HFM

artykulylista3

 

Rotel RA-11

15-27 03 2013 Rotel 01Najstarszą firmą z dzisiejszej trójki jest Rotel. Początki jego działalności sięgają połowy ubiegłego wieku, gdy jeszcze jako Roland zajmował się dystrybucją telewizorów. Później pojawiły się wzmacniacze własnego projektu i po przemianowaniu na Rotela szefowie firmy skupili się na produkowaniu sprzętu grającego.

W połowie ubiegłego roku ukazała się seria 12, składająca się z sześciu urządzeń, w tym trzech wzmacniaczy. Testowany RA-11 zajmuje wśród nich środkową pozycję i od najdroższego RA-12 różni się mniejszą mocą.

Budowa
RA-11 jest najbardziej niepozorny z całej trójki, jednak oferuje największe możliwości użytkowe. Podobnie jak Arcam, Rotel do złudzenia przypomina tuner. No bo czymże może być urządzenie, które na froncie ma spory wyświetlacz, dwa pokrętła, tuzin guziczków, gniazdo USB… Zaraz, zaraz, gniazdo USB?! Zgadza się.
Aluminiowa przednia ścianka została pomalowana matową grafitową farbą. Sugeruję zaprzyjaźnić się z pilotem, ponieważ przy kręceniu gałkami łatwo zarysować front paznokciem.
Liczne przyciski umożliwiają dostęp do ośmiu źródeł, wybór wyjść głośnikowych i odcięcie wyjść, kiedy korzystamy ze słuchawek. Po wgryzieniu się w menu dodatkowo mamy regulacje barwy dźwięku, balansu i wybór trybu „bypass”.
Rzut oka na zaplecze przynosi kolejne niespodzianki, ale o nich za chwilę.

Ze względu na niewielkie rozmiary, na tablicy rozdzielczej panuje niemiłosierna ciasnota. Ze standardowej grubości łączówkami nie powinno być problemów, ale wybijcie sobie z głowy audiofilskie węże strażackie. Do pozytywów należy z kolei zaliczyć wejście gramofonowe oraz, na tyle, na ile było to możliwe, szeroki rozstaw zacisków głośnikowych. A teraz obiecane niespodzianki: wśród gęsto upchniętych złącz dostrzegłem dwa koaksjalne i dwa optyczne wejścia cyfrowe.
RA-11 poważnie mnie zaintrygował. Pora na zdjęcie pokrywy.
Zamiast spodziewanego natłoku elektroniki, we wnętrzu zastałem porządek. Podstawę zasilania tworzy „konkretny” toroid Rotela i dwa kondensatory Rubycona o łącznej pojemności 13600 µF. Szału nie ma, ale RA-11 oferuje zaledwie 40 watów na kanał.
Dno obudowy wyścieła płytka drukowana z pozostałymi elementami zasilania, przedwzmacniaczem i końcówkami mocy. Do centralnego radiatora przymocowano dwie pary tranzystorów Sankena. Obie ścieżki sygnałowe z preampu do końcówek odseparowano, co wpisuje się w filozofię Balanced Design Concept, obowiązującą u Rotela od 1979 roku. W sekcji analogowej dominuje montaż przewlekany, a newralgiczne połączenia poprowadzono grubymi drutami.
Sekcja cyfrowa znalazła się na osobnym module wykonanym w technice SMD. Najważniejszym elementem jest tu duży scalak Wolfsona WM8740. I jest to najwłaściwszy moment na ujawnienie sekretu wzmacniacza Rotela: RA-11 ma wbudowany DAC, przystosowany do pracy z sygnałami 24 bity/192 kHz. Zewnętrzne źródła należy podłączyć do wejść koaksjalnych i optycznych, natomiast gniazdo USB na froncie służy do wpięcia dołączonego modułu Bluetooth. Za jego pośrednictwem można słuchać muzyki z urządzeń przenośnych, np. telefonów komórkowych.
Świetne posunięcie! Z jednej strony dostajemy pełnowartościowy wzmacniacz. Z drugiej, Rotel wykonuje ukłon w stronę miłośników nowych technologii. Ale nie tylko. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, gdy będziemy chcieli poprawić brzmienie np. leciwego odtwarzacza CD albo podłączyć do systemu stereo konsolę gier.

