HFM

artykulylista3

 

C.E.C TL5100Z

cectk5100z
Historia japońskiego C.E.C.a rozpoczyna się w latach 50., a dokładniej w 1954 roku, kiedy firma zadebiutowała na rynku audiofilskim gramofonem analogowym.

Trzeba jednak powiedzieć, że prawdziwą sławę przyniosły jej uznawane za szczyt wyrafinowania napędy CD. Pierwszy hiendowy transport, oznaczony kryptonimem TLI został wprowadzony do sprzedaży wiosną 1992 roku i natychmiast zdobył uznanie najbardziej wymagających miłośników wiernego odtwarzania.

 

Później przyszedł czas na nieco tańszy TL2, wspomniany przez nas przy okazji opisu systemu Audio Nota, i TL0 —abstrakcyjnie drogi wzorzec absolutny. Konstruktorzy C.E.C. zdają sobie jednak sprawę, że koszt nawet najtańszego modelu w ich ofercie pozostaje ciągle zbyt wysoki dla dużej czeki zainteresowanych. Żeby więc umożliwić audiofilom obcowanie z niepowtarzalnymi, przejętymi z techniki analogowej napędami paskowymi, firma zaproponowali odtwarzacz zintegrowany. Dla wielu i tak pozostanie on marzeniem, ale kilkunastu kilogramów elektroniki i aluminium taniej już chyba sprzedawać niepodobna. TL5100Z prezentuje się elegancko, acz nad wyraz skromnie, a i tak przedstawiona na zdjęciu wersja jest opcją „luksusową", z obudową w kolorze szampańskim. Oprócz niej dostępna jest również zwykła w czerni i właśnie jej dotyczy cena podana w tabelce na końcu recenzji. Uściślenie to jest o tyle istotne, że wykończenie szampańskie jest nieco droższe (o ok. 200 złotych) i sprawia, że TL5100Z przechodzi do wyższego przedziału cenowego. Jako że ogólnie przyjętą zasadą jest podawanie ceny najtańszej dostępnej wersji (testujemy urządzenie, a nie lakier czy okleinę) zdecydowaliśmy się na umieszczenie C.E.C. a w niższej grupie cenowej.


Budowa


Cała obudowa, a jak się później okaże — również wiele elementów wewnętrznych, wykonana jest z aluminium. Przedni panel ma grubość niecałych 5 mm i znajduje się na nim siedem przycisków oraz wyświetlacz. Guziczki lśnią do włączania urządzenia, wyboru ścieżki. Przewijania oraz uruchomienia i zatrzymania odtwarzania. Wyświetlacz jest raczej skromny — pokazuje czas w trzech trybach —nic można go wyłączyć. Z tylu jest znacznie ciekawiej. Obok niesymetrycznych gniazd wyjścia analogowego i cyfrowego znajdziemy również XLRy. I to nie tylko na wyjściu analogowym, ale i 110omowym cyfrowym w standardzie AES/EBU (Audio Engineering Society/ European Broadcast Union). Takiego bogactwa można w pierwszej chwili nie docenić, ale w miarę ulepszania systemu może się ono okazać ogromną zaletą. Zbalansowana transmisja sygnału ma wielu zagorzałych zwolenników, a C.E.C. umożliwia zastosowanie jej w całym torze elektronicznym. Nie trzeba chyba dodawać, że wszystkie gniazda są bardzo solidne i nie budzą najmniejszej obawy o warunki przesyłania sygnału. Interesujący jest fakt, że pomimo niepozornego wyglądu TL5100Z zaskakuje dużym ciężarem. Audiofilom przyzwyczajonym do lekkich plastikowych pudelek pierwszy kontakt z japońskim urządzeniem sprawi zapewne niemałą przyjemność i wywoła poczucie obcowania i wcie1, leniem solidności. Jednak nie tylko jakość wykonania obudowy robi znakomite wrażenie.

