HFM

artykulylista3

 

Cambridge Audio CX

1823112015 005
Angielska firma Cambridge Audio przez kilka ostatnich lat skutecznie budowała wizerunek producenta nowoczesnych komponentów hi-fi, ale za sprawą nowej serii CX ma szansę trafić na listę pożądania każdego hipstera.

W skład linii CX wchodzi siedem urządzeń: po dwa wzmacniacze stereo i amplitunery AV, streamer sieciowy i odtwarzacz Blu-ray, a wisienką na tym audiofilskim torcie jest, uwaga, uwaga, transport CD. Tak, nie pomyliłem się, transport płyt kompaktowych. W dodatku seria CX ma być najbardziej zaawansowaną technicznie w historii brytyjskiej wytwórni, a przy okazji jedną z najnowocześniejszych na rynku w ogóle.




Urządzenia, które trafiły do recenzji, można potraktować jak dwie połówki jabłka. Wprawdzie transport płyt jest w stanie współpracować z dowolnym przetwornikiem cyfrowo-analogowym, a wzmacniacz odnajdzie się we współpracy z innymi źródłami, lecz wyposażenie go w wewnętrzny moduł DAC oraz spójny wygląd obu urządzeń właściwie zwalniają użytkownika z dalszych poszukiwań. Bonusem jest obsługa całego systemu jednym pilotem, co może mieć kluczowe znaczenie przy podejmowaniu decyzji o kupnie.


Transport CXC
W dobie wszechobecnej dematerializacji nagrań, coraz lepszych odtwarzaczy plików, coraz bogatszej oferty serwisów streamingowych oraz coraz szybszego Internetu można się zastanawiać, na cholerę komuś archaiczny transport CD. W dodatku taki, który nie ma złącza USB i nie odtwarza ani plików, ani nawet płyt SACD. Ano, są jeszcze na tym świecie wariaci i to niekoniecznie brodacze posługujący się maszynami do pisania, którzy posiadają bogate kolekcje srebrnych krążków. Bardziej interesują ich nowe wydawnictwa ulubionych kompozytorów niż kolejne modele telefonów oferujące „krystalicznie czyste brzmienie”. Każda moda ma jednak to do siebie, że szybko przemija i mocno lansowane dziś serwisy streamingowe już jutro mogą zostać wchłonięte przez konkurencję lub zwyczajnie paść ofiarą hakerów. I co się wtedy stanie z dostępem do nagrań? A co zrobić w razie awarii sieci internetowej, gdy imieninowi goście już stoją u drzwi? Fizyczny nośnik ma także tę zaletę, że płaci się za niego tylko raz, w momencie zakupu, a odtwarzać można w nieskończoność. No, prawie.
Z powyższymi argumentami można się zgadzać albo nie, ale dlaczego konstruktorzy serii CX nie zaprojektowali po prostu klasycznego cedeka?

 

1823112015 007Niewielki zasilacz pod plastikową osłoną.


Punktem wyjścia dla całej serii był odtwarzacz sieciowy CXN. Wkrótce dołączyły do niego dwa wzmacniacze stereo, 60- i 80-watowy, w których, zgodnie z obowiązującymi trendami, zamontowano konwertery cyfrowo-analogowe. Kolejnym etapem był projekt odtwarzacza płyt, ale konstruktorzy postanowili pójść po bandzie i opracować wyspecjalizowaną jednostkę bez dublowania sekcji c/a,  zainstalowanej przecież we wzmacniaczach. Zamiast montować kolejny DAC, środki woleli przeznaczyć na lepszy transport i zasilanie. Przypadkowy klient, który dopiero rozpoczyna swoją przygodę ze stereo, i tak będzie szukał uniwersalnego odtwarzacza Blu-ray za 500 zł. Natomiast świadomi audiofile powinni ten gest docenić.
Front CXC przypomina standardowy odtwarzacz CD i nad tą kwestią nie ma sensu się rozwodzić. Na podkreślenie zasługują przedni panel, wyrżnięty z centymetrowego plastra aluminium, oraz wycinek brytyjskiej flagi, zwracający uwagę na wyspiarskie korzenie producenta. Ciekawym elementem stylistycznym było zastąpienie przednich nóżek długą plastikową listwą, biegnącą w poprzek urządzenia. Przydało mu to optycznej lekkości.
Rzut oka na tył może wywołać konsternację u przypadkowego klienta, a dzieje się tak za sprawą braku typowego wyjścia RCA. Zamiast niego mamy koaksjalne i optyczne wyjście cyfrowe oraz parę RCA, służącą do łączenia komponentów systemu w magistralę uruchamianą jednym przyciskiem.

 

 

 

1823112015 009Brytyjskie flagi nie pozostawiają złudzeń co do kraju pochodzenia firmy.


Wnętrze CXC może się wydawać pustawe, ale na jego widok raczej nie rozlegnie się jęk zawodu. Choć jest to tylko transport płyt, czyli półodtwarzacz, zasilanie oparto na sporym toroidzie, którego mógłby mu pozazdrościć niejeden kompletny cedek z wyższej półki. W czasach „optymalizacji” kosztów solidne toroidy montowane w komponentach serii CX przywodzą na myśl stare, dobre czasy, gdy priorytetem były brzmienie i niezawodność, a nie zaplanowany proces starzenia.
Napęd płyt, model CD2, pochodzi wprost z topowego Azura 851C. Z tego samego urządzenia wzięto procesor Serwo S3 ze specjalnie napisanym oprogramowaniem, kontrolującym stabilność obrotów silnika (jedna prędkość), sterującym pracą lasera oraz układem korekcji błędów.

Wzmacniacz CXA60
Pod względem wizualnym wzmacniacz dziwnie przypomina amplituner stereo. Dzieje się tak za sprawą paska ciemnego akrylu, mogącego się kojarzyć z wyświetlaczem. Niestety, kryją się pod nim tylko małe diody, informujące o aktywnych wejściach i trybie pracy. A szkoda, bo nie miałbym nic przeciwko czytelnej informacji na temat poziomu głośności, a płytkie nacięcie na gałce nie zawsze jest dostatecznie widoczne.
Amplitunerowe skojarzenia budzą także duże pokrętło potencjometru oraz trzy mniejsze, chowane w panelu czołowym, umożliwiające regulację barwy dźwięku oraz balansu. Z lewej strony umieszczono dodatkowe dwa gniazdka, służące do okazjonalnego podłączania przenośnych grajków oraz słuchawek.

 

1823112015 008Sekcję cyfrową przymocowano bezpośrednio do tylnej ścianki.


Tył wzmacniacza wygląda dość interesująco, głównie za sprawą dodatkowego wyjścia dla subwoofera oraz złącza USB. Nie cieszcie się jednak przedwcześnie, służy ono bowiem wyłącznie do wpięcia opcjonalnego modułu Bluetooth BT100 (409 zł), dzięki któremu będzie można przesyłać muzykę z laptopów i urządzeń przenośnych. Posiadacze transportu CXC mogą skorzystać z koaksjalnego bądź optycznego wejścia cyfrowego, natomiast dla innych źródeł przewidziano drugi toslink oraz cztery pary wejść RCA. Nie zapomniano także o wyjściu z przedwzmacniacza ani o podwójnych terminalach głośnikowych, przyjmujących każde cywilizowane zakończenie kabli.
Zanim dobrałem się do wnętrzności wzmacniacza, kilka razy zerknąłem do środka przez spory osiatkowany otwór wentylacyjny, wycięty w pokrywie. To, co tam zobaczyłem, bardzo mi się spodobało.
Pokaźna obudowa jest wypełniona niemal w stu procentach. Centralne umieszczenie najcięższego elementu, czyli transformatora, sprawiło, że urządzenie jest bardzo dobrze wyważone. Wprawdzie poza potencjometrami nie ma w nim części ruchomych, ale – wbrew różnym gusłom i zabobonom – stabilne ustawienie powinno się przełożyć na dokładniejsze zogniskowanie źródeł pozornych oraz lepszą panoramę stereo. Potężny toroid otaczają dwa radiatory, do których przytwierdzono końcówki mocy na tranzystorach Sankena, pracujących w klasie AB. Oba kanały fizycznie rozdzielono, co powinno zmniejszyć przesłuch między nimi. Wspólny jest transformator, natomiast na płytkach z końcówkami mocy umieszczono odpowiadające im pozostałe elementy zasilacza, połączone z trafem osobnymi odczepami. W każdym kanale pracują dwa kondensatory o pojemności 4700 µF, sygnowane przez CA.

 

 

1823112015 006Wszystkie gniazda złocone. Nie zapomniano też o porządnych sieciówkach.


W sekcji konwertera c/a pracuje Wolfson WM8740, stosowany z powodzeniem w przetworniku DacMagic +. Za regulację głośności odpowiada czarny Alps sterowany silniczkiem. Ten sam producent dostarczył potencjometry barwy tonu i regulator balansu. Wyjścia głośnikowe są załączane przekaźnikami Takamisawy.


Wrażenia odsłuchowe
Półczłowiek Tyrion z Lannisterów to znany w całym Westeros opój i lubieżnik. Półodtwarzacz ze wzmacniaczem Cambridge Audio odznaczają się znacznie większą kulturą i wstrzemięźliwością, a dobrych manier mogą się od nich uczyć nawet wykładowcy savoir-vivre’u z Królewskiej Przystani. Tytułowa pochwała tradycji należy się nie tylko purystycznemu podejściu do źródła, ale przede wszystkim brzmieniu. Zamiast bawić się w przeciąganie liny i zastanawiać nad stopniem faworyzowania basu kosztem wysokich tonów (lub odwrotnie), konstruktorzy serii CX postanowili wrócić do audiofilskich korzeni i zbudować zestaw będący wzorem neutralności w tym segmencie cenowym. Część słuchaczy przyzwyczajonych do grania „z charakterem” uzna brzmienie Cambridge’a za bezosobowe, ale dzięki temu, zamiast zastanawiać się nad proporcjami zakresów, można się spokojnie skupić na muzyce.


Naturalność w wydaniu CA to nie przetłuszczone włosy i żałoba za paznokciami, lecz czystość przekazu oraz swoboda w doborze kolumn i repertuaru, jaką pozostawia użytkownikowi.
W dobrze zrealizowanych nagraniach od razu słychać przejrzystą i detaliczną średnicę, perliste wysokie tony oraz czarną kotarę rozwieszoną za wykonawcami. Zestaw lubi długie wybrzmienia. Każdy gasnący dźwięk celebruje do ostatniego drgnienia struny, po czym zapada aksamitna cisza. Na szczególne uznanie zasługuje sposób prezentacji skrzypiec. Instrument ten, nielubiany przez część melomanów preferujących nowsze brzmienia, działał hipnotyzująco i nazwanie go „zjawiskowym” nie będzie przesadą. A już na pewno nie w tej cenie.
Czystość średnicy i wysokich tonów sprawiały, że subiektywnie odczuwałem niedosyt w zakresie niskich częstotliwości. Zamiast jednak marnować czas na gdybanie, poszukałem basu tam, gdzie jest nagrany. Krążek „Tutti!” Reference Recordings, soundtrack filmu „Koneser” czy płyty Marcusa Millera oferują go aż nadto i nawet gdy wykonawców ponosiła fantazja, angielski zestaw w pełni kontrolował sytuację.

 

 

1823112015 010Systemowy pilot jest wyjątkowo poręczny w obsłudze.


Osobny temat to budowa sceny, która w audiofilskich realizacjach wspinała się na wyżyny. Lokalizacja źródeł pozornych, proporcje pomiędzy planami, jej głębokość i szerokość uwarunkowane były głównie sposobem rejestracji, a urządzenia robiły wszystko, by nie zniweczyć wysiłku speców za stołem mikserskim. Mając na uwadze ich cenę, to ogromna zaleta.
Zestaw CX, choć przezacny, nie jest rzecz jasna ideałem. Trudno tego zresztą oczekiwać za niespełna sześć tysięcy złotych, ale plusy skutecznie przysłoniły minusy. Do tych drugich można zaliczyć przeciętną mikro- i makrodynamikę. Zasługiwały na czwórkę, jednak – w porównaniu z pozostałymi aspektami – pozostawiały niedosyt. W tej kwestii spore nadzieje budzi mocniejszy CXA80 – droższy od recenzowanej „sześćdziesiątki” o 700 zł, ale oferujący pełne dual-mono oraz lepsze wyposażenie, w tym możliwość współpracy z komputerem. Gdybym to ja wybierał, nie zastanawiałbym się raczej nad dopłatą.
Drugim minusem, wynikającym jednak, paradoksalnie, z ogromnego plusa, jest bardzo duża wrażliwość zestawu na jakość nagrań. Kiepsko i ledwie przeciętnie zrealizowane płyty obnażały wszystkie swoje wady i nawet pomimo wybitnej warstwy muzycznej po kilku minutach wypadały z gry.

Konkluzja
Zestaw CX nie nadaje się do pobieżnego słuchania w sklepie lub na wystawie. Od słuchacza wymaga skupienia i uwagi. W zamian oferuje doznania niedostępne większości tropicieli list przebojów.

 


ca cx o
Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 11/2015

Pobierz ten artykuł jako PDF