 

15-27 03 2013 Rotel 02     15-27 03 2013 Rotel 03     15-27 03 2013 Rotel 04

Wrażenia odsłuchowe
Na początek złe wieści.
Jeśli funkcja przesyłania danych za pośrednictwem modułu Bluetooth rozpaliła Waszą wyobraźnię, to proponuję napić się zimnej wody. To fajny gadżet, ale tylko gadżet.
Próba odtwarzania muzyki ze smartfonu zakończyła się połowiczym sukcesem. Owszem, wszystko zadziałało, lecz jakość brzmienia empetrójek (320 kb/s) była żałosna. Nie mam pretensji do wzmacniacza; po prostu obnażył maliznę tego formatu. Być może w dającej się przewidzieć przyszłości pojawią się urządzenia przenośne oferujące akceptowalny poziom brzmienia, ale na razie RA-11 ma ciekawsze rzeczy do roboty.
Do porównania brzmienia z wejść cyfrowych i analogowych użyłem leciwego odtwarzacza Denona DCD-825. Zostało w nim wymienione zasilanie i analogowe układy wyjściowe, a obudowę wytłumiono matami bitumicznymi i zaopatrzono w nowe stopy antywibracyjne. Poczynione zmiany nie pozostały bez wpływu na brzmienie, ale to inny temat. Ze starego urządzenia ostał się jedynie transport oraz sekcja c/a z dwoma 20-bitowymi konwerterami Lambda S.L.C. Kiedyś były to bardzo nowoczesne układy, ale w porównaniu ze współczesnymi, 24-bitowymi, zalatują naftaliną. Czyli… był to odtwarzacz idealny do moich celów.
Na pierwszy ogień poszła klasyka. Przy odsłuchu przez wejście analogowe równowaga tonalna została lekko przesunięta w dół. Na uwagę zasługiwał bas – wypełniony, obecny, jednak bez pokusy zdominowania wyższych zakresów. Tworzył stabilną podstawę, na której oparła się gładka średnica. Próżno było się w niej doszukiwać ostrości i przejaskrawień na przełomie wysokich tonów, charakterem raczej nawiązywała do stereotypowo postrzeganej lampy. Również górze pasma, zwłaszcza klawesynowi, zabrakło odrobiny blasku. Scena ulokowała się na linii głośników, nie zachwycała głębokością, za to zaprezentowała bardzo dobrą szerokość.
Po zmianie wejścia na cyfrowe zyskały wszystkie aspekty brzmienia. Poprawiła się plastyczność średnicy i definicja wysokich tonów. Scena nabrała powietrza i głębi. Wiarygodniej została odwzorowana akustyka studia nagraniowego. Zmiany nie były rewolucyjne, ale wyraźne. Pomysł umieszczenia we wzmacniaczu przetwornika c/a okazał się dobry.
Gnany ciekawością, odtworzyłem w ten sposób kilka następnych płyt, ale zaobserwowane na wstępie różnice za każdym razem były podobne.
W pozostałej części odsłuchów wziął udział odtwarzacz Cambridge Audio Azur 651C. W tym przypadku istotniejszych różnic w brzmieniu nie było i poniższe wrażenia są wspólne dla obu typów połączeń.
W akustycznym jazzie Rotel zachował ocieplony charakter. Jego celem było dostarczenie muzyki przede wszystkim relaksującej. Przed swobodnym błądzeniem myśli powstrzymywała mnie budowa ceny. W tej dziedzinie możliwości RA-11 są imponujące. Świetna w tym segmencie okazała się stabilność źródeł pozornych. W każdej chwili można się było skupić na dowolnym instrumencie i zajrzeć w dowolny zakamarek sceny, nie tracąc obrazu całego nagrania. Jeśli posiadacie w płytotece albumy wydane przez Naima, z rozrysowanym ustawieniem wykonawców, możecie porównać wysiłki realizatorów dźwięku z efektami prezentowanymi przez Rotela. Dobra zabawa gwarantowana.
Natomiast po włożeniu krążka „Amused to Death” Watersa nastąpiła nieoczekiwana zmiana. Scena wyszła przed głośniki, a jej boczne krawędzie wykroczyły poza obszar wyznaczony rozstawieniem kolumn. Pierwsze plany znalazły się w zasięgu ręki. Przy odrobinie dobrej woli efekt ten można potraktować jako namiastkę instalacji wielokanałowej.

Reklama

Konkluzja
Nie zawsze rozmiar ma znaczenie, a już na pewno nie w branży hi-fi.

15-27 03 2013 Rotel T

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 03/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF