HFM

artykulylista3

 

Mark Levinson No. 383

mlevinson
Na początku lat 40. firma Oldsmobile wprowadziła do seryjnej produkcji automatyczną skrzynię biegów.


Wynalazek przyjął sie i wkrótce wszyscy producenci samochodów w USA zaczęli usuwać pedał sprzęgła. Dzisiaj mato który kierowca ze Stanów potrafi obsługiwać nieporęczny drążek. Bo i po co? Jest wygodnie, a że można trochę szybciej? W Europie automat karierę zrobił o wiele później, chociaż nigdy na taką skalę wiadomo, dynamika, chociaż nie tylko.


Każdy audiofil wie, że „dynamika i nic tylko" z założenia są lepsze we wzmacniaczach dzielonych. Mimo to, właśnie w konserwatywnej Europie nastąpi! przełom. Firmy, postrzegane jako czołówka hiendu rozpoczęły modę na tzw. „superintegry", czyli kompletne wzmacnia• cze, zbudowane bez kompromisów. Czy udało się dogonić konstrukcje dzielone? Nie te najdroższe. Mimo to prawdziwy hiend zbliżył się do „wieżowej" wygody. Dziś już nic wiadomo, kim był pierwszy zdrajca. Wiele wskazuje na Gryphona, bo takich jak Accuphase można pominąć — zawsze robili integry. Za Gryphonem poszli inni — McIntosh, Jeff Rowland, Audio Research, Krell. Ci „inni", to właśnie wygodni Amerykanie. Pozostaje tylko pytanie: kto się złamie ostatni? Jak na razie ostatnim wielkim jest Mark Levinson.

Wypadałoby przedstawić tę firmę. Trudno to jednak zrobić „na skróty". Zorientowanym nic trzeba ani słowa, osobom widzącym nazwę po raz pierwszy niech wystarczy to, że Levinson robi jedne z najdroższych wzmacniaczy na świecie. Kto wie, czy nie do monobloków, przypominających gabarytami kolumny podłogowe, a wagą gdańskie szafy, należy cenowy rekord świata. Historia Levinsona jest długa, jak dzień bez jedzenia. Madrigal (koncern, w skład którego wchodzą marki Proceed i Mark Levinson, obecnie przejęty przez Harmana) od zawsze był wierny ideologii dzielenia wzmacniacza, przynajmniej na dwoje. Decyzja o podjęciu produkcji integry była zapewne spowodowana chęcią dotarcia pod strzechy, ale wiązała się z ryzykiem. Jeśli urządzenie nie okaże się wybitne, może przynieść marce więcej szkody niż pożytku.
Dlatego postanowiono oprzeć się na sprawdzonych wzorcach.

Budowa
Sekcja przedwzmacniacza to właściwie komputerowe centrum dowodzenia. Oferuje na tyle rozbudowane „menu", że wymaga osobnego opisu. Przy budowaniu tej części skorzystano z rozwiązań z referencyjnego przedwzmacniacza N° 32. Na tyle dokładnie, że instrukcję obsługi czasowo skopiowano. Jak się okazuje, do końca nie było to zamierzone, ponieważ do gustownie oprawionej książeczki dołączono erratę. Oprócz przeprosin zawarto w niej dwie konkluzje: po pierwsze — sekcja pre N° 383 jest na tyle podobna do N° 32, że nic wielkiego się nie stało, po drugie — wobec odpowiedzialnych za pomyłkę wyciągnięto konsekwencje. Zabawna rzecz. Wzmacniacz prezentuje się się bardzo poważnie. Po rozkręceniu obudowy natychmiast rzuca się w oczy potężne zasilanie. Do każdego kanału z osobna prąd dostarcza osobny transformator toroidalny, zamknięty w ekranującej puszce. Zaraz za nim umieszczono po dwa kondensatory (każdy ma pojemność 25000 1./F"). Ten zasilacz przewidziano dla końcówki mocy. Dla przedwzmacniacza znalazł się osobny, ulokowany między elektrowniami. Składa się z niewielkiego transformatora i dwóch skromnych kondensatorów.