 

Jeszcze większe zaskoczenie czeka nas po zdjęciu pokrywy, która zresztą również jednoznacznie zaświadcza o intencjach konstruktorów. W celu wyeliminowania drgań i niepożądanych rezonansów wytłumiono ją po bokach dużymi prostokątami tworzywa sztucznego przypominającego w dotyku twardą gumę i przykręcono do skrzynki siedmioma śrubami o zróżnicowanej średnicy. Nie jest to jednak jeszcze nic nadzwyczajnego. bo przecież ‚Słuchem  pokrywy można znaleźć także w innych kompaktach z wyższej półki. Niespodzianki kryją się dopiero pod nią, ponieważ zamiast „panoramy" całego układu, nasz wzrok napotyka dwie dodatkowe osłony mocowane. tym razem pięcioma śrubami, do biegnących przez środek szyn oraz podłogi. Wykonano je z oczywiście z aluminium w formie wygiętych pod kątem prostym profili i, podobnie jak główną pokrywę, wytłumiono piatami dość gęstej gąbki. Główną przyczyną ich zastosowania było uzyskanie jak najlepszej sztywności całej konstrukcji i zmniejszenie podatności na zewnętrzne rezonanse mogące zakłócać pracę napędu. Dodatkową korzyścią okazał się natomiast „korytarz", w którym przesuwa się pokrywa chroniąca soczewkę lasera i całą mechanikę przed kurzem i uszkodzeniami. Podobnie jak w TL2, owa pokrywa jest wykonana z dość grubego, ale przezroczystego tworzywa, co pozwala na obserwowanie wirującej w urządzeniu płyty. Efekt jest niemal hipnotyczny i nie ma chyba człowieka, któremu widok pracującego napędu japońskiej firmy nie sprawiłby przyjemności. Jest w tym jakiś czar, który zniewoli! niejednego miłośnika winylu do tego stopnia, że każdy, nawet najbardziej wyszukany odtwarzacz CD wydaje mu się niczym więcej, jak tylko bezduszną kupą złomu. Jedynym ratunkiem w takiej sytuacji pozostaje nabycie transportu C.E.C.a, ewentualnie jednego z bardzo niewielu stosujących to rozwiązanie producentów highendu.

 

W przytłaczającej większości pozostałych odtwarzaczy płyta wjeżdża do środka i cały czar natychmiast pryska. Jako że termin „napęd paskowy" jest kluczem do zrozumienia wyjątkowości C.E.C.,a, najwyższy czas wyjaśnić, cóż to takiego. Rozwiązanie jest bardzo zbliżone do techniki gramofonowej i polega z grubsza na tym, że niezbędny do wprawiania płyty w ruch silnik, nie jest połączony z napędem bezpośrednio, ale zostaje od niego odsunięty na odległość gwarantującą efektywną eliminację generowanych przezeń drgań mechanicznych oraz interferencji spowodowanych dodatkowym źródłem pola magnetycznego. W celu przeniesienia ruchu obrotowego do mechaniki stosuje się pasek mocowany z jednej strony na rolce, którą zakończona jest oś silnika, a z drugiej, znów za pośrednictwem rolki, do osi, na której kladziemy płytę. W gramofonach układ bełt drive zdobył sobie ogromną popularność i poza nielicznymi wyjątkami —wśród których poczesne miejsce zajmuje kultowy wśród DJów Technice 1200, praktycznie zdominowal rynek. Direct drive, a więc napęd bez paska, zyskał popularność w dużej mierze dzięki możliwości scratchowania i precyzyjnego kontrolowania prędkości odtwarzania winyli, niezbędnego do miksowania nagrań w dyskotekach i klubach techno. W technice CD wszystkie dostępne napędy pracują z układem bezpośrednim i na ich tle
C.E.C. ze swoimi paskami wygląda niezwykle egzotycznie. Myliłby się jednak ten, kto podejrzewałby, że tylko chęć wyróżnienia się z tłumu podobnych urządzeń dala japońskim konstruktorom asumpt do wprowadzenia w życie tak oryginalnego projektu. Nie ulega oczywiście wątpliwości, że każdy zorientowany „w temacie" audiofil natychmiast kojarzy nazwę C.E.C. właśnie z wyjątkowym typem napędu, ale wszystko wskazuje na to, że nad korzyściami marketingowymi górę wzięły względy techniczne. C.E.C. podkreśla, że fundamentalnym warunkiem uzyskania najwyższej klasy brzmienia jest dokładne, a więc pozbawione jakichkolwiek przekłamań, odczytanie danych zapisanych na srebrnym krążku. W przypadku stosowania konwencjonalnych napędów bezpośrednich podczas odtwarzania płyty powstają drobne drgania i rezonanse, degradujące jakość brzmienia. W napędzie paskowym błędy mają zostać zredukowane dzięki nieporównanie skuteczniejszemu układowi eliminacji drgań. Wiemy, że w systemie audio gra wszystko. Po zapoznaniu się z poglądami Japończyków wypada
stwierdzić, że gra wszystko, ale przede wszystkim... płyta. Od prawidłowego odczytania zapisanych na niej informacji zależy, czy kosztowny zestaw będzie w stanie rozwinąć skrzydła i pokazać pełnię swoich możliwości. Żeby mu to ułatwić, TL5100Z zaopatrzono w dodatkowy stabilizator obrotów. Miłośników winylu zarażonych bakcylem audiofilizmu przeszywa przyjemny dreszczyk na dźwięk liczby 180. I nie chodzi wcale o jakiś kąt czy symbol wkładki lub ramienia. Najbardziej przez nich cenione docenia czarnych krążków ważą właśnie 180 gramów. Duża masa zapewnia dużą bezwładność układu, co z kolei bardzo pomaga w zmniejszeniu podatności na drgania i zachowaniu stałej prędkości obrotowej. Jako że płyty CD mają niemal identyczną masę (amerykańskie kie bywają cięższe ze względu na grubszą warstwę lakieru po stronic zewnętrznej. Chyba najcięższą płytą CD, jaką miałem <J.K> w ręku, było „III Communications.' Beastie Boys), funkcję stabilizowania obrotów powierzono ważącemu około pól kilograma krążkowi. Ma on budowę kanapkową (sandwich) i Mada się z dwóch

