było do tej pory wspomnienie amerykańskiego winylu, którego słuchałem ładnych kilka lat temu. „Gęste” wydawnictwo, choć cyfrowe, zbliżyło się do ideału. Zgasiłem światło, odłożyłem pilot i dałem się ponieść muzyce między gwiezdne szlaki. Do ostatniego uderzenia serca.


Konkluzja
Ayre AX-5 Twenty nie jest pewnie najlepszym wzmacniaczem na świecie, a już na pewno nie jest najdroższy. Ma za to unikalną cechę: odkrywa przed słuchaczem niezgłębione pokłady muzyki i wyzwala ogromne dawki emocji nawet w trakcie słuchania znanych nagrań.
Jeśli dodać do tego znakomitą jakość wykonania i deklarowaną przez producenta długowieczność, to otrzymujemy urządzenie, które spokojnie będzie można dziedziczyć z pokolenia na pokolenie. Niczym rodowe srebra.

 

 

ayre ax5 twenty o

 

Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 11/2015

Pobierz ten artykuł jako PDF