Levinson zawsze przywiązywał ogromną wagę do tego, by układ dysponował rezerwą prądu. Tak się stało i tym razem to widać, słychać i czuć, ale o tym dalej. Końcówki mocy zbudowano w oparciu o 12 tranzystorów bipolarnych Motoroli MJL 3281 i IvIJL 1302. Ponoć znajdują się one też we wzmacniaczach serii 33, w tym również w N° 33H. Płytki końcówek są mocowane do radiatorów umieszczonych na bokach obudowy. W obwodach końcówki znalazły się cztery bezpieczniki i układ chroniący przed zwarciem na gniazdach głośnikowych. Jest również zabezpieczenie chroniące przed clippingicm. Działanie jest proste. W razie pojawienia się niebezpieczeństwa, natychmiast odcinają zasilanie. W trakcie testu (trwał trzy tygodnie) nie udało mi się jednak zaobserwować ich działania. Przed końcówką mocy znalazły się wzmacniacze operacyjne OPA 604 BurrBrowna. Te kości charakteryzują się bardzo niskim poziomem szumów, podobnie jak układy OPA 2134, z kolei wybitnie odporne na przesterowanie. W przedwzmacniaczu są także układy Analog Davices. Jak widać. Levinson korzysta z najlepszych komponentów. W tym przypadku chodzilo przede wszystkim o dynamikę (zwłaszcza krótki czas narastania) i niski poziom zniekształceń. Regulacja wzmocnienia odbywa się na drodze cyfrowej. Pokrętło głośności jest niesłychanie dokładne, zwłaszcza w zakresie niskich natężeń. To sprawdza się wieczorem. Często duży skok na początku skali jest utrapieniem. Tutaj, aby zrobiło się naprawdę głośno, trzeba mocno przekręcić gałkę (kręci się dookoła, bez ograniczeń). Właściwy „potencjometr" to przetwornik optoelektryczny OAK, współpracujący z analogową (a jednak) drabinką rezystorową. Wzmacniacz z zewnątrz przypomina tańsze końcówki mocy Levinsona.

Gdyby nie pokrętła i przyciski... Prawa gałka to głośniej—ciszej, lewa jest selektorem źródeł. Koresponduje ona z dwoma parami gniazd XLR i trzema złoconymi czinczami na tylnej ściance. Przedwzmacniacz pozwala na nadanie źródłom własnych nazw. Po zaprogramowaniu, na centralnie umieszczonym wyświetlaczu może pojawić się nawet „patefon", jeśli sobie tego życzymy. Wspomnianego patefonu jednak nie podłączymy, bo N° 383 nie jest seryjnie wyposażony w przedwzmacniacz phono. Możemy natomiast ustalić poziom czułości konkretnych wejść (z dokładnością do 0,1 dB). To się może przydać, gdy dysponujemy na przykład odtwarzaczem CD z napięciem wyższym niż 2V. Wtedy obniżenie czułości wejścia CD spowoduje, że odtwarzacz będzie grać tak samo głośno. jak pozostałe źródła. Można takie ustalić poziom tłumienia funkcji mute, odłączyć całkowicie przedwzmacniacz (tryb SSP, przydatny w instalacji kina domowego. Wzmacniacz odbiera sygnał bezpośrednio z procesora. zachowując się jak dwukanałowa końcówka mocy) lub ustalić maksymalny poziom głośności. Ta ostatnia funkcja będzie szczególnie cenna, gdy zechcemy ochronić głośniki przed głupotą osób trzecich. Ustalamy poziom na 60 (max 73,3) i możemy być spokojni nawet ślepy los nie wysadzi membran ze skrzynek. To jednak nie wszystko. Jest sporo innych możliwości, jednak warto się skupić na najważniejszych opcjach. Ciekawostką jest to, że przy użyciu przycisku na pilocie można zmienić polaryzację. To dość istotne, bo jeśli elektrycy zamienili nam plus z minusem w gniazdku, nie trzeba go wydłubywać ze ściany. Na pilocie są tył ko potrzebne przyciski. Oprócz najczęściej spotykanych jest jeszcze balans i „display", który służy do przyciemnienia lub wygaszenia wyświetlacza. Skoro już mowa
o pilocie, to warto wspomnieć że jest bardzo funkcjonalny i, co tu dużo mówić, ladny. Wykonano go z odlewu żeliwnego i polerowanego aluminum. Jest więc ciężki, ale poręczny. Żeliwo nie porysuje stolika, bo przykręcona trzema śrubkami osłona baterii jest gumowym piastrem i wystaje około I mm. Guma niczego nie niszczy i na dodatek nic pozwala się zsuwać sterownikowi na pochyłym blacie. Jak widać, pomyślano o wszystkim. No może jednak nie, bo gniazda głośników nie akceptują wtyków bananowych. Można więc albo narzekać. albo od razu zamówić kable zakończone widełkami.


Konfiguracja systemu
Połączenie wzmacniacza o mocy 100 W z kolumnami dowolnego typu powinno być udane. Levinson niezbyt lubi te, których znamionowa impedancja wynosi 2 omy. Wtedy mogą się pojawić problemy. Poza tym w zasadzie całkowita dowolność. Obecność gniazd XLR na tylnej ściance daje jednoznaczną wskazówkę. Jeśli dysponujemy odtwarzaczem z cannonami, to należy go połączyć z N' 383 kablem symetrycznym. Jeśli jeszcze nic mamy CD warto się rozejrzeć za takim, który ma trójbokowe gniazda. Levinson to hiendowy piec. Powinien więc pracować w godnym towarzystwie. Kolumny, z których korzystałem (Virgo) można uznać za minimum. Jeśli chodzi o źródło tutaj sugeruję wydatek minimum 20 000 zl. Znakomitym wyjściem będzie (o ile ktoś wytrzyma cenę) źródło Madrigala, również ze względu na obecność licznych gniazd komunikacyjnych. Wzmacniacz doskonale współpracuje z kontrolerami multiroom. Można go też podłączyć do PC. Nie, nie w celu słuchania muzyki z komputera, bo to by było barbarzyństwo godne ucięcia ręki, ale po to. by zmodyfikować oprogramowanie przedwzmacniacza.


Wrażenia odsłuchowe
Ten wzmacniacz przykuwa uwagę. Nie od razu, ale im dłużej go słuchałem, tym bardziej byłem przekonany, że bas zdecydowanie wykracza ponad oczekiwania, jakie stworzyły słuchane superintegry. Wprawdzie Levinson kosztuje więcej niż konkurencyjne piece. ale cena i tak nic jest gwarancją sukcesu. Tym razem bytem pewny za to co usłyszałem warto zapłacić. Nie chodzi tutaj o potęgę i głębię. McIntosh potrafi zejść niżej i stworzyć większe ciśnienie. N' 383 ma jednak coś, co powoduje, że każdy dźwięk coraz mocniej przykuwa do fotela. Tym czymś jest tempo i kontrola. Wydaje się, że każdy impuls wyważony jest z aptekarską dokładnością. Najpierw błyskawiczny atak, potem wybrzmienie. Właśnie lo trwa dokładnie tyle, ile trzeba. Ani ułamka sekundy dłużej. Wydawać by się mogło, że to nic nadzwyczajnego, ale wystarczy posłuchać solówki kontrabasisty lub perkusisty w jazzowym trio, by stwierdzić, że ta dokładność bezpośrednio przekłada się na przejrzystość dźwięku. W wielu wzmacniaczach• i to niekoniecznie tańszych, spowolnienie basu w takich wypadkach powoduje, że zamiast błyskotliwych przebiegów słyszymy zamazane plamy. Tutaj bas akcentuje swoją obecność zdecydowanie, jednak nie odciągając uwagi od reszty.

Wydawać by się mogło, że ta cecha najlepiej się sprawdzi w muzyce rozrywkowej, gdzie niskie częstotliwości często generują instrumenty elektroniczne. ()wszem, tutaj bas o wyraźnych konturach jest jak najbardziej pożądany, ale najwięcej będziemy mieć z niego pożytku w muzyce symfonicznej. Kontrabasy, bęben wielki, tuby często dominują w nagraniach, zwłaszcza audiofilskich. Wytwórnie czysto „audiofilskie" eksponują ten zakres nieraz zupełnie bez potrzeby. Zgoda, brzmi to efektownie. Głośniki poruszają powietrzem, drżą szyby, ale basisko rozłazi się na całą salę koncertową i kocio) nie podkreśla kulminacji, lecz wali, zagłuszając wszystko. W przyrodzie nic nie ginie, więc wali i w Levinsonie, jednak z tą różnicą, że nie zagłusza, a przynajmniej nie dłużej niż potrzeba, to znaczy: niż zostało to zarejestrowane na płycie. W „Migrationś" Dan Grusina nieraz niskie częstotliwości awansują do roli solisty. O dziwo, Levinson okazał się tutaj dosyć oszczędny. Nie usłyszałem tąpnięć, jakie dawały się we znaki nawet przy słuchaniu dwukrotnie tańszych wzmacniaczy. Usłyszałem za to rzeczy, które do tej pory pozostawały w cieniu. Wiele się pisze o „odkrywaniu plyt na nowo". Tym razem jednak takie stwierdzenie jest jak najbardziej na miejscu. Co ciekawe, dokładność, kontrola i precyzja dotyczy również średnicy i góry. Tutaj słowo „kontrola" zabrzmi być może egzotycznie, ale jak nazwać to, co robi z fortepianem W 383? Każdy dźwięk jest słyszalny z osobna, na tyle ewidentnie, że powrót do innych konfiguracji wiąże się z nieodzownie pojawiającym się uczuciem niedosytu. Jeśli więc każdy dźwięk nie zamazuje faktury współbrzmień, ani rysunku pozostałych, dojdziemy do wniosku, że za precyzją idzie szczegółowość. 1 to wybitna. Na płycie „He is Christmas" Take 6 usłyszałem wyraźnie najróżniejsze „dodatki", takie jak nabieranie oddechu, to że muzycy już spędzili kawal czasu w studiu i coraz trudniej im ustać bez ruchu. W „Tańcach z oper" usłyszałem natomiast jak muzycy przewracają kartki, więc to, na co audiofile polują godzinami, czekając pól nocy na „lepszy prąd".

