HFM

artykulylista3

 

Aesthetix Romulus

44-48 03 2013 01Aeshetix to amerykańska wytwórnia specjalizująca się w produkcji elektroniki hi-end. Jej założyciel – Jim White – kształcił się w dziedzinie nauk ścisłych i projektowaniu obwodów elektronicznych. Po studiach znalazł zatrudnienie w firmie Theta. Jego największe osiągnięcia z tamtego okresu to udział w pracach nad procesorem AV Casablanca i pięciokanałową końcówką mocy Dreadnaught.

Mimo że Thetę kojarzono powszechnie z cyfrową obróbką sygnału, Jim pozostał wierny analogowi. W 1993 roku rozpoczął pracę nad bezkompromisowym przedwzmacniaczem korekcyjnym. Garażowy projekt okazał się na tyle udany, że spotkał się z uznaniem znajomych audiofilów. Byli tak zadowoleni, że swój entuzjazm poparli zamówieniami, dzięki którym Jim mógł uruchomić większą produkcję.
Przełomowy projekt phono-stage’a legł u podstaw komercyjnego powodzenia przedsięwzięcia, a co ważniejsze, zapewnił mu dobrą reputację już nie tylko u przyjaciół, ale także na wymagającym i niezwykle konkurencyjnym rynku w USA.
Seryjną wersję gramofonowego preampu Jupiter Io szybko uznano za jedno z najlepszych tego typu urządzeń, bez względu na cenę. W ślad za nią pojawił się liniowy przedwzmacniacz Callisto. Oba do dziś cieszą się uznaniem i budują prestiż amerykańskiej wytwórni.
Po Jupiterach Aesthetix złapał wiatr w żagle i opracował linię przystępniejszych cenowo urządzeń, które zgromadził pod wspólną nazwą Saturn. Dziś to właśnie ona stanowi trzon działalności firmy i popularyzuje ją wśród odbiorców spragnionych rasowego brzmienia za rozsądne pieniądze.
Najnowszymi produktami w serii Saturn są dwa źródła – odtwarzacz CD Romulus i DAC Pandora. To pierwsze tego typu urządzenia w historii firmy i można mieć nadzieję, że skoro pojawiły się tak późno, to zostały dopracowane w najdrobniejszych szczegółach.

Budowa
Jakość wykonania Romulusa jest miażdżąco dobra. W podstawowej wersji kosztuje 28000 zł, ale postawiony obok MBL-a 1541A (nagroda roku 2013) wygląda równie drogo. Całą obudowę, włączając tylną ściankę, wykonano z aluminium, a ścianki boczne i front to grube bloczki, które nie tylko zdobią, ale też usztywniają konstrukcję.
Przyciski na froncie działają pewnie, a czytelny wyświetlacz można wygasić.

Montaż jest staranny, a materiał szlachetny i obrobiony ze znawstwem. Wzornictwo przyciąga wzrok; jest dyskretne i charakterystyczne zarazem. Widać, że projekt plastyczny nie był dziełem przypadku. Romulus jest dostępny w wersji zwykłej (28000 zł) oraz rozszerzonej – z regulacją głośności (31500 zł). Ta ostatnia pozwala sterować bezpośrednio końcówką mocy, więc jeśli nie używamy innych źródeł, zaoszczędzimy na przedwzmacniaczu i okablowaniu. Jeżeli nie korzystamy z płyt CD, można sięgnąć po sam DAC Pandora. Wszystko jest w nim takie samo jak w Romulusie, ale nie płacimy za transport i jego zasilanie. Pandora w wersji zwykłej kosztuje 24000 zł; z regulacją głośności – 27500 zł. W każdym przypadku do wyboru mamy wersję czarną albo srebrną.
Funkcjonalność Romulusa znacznie wykracza ponad to, do czego przyzwyczaiły nas konwencjonalne odtwarzacze CD. Obok zdublowanego wyjścia analogowego – RCA albo XLR – dostajemy do dyspozycji bogatą gamę wejść cyfrowych, pozwalających wykorzystać urządzenie jako wysokiej klasy konwerter c/a. Komputer, streamer albo serwer muzyczny podłączymy do wejścia USB; transport CD, odtwarzacz DVD czy konsolę gier – do AES/EBU, złącza koaksjalnego albo toslink. To nowa tendencja w budowaniu audiofilskich odtwarzaczy CD. Będą, jak dawniej, odczytywać płyty, ale dadzą też możliwość podłączenia innych źródeł cyfrowych. Dla producentów to niewielka fatyga, a dla użytkowników duża wygoda. Odtwarzacz z USB proponują chociażby Accuphase, Audio Research (najnowszy Ref CD9), Metronome czy Soulution. Aesthetix nie stanowi wyjątku. Z czasem ta grupa będzie się systematycznie powiększać.
Oprócz wejść cyfrowych Romulusa wyposażono w wyzwalacz oraz złącze RS-232, umożliwiające zintegrowanie go z systemem sterowania rozbudowaną instalacją. Włącznik zasilania znajduje się obok gniazda IEC. Na przedniej ściance umieszczono przycisk trybu czuwania.