warstw aluminium, pomiędzy którymi umieszczono gruby wkład najprawdopodobniej z mosiądzu. Taka struktura umożliwia uzyskanie dużej masy, sztywności i zachowanie właściwości niemagnetycznych. Obrzeże stabilizatora jest chropowate, co wyraźnie ułatwia jego chwytanie nawet wilgotnymi dłońmi. Po otwarciu przeźroczystej pokrywy i umieszczeniu płyty na mechanizmie przykrywamy ją stabilizatorem. Płyta zostaje w ten sposób dociśnięta do układu odczytującego i możemy być pewni, że nic nie umknie wścibskiemu wzrokowi głowicy lasera. Aby uchronić srebrne krążki przed zarysowaniami, a warto wspomnieć, że wbrew powszechnie panującemu przekonaniu wszelkie uszkodzenia zewnętrznej części płyty kompaktowej są znacznie bardziej niebezpieczne od uszkodzeń strony czytanej przez odtwarzacz, krążek jest wyściełany aksamitem, a dodatkowo, w pobliżu jego centrum znajdują się trzy welurowe kółeczka. Cały transport wraz z usztywniającymi szynami umieszczono pośrodku obudowy. Po lewej stronie, w kącie, znajdziemy przykręcony do podłogi solidnymi śrubami transformator z rdzeniem EI i część filtracji zasilacza. Po prawej zaś — płytkę przetwornika cyfrowo — analogowego. Już pierwszy rzut oka rodzi przeczucie obcowania z urządzeniem, w którym połączono nie tyle transport z przetwornikiem, ale przede wszystkim — analogową tradycję z cyfrową nowoczesnością. Płytka z konwerterami zaczyna się szpalerem elektrolitycznych kondensatorów Sanyo osiągających łączną pojemność 176001.4F. Taką filtrację można spotkać w niejednym przyzwoitym wzmacniaczu, więc mamy pewność, że energii C.E.C.owi nie zabraknie. Dalej widać duży mikroprocesor NPC pełniący rolę filtra cyfrowego. Zadanie konwersji cyfrowo — analogowej powierzono najwyższej klasy 20bitowym przetwornikom Bun Browna PCM 1702 —

po jednym dla każdego kanału. W materiałach prasowych C.E.C. podaje, że na wejściu przetwornika zainstalowano układ Digital Data Synchro (w skrócie: DDS) przeciwdziałający czasowemu rozmyciu danych. Sygnał przechodzi przez bardzo szybkie moduły pamięci i dopiero po synchronizacji jest podawany do głównego zegara taktującego, dzięki czemu zjawisko jittera odpowiedzialne w dużym stopniu za cyfrową ostrość brzmienia zostaje praktycznie wyeliminowane. Cały układ jest w pełni symetryczny i w całości wykonany techniką montażu powierzchniowego (SMD). Wykorzystanie tej techniki przyczynia się do skrócenia do absolutnego minimum drogi sygnału, a co za tym idzie — eliminuje źródło zniekształceń, jakimi są długie kable r saczki na płytkach drukowanych. Producent wyraźnie zaleca wykorzystanie transmisji zbalansowanej, ponieważ dwukrotne zwiększenie szybkości obróbki sygnału skutkuje większą precyzją wykonywanych operacji, a co za tym idzie, dalszą redukcją zniekształceń. Warto dodać, że cała elektronika nie została umieszczona bezpośrednio na dnie obudowy, ale na dodatkowej, grubej płycie aluminium, na dodatek na specjalnych nóżkach. Pod modułem transportu naklejono również prostokąt substancji tłumiącej wibracje, a wrażliwa mechanika została przymocowana do niezależnego subchassis Zaawansowanie technologiczne i jakość wykonania TL5100Z dobrze wróży czekającym nas za chwilę wrażeniom słuchowym.

Obsługa
Ten nieobecny jak dotąd nawet w dziale „hiend' podrozdział, w tym wypadku wydaje się konieczny z uwagi na wyjątkowość konstrukcji TL5100Z i ewentualne wątpliwości, jakie może ona budzić. Pierwsza dotyczy paska. Czy użytkownik C.E.C.a musi się liczyć
z koniecznością jego częstych wymian? Nie, ponieważ funkcjami startu i zatrzymania staruje specjalnie do tego użyty mikroprocesor, a na dodatek przeciążenia występujące w tych krytycznych momentach są nieporównywalnie mniejsze niż w przypadku gramofonów analogowych. Żywotność paska wynosi aż 12 000 godzin, jest więc nawet lepsza niż deklarowany przez producentów okres bezawaryjnego działania transportów CD. Od dystrybutora uzyskaliśmy informację, że nawet nabywcy najstarszych napędów nie narzekają na ich niezawodność. Drugą kwestią jest wymóg ostrożności. Ze źródłami C.E.C.a trzeba się obchodzić delikatnie, więc audiofde lubiący organizować u siebie spotkania towarzyskie przy soku grapefruitowym z wkładką regeneracyjną powinni się chyba rozejrzeć za czymś innym. Obsługa urządzenia wymaga wykonania kilku czynności, co w pewnych okolicznościach może się okazać zbyt skomplikowane. Można co prawda włączyć „report •. ale to raczej dobry sposób na wypłoszenie gości niż na udaną zabawę. Wszystkie funkcje TL5100Z zrealizowane są w przekaźnikach, w związku z czym na początku utworu w głośnikach może być słyszalne cichutkie pstryknięcie. Nie jest to zjawisko uciążliwe i można się do niego szybko przyzwyczaić, ale w pierwszym dniu słuchania wymaga odrobiny cierpliwości. Po tych zastrzeżeniach przechodzimy wreszcie do meritum, którym jak zwykle są

Wrażenia odsłuchowe

Można by o nich opowiadać przez następnych kilka stron, ale co by na to powiedzieli autorzy z działu muzycznego. I tak już pewnie się denerwują. że tak długo trwa opisywanie jakiegoś pudła z klapką. Jeszcze chwilę cierpliwości. Zacząć wypada od stwierdzenia, że TL5100Z bardzo nas zaskoczy!. Przed nim słuchaliśmy dość długo Coplanda CDA289 i wydawało się, że jest to urządzenie, które w swoim przedziale cenowym znajdzie niewielu konkurentów. Włączenie do systemu C.E.C.a nieco zmienili) tę opinię. TL5100Z nie tylko redefiniuje pojęcie doskonałego basu w przedziale 4000 — 8000, ale mógłby z sukcesem konkurować z o wiele droższymi urządzeniami. Szczerze mówiąc, na samym początku nic bardzo widzieliśmy, co o tym myśleć. Rzadko się bowiem zdana, że jakiś komponent potrafi zaprezentować potęgę tego podzakresu, która jednak przez cały czas pozostaje pod ścisłą kontrolą. Tak właśnie stało się w przypadku C.E.C.a. Bas miał rzadko spotykaną energię, uderzał mocno, a jednocześnie bez jakichkolwiek oznak spowolnienia czy ociężałości. Czasem zdana się, że wrażenie szybkiego basu uzyskuje się poprzez drastyczne odfiltrowanie jego najniższych składowych.

 

W tym przypadku byto zupełnie inaczej. Określenie basu mianem szczupłego nie przeszło nam nawet przez myśl. Był nasycony w najgłębszych głębinach, a jednocześnie sprężysty i zwinny. Można to byk, zauważyć zarówno w nagraniach z muzyką techno, jak i na akustycznym jazzie. Szybki beat nie został nie stracił tempa, ale też nie został odchudzony, dzięki czemu nagrania zachowały zarówno oryginalną rytmikę bez ciągnących się „w ogonie" pomruków, a jednocześnie energię i cielesność, bez której ich transowe właściwości musialyby niechybnie ulec minimalizacji — podobnie było z kontrabasem i gitarą basową (urządzenie rozróżnia te instrumenty bez najmniejszego wysiłku) Faza ataku prezentowana była bardzo dokładnie. Zarówno w dziedzinie czasu, jak i częstotliwości. Na pewno znacie Państwo to dziwne wrażenie, kiedy niby wiecie, że słuchacie gitary basowej, a jednak czegoś Wam brakuje. W takich wypadkach szala prezentacji przechyla się w kierunku harmonicznych. C.E.C. zachowuje doskonale proporcje pomiędzy składowymi i tonem podstawo. wym, dzięki czemu realizm przekazu jest uderzający. Wstęp do „Bulet in the Head" Rage Against the Machine zrobił na nas duże wrażenie.

Wyraźnie słychać atak, ale za chwilę szybkie wygaszenie dźwięku. Tyle tylko, że to ostatnie nie tylko słyszymy, ale także czujemy w postaci krótkiego podmuchu powietrza. Słychać, jak basista tłumi wybrzmienie i niemal w tej samej chwili dociera do nas lekkie uderzenie w brzuch. Bas C.E.C. jest, jak to się zwykło określać w żargonie —zebrany, krótki i potężny zarazem. Nie można mu jednak zanucić nienaturalnego utwardzenia (przynajmniej podczas odtwarzania przez papierową membranę średnioniskotonowej Vify PL zamontowanej w Audio Physic Tempo). Można go za to bez wielkiej przesady określić mianem studyjnego — dysponuje zdecydowanym i punktualnym atakiem, w którym łatwo wyczuwamy kumulację energii, i kontrolowanym wybrzmieniem, podczas którego energia ta jest uwalniana zgodnie z wymogami struktury rytmicznej. Mówiąc to samo, ale znacznie prościej — bas C.E.C.a jest referencyjny w tej klasie cenowej i szkoda papieru na dłuższe  dywagacje. Szóstka. 

Szóstkę, chociaż nieformalną, bo nie umieszczoną w tabelce wystawiamy również za rytmikę prezentacji. Nie ma ona co prawda nic wspólnego z tą. którą zaprezentował CD 3.5 Naima, bo próżno by w niej szukać przyspieszenia czy nieco sztucznego, chociaż bez wątpienia efektownego ożywienia, a mimo to od razu wiemy, że każdy dźwięk odtwarzany przez TL5 I OOZ jest na swoim miejscu. Przy bezpośrednim porównaniu z Naimem możemy w pierwszej chwili odnieść wrażenie, że C.E.C. śladowo zwalnia tempo, ale to chyba Brytyjczyk nieco przyspiesza. Paradoksalne jest natomiast to, że oba urządzenia są pod względem timingu więcej niż prawidłowe. TL5 I 00Z jest odrobinę bardziej poprawny, ale mniej efektowny. Naim ma mocne wejście, ale C.E.C. bardziej szanuje intencje twórców Jak pozwalamy sobie przypuszczać. Kolejną cechą zasługującą na uznanie jest prezentacja tonów wysokich. Są niesamowicie zróżnicowane i szczegółowe, na czym bardzo korzysta przejrzystość prezentacji. Jednak w tym miejscu trzeba wspomnieć o czającym się tuż za rogiem niebezpieczeństwie. Jeśli jesteście Państwo posiadaczami zbyt jasno brzmiących systemów, nie liczcie na miłosierdzie C.E.C.a. Jego dokładna reprodukcja góry pasma akustycznego to miecz obosieczny. W zrównoważonych brzmieniowo zestawieniach, niekoniecznie drogich, ale na pewno dobrze dobranych, jego bogactwo okaże się błogosławieństwem. Dostarczy wzmacniaczowi, a dalej wysokotonowym kopulkom nieprzebranego bogactwa dźwiękowego planktonu. Wypełni przestrzeń powietrzem, odgłosami tła, aurą pogłosową i wszystkim tym, czego tak bardzo pragną się doszukać w brzmieniu swoich systemów wymagający audiofile. W zbyt jasnych i nie do końca uporządkowanych zestawieniach może się jednak okazać, że C.E.C. bezlitośnie obnaża wszystkie wady. Nie ma więc sensu liczyć na to, że wprowadzi jakieś przyjemne korekty. Z takiego zadania znacznie lepiej wywiąże się Copland, który, choć mniej szczegółowy — może się okazać remedium na wiele dolegliwości. C.E.C. dysponuje wybitnymi w swej klasie możliwościami w dziedzinie reprodukcji wrażeń przestrzennych. Tworzona przez niego scena jest nie tylko dobrze rozplanowana, tak że określenie pozycji poszczególnych muzyków nawet mało doświadczonym słuchaczom nie sprawi kłopotu, ale zdumiewa głębią i realizmem.

Takie stwierdzenie nie jest jednak jeszcze niczym nadzwyczajnym. Wrażenia szokujące, którymi potrafi nas obdarzyć C.E.C. to na przykład dźwięki zlokalizowane za głową (na niektórych realizacjach techno oraz w produkcjach Nine Inch Nails) albo przelatujące po całej przekątnej pokoju —zza lewego ucha do prawej kolumny — tak, jakbyśmy oglądali filmy w surroundzie. Naprawdę mocna rzecz. Jest tylko jedno, ale za to duże „ale". Trzeba mieć dobre i precyzyjnie ustawione kolumny (Audio Physic Tempo po raz kolejny pokazały swoją niezwykłą klasę) i sensowny wzmacniacz (Krell KAV500i okazał się wystarczający). Warto również (nic wierzę <J.K>, że to mówię, bo dotąd ten problem traktowałem jak czarymary) zainwestować w.. dobry, co wcale nie znaczy bardzo drogi przewód sieciowy. Groneberg Quattro Referenz będzie w sam raz. Na TL5100Z było słychać wyraźną różnicę na korzyść tego przewodu po zastąpieniu nim zwykłej sieciówki. 1 nie ma to raczej nic wspólnego z polaryzacją sieci, ponieważ korzy. staliśmy z symetryzowanego wyjścia w Helionie. Na koniec kwestia neutralności. Fortepian brzmi jak fortepian. Trąbka jak trąbka. Wiolonczela jak wiolonczela, a głos — jak marzenie.

Konkluzja długa

TL5100Z sprzedawany pod marką C.E.C. należącą do Sanyo Optronics, dysponuje zadziwiającymi możliwościami we wszystkich rozpatrywanych przez współczesne. go audiofila kategoriach percepcji brzmienia, prezentując brzmienie spójne i doskonale wyważone. Dzięki temu może się okazać wymarzoną podstawą do zbudowania systemu precyzyjnego i muzykalnego zarazem. Dodatkowym atutem jest możliwość skorzystania z dobrodziejstw symetrycznej transmisji sygnału. Gorąco polecamy.

Konkluzja krótka
C.E.C. TL5100Z zawyża poziom w ~jej grupie cenowej. Kupiliśmy recenzowany egzemplarz.





 

2875 12

2875 12

2875 12

2875 12

 



Źródło: Hi-Fi i muzyka 09/1999

Pobierz ten artykuł jako PDF