Czy usłyszałem muzykę? Tak, ale o tym później. Góry Levinson nie żałuje. To znaczy — żałuje każdego wybrzmienia trwającego wtedy, gdy panować ma cisza. Powoli, z każdą chwilą dochodziłem do wniosku, że to, co N° 383 robi z dobrze nagranymi płytami przypomina wrażenie. jakie odnieśli pierwsi słuchacze, zachwyceni płytą kompaktową. Niczym nie zabrudzony dźwięk, a wszystko odbywa się w absolutnej ciszy. Z Levinsonem sprawa wygląda o tyle ciekawie, że jego dokładność odnosi się także do przestrzeni. Jest ona kształtowana bardzo realistycznie i finezyjnie. Ta „finezja" polega na kompletnym braku ekspozycji pierwszego planu i dokładnym uporządkowaniu dalszych. Z jednej strony powoduje to. że dźwięk nie poraża rozmachem ani bezpośrednio odczuwalną dynamiką, z drugiej jednak sprawia, że kontury sceny wydają się nakreślone z uderzającym realizmem. Fortepian Pogorelicha brzmiał lekko, jakby z oddali. Bynajmniej nie można tu jednak mówić o anemii — sprężysty bas, efektowne forte, kontrasty dynamiczne — wszystko to było, ale zamiast nerwowo sięgać po pilota, można bylo zachwycać się aurą pogłosową, którą N° 383 pokazuje zjawiskowo. Tak, jestem świadom tych słów, bo przestrzeń i precyzja Levinsona to poziom hiendu prawdziwego, dzielonego, drogiego i jakiego sobie chcecie. I o jednym jeszcze wspomnę. Zwiewność i finezja dźwięku bywa niem zdradliwa.


Bez obaw słuchamy coraz głośniej, bo nic nic przeszkadza. Przekręcając gałką coraz bardziej w prawo słyszymy coraz więcej i coraz bardziej jesteśmy pewni, że nie pojawia się nic, co będzie w stanie zakłócić naszego spokoju. Pomieszczenie coraz szczelniej wypełnia się dźwiękiem, a my powoli przestajemy odczuwać, że słuchamy sprzętu a nie muzyki. To dosyć niebezpieczne, bo gdy dojdziemy do tak zwanego „naturalnego poziomu głośności" w przypadku symfoniki Mahlera może być już za późno na ratowanie stosunków z sąsiadami. Jedno jest pewne — o ile dysponować będziemy kolumnami odpowiedniej klasy (i skuteczności), nie usłyszą oni kompresji. Przyszła pora na muzykę. Tutaj mam mieszane uczucia. Z jednej przyczyny. Levinson jest trochę chłodny w średnicy. Pardon, nie chciałem użyć tego słowa. „Obiektywny" bardziej by tutaj pasowało. Bo jak inaczej nazwać rozdarcie duszy, gdy uslyczalem King 's Singers? Przyzwyczaiłem się do lampowego ciepła (również z. lampy) i czarująco wyeksponowanej średnią,. Takie ciepło ogrzewa serce i wprowadza w świat zadumy. A Levinson? Po prostu grał.

Konkluzja
Po prostu — łatwo powiedzieć. Liszt też po prostu grał. Słuchając Pogorelicha grającego Scarlattiego doszedłem do „50" w skali głośności. To naprawdę głośno, nie wiem, czy nie głośniej niż na żywo. Chłód? Owszem, poczułem po godzinie, bo zapomniałem zamknąć okno. Wiem jedno — tak brzmi fortepian na żywo i nie jestem w tym odosobniony. Moja sąsiadka skwitowała to krótko: „ładnie pan gra". Może, ale fortepianu nie mam już od dwóch lat. Może kiedyś, w większym mieszkaniu? Sądzę, że póki co Levinson by mi wystarczył.

 

2875 12

2875 12

2875 12

2875 12

 


Maciej Stryiecki
Źródło: Hi-Fi i muzyka 05/2001

Pobierz ten artykuł jako PDF