 

44-48 03 2013 05     44-48 03 2013 06

Dobre wnętrze
Aesthetix lubi: rozbudowane zasilacze, lampy za dobre brzmienie, układy różnicowe za duży odstęp sygnału od szumu i brak sprzężenia zwrotnego – za korzystny wpływ na barwę i płynność dźwięku. Wszystkie te elementy odnajdziemy w najnowszym źródle tej firmy.
Aluminiowa górna pokrywa – i tutaj niespodzianka – jest mocowana na rzepy. To rozwiązanie chętnie stosowane przez Aesthetiksa i… chyba żadnego innego producenta. Co nie znaczy, że nie działa. Pokrywa mocno się trzyma, nie dzwoni, a demontuje się ją jednym zdecydowanym szarpnięciem. Dzięki temu można szybko wymienić lampy.
Sekcję wejściową DAC-a izoluje od reszty układu stalowy ekran. Podobnie napęd Teaca – siedzi w klatce Faradaya nie dlatego, że był niegrzeczny, ale żeby nie przenosić szumu wysokoczęstotliwościowego na obwody sygnałowe. W tej samej klatce zamknięto jeszcze pięć transformatorów, z których dwa obsługują transport, a pozostałe trzy – obwody cyfrowe, tor analogowy i układy kontrolne.
W przegródce z wejściami znalazł się jeszcze procesor Motorola DSP 56362, pełniący rolę filtra cyfrowego. Wejście koaksjalne przyjmuje sygnały do 24 bitów/192 kHz, podobnie jak USB 2.0 i AES/EBU. Toslink i USB 1.0 – do 24 bitów/96 kHz. Przełącznik trybu USB umieszczono na tylnej ściance. Wejście działa w trybie asynchronicznym. Wykorzystano tu rozwiązanie opracowane przez Gordona Rankina z firmy Wavelenght, które wyraźnie redukuje jitter. Jego częścią jest bardzo dokładny zegar taktujący umieszczony na wyjściu modułu, w niewielkiej odległości od przetwornika c/a.
Większą część sekcji sygnałowej zajmuje część analogowa. Ulokowano ją na dużej płytce drukowanej, obsadzonej elementami montowanymi zarówno powierzchniowo, jak i tradycyjną metodą przewlekaną. Jakości zastosowanych podzespołów nie powstydziłyby się najzacniejsze high-endowe manufaktury. Są tu i selekcjonowane metalizowane oporniki, i sprzęgające kondensatory Rel-Cap, i wreszcie radiatory EAT Cool Dampers, odprowadzające ciepło z lamp i redukujące efekt mikrofonowy.
Przetwornik c/a Burr Brown PCM 1792A może przyjmować dane o granicznych parametrach 24 bity/192 kHz, ale – i tu ciekawostka – nie współpracuje z chętnie stosowanym „w komplecie” upsamplerem TI SRC 4392. Zamiast niego wykorzystano wspomnianą Motorolę, która jednak pełni tylko rolę filtra cyfrowego. Sygnał, czy to odczytany z płyt CD, czy przesłany z komputera, nie jest poddawany upsamplingowi. To zdecydowanie wbrew współczesnej modzie, nakazującej zwiększać rozdzielczość i częstotliwość próbkowania do granicznych wartości akceptowanych przez DAC.
Za przetwornikiem mamy już czysty tor analogowy. Od tej pory montaż jest tylko przewlekany, a komponenty wytwarzające ciepło – odsunięte od innych na bezpieczną odległość. Układ jest symetryczny, a tworzą go dwa stopnie wzmacniające. W pierwszym zastosowano podwójne triody 12AX7, w drugim – wyjściowym – 6DJ8 (6922). Każdy stopień kończy się baterią ośmiu kondensatorów Rel-Cap na tyle dużych, że można się pozbyć obaw o przetwarzanie niskich częstotliwości. Jako że kondensatory znajdują się w ścieżce sygnałowej, stanowią element istotnie wpływający na brzmienie. Konstruktor Aesthetiksa doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego sięgnął po podzespoły najwyższej klasy.
Jeżeli zdecydujemy się na Romulusa z regulacją głośności, pomiędzy stopniami wzmacniającymi znajdzie się dodatkowa, wstawiana pionowo płytka (widać ją na naszych zdjęciach). Zawiera autorski potencjometr Aesthetiksa. Działa on częściowo w domenie cyfrowej (dla kroków 1 dB) i częściowo w analogowej – dla kroków 6 dB. Chodzi o to, żeby utrzymać wysoką rozdzielczość sygnału nawet przy cichym słuchaniu, z czym regulatory w pełni cyfrowe sobie nie radzą.

44-48 03 2013 02     44-48 03 2013 03

Konfiguracja
W teście Aesthetix Romulus pracował jako pełnowartościowy odtwarzacz CD oraz jako przetwornik c/a, czyli funkcjonalnie jako Pandora. Jako że został wyposażony w opcjonalną regulację głośności, można go podłączyć bezpośrednio do końcówki mocy. Pomysł okazał się dobry. Cyfrowo-analogowy potencjometr spisuje się bardzo dobrze i jeżeli nie potrzebujemy podłączać do systemu dodatkowych źródeł, spokojnie możemy zrezygnować z przedwzmacniacza. Poza końcówką ModWright KWA150 Signature w skład konfiguracji wchodziły kolumny Avalon Transcendent. Źródło ze wzmacniaczem łączył Acrolink 8N-A2800 III Evo w wersji zbalansowanej. Ze względu na budowę odtwarzacza, warto korzystać z XLR-ów. Za okablowanie głośnikowe posłużyły Acrolink 6N-S3000 oraz Albedo Metamorphosis. Prąd dostarczał kondycjoner Gigawatt PC-3 SE Evo oraz sieciówki: Gigawatt LS-1, Acrolink 6N-PC6100 i Transparent Reference.
W części odsłuchów poświęconej DAC-owi Pandora wykorzystałem serwer Musa MkII, konwerter USB/koaksjal Audiophilleo 2 z zasilaniem akumulatorowym PurePower oraz okablowanie Tara Labs ISM Onboard Digital i Wireworld Silver Starlight. Serwer działał pod kontrolą OS Windows 8, a pliki odtwarzał program JPlay v. 4.12.
Elektronika stała na stolikach StandArt STO MkII i Sroka. Avalony – na firmowych kolcach i płytach z marmuru. System grał w pokoju o powierzchni 16,5 m², delikatnie zaadaptowanym akustycznie.

Wrażenia odsłuchowe
DAC
Ktoś to musi w końcu powiedzieć, więc powiem ja. Stwierdzenia, jakoby komputer podłączony do dowolnego przetwornika za kilka tysięcy miał bić na głowę każdy odtwarzacz CD, z dCS-em włącznie, to opowieści z mchu i paproci. Jeżeli czytacie w internecie, że odtwarzanie z plików gwarantuje high-endowy dźwięk za grosik, to jest to teza bardzo mocno naciągana. Nie ma siły, żeby blaszak z foobarem i konwerter za 4000-5000 zł, połączone kablem USB, zagrały porównywalnie z dCS-em Scarlatti. Ani z Paganinim, ani z Puccinim. Po pierwsze, USB w przygniatającej większości współczesnych zastosowań to tylko kłopot, a po drugie, nawet dopracowana konfiguracja użyta w teście w najlepszym razie zbliżała się do jakości płyty CD.
Przez pierwszych kilka dni próbowałem słuchać płyt zgranych na dysk albo kupionych za pośrednictwem HD Tracks, ale rzuciłem ręcznik. Jeżeli komuś niewiele do szczęścia potrzeba albo słucha głównie popu, będzie zadowolony. Jednak droga do prawdziwie high-endowej konfiguracji z muzyką w postaci plików jest kręta, wyboista i najeżona punktami poboru opłat. Nie wykluczam, że z transportem Aurender i wybitnym konwerterem USB/koaksjal oraz plikami o wysokiej rozdzielczości można się przenieść w inny wymiar. Ale żeby tego doświadczyć, trzeba wydać kwoty porównywalne z kosztem wyrafinowanych odtwarzaczy CD/SACD, a ponadto mieć dostęp do dobrego software’u. Przerobione na 24/96 wersje klasycznych albumów analogowych to ślepa uliczka. Nie działają. Jeżeli ktoś słyszał współczesny studyjny oryginał 24 bity/48 kHz, wie, że potrafi wyrwać z butów. Trzeba jednak mieć do niego dostęp w postaci nieprzetworzonej. Takiej, jaka została zapisana na dysku tuż po zakończeniu masteringu. W takim przypadku, o ile konfiguracja sprzętu będzie dobra, obietnice dotyczące niespotykanie wysokiej jakości brzmienia z plików mogą zostać spełnione. Na obecnym etapie rozwoju komputerowego audio będą to jednak sytuacje tak samo wyjątkowe, jak wzorcowe konfiguracje z odtwarzaczami CD. Wiara, że będzie inaczej i da się za kilka tysięcy przeskoczyć poziom high-endowych źródeł CD, jest naiwnością.
Problem w tym, że owa naiwność nie wzięła się z niczego. Najpierw poświęciliśmy gramofony i czarne płyty na rzecz wygody, jaką dawało CD. Mimo że pierwsze odtwarzacze brzmiały koszmarnie, przekonał nas fakt, że srebrne krążki są poręczne i nie trzeszczą. Teraz w swoim wygodnictwie idziemy dalej – nie chce nam się już wyjmować płyty z pudełka i wolimy oglądać okładki na wyświetlaczu tabletu. Ceną za tę wygodę jest kolejna rezygnacja z jakości dźwięku. Jeżeli tak ma wyglądać postęp, to nie skorzystam. Przynajmniej dopóki nie usłyszę czegoś, co mnie zachwyci.
Na razie widzę dmuchanie spekulacyjnej bańki i zmasowaną akcję propagandową, nastawioną nie na podniesienie jakości dźwięku, ale na otumanienie odbiorców parametrami i wizją okazji. Każdy może być sprytniejszy od posiadaczy odtwarzaczy Audio Researcha, MBL-a czy MSB, bo kupi sobie przetwornik za parę tysięcy, a muzykę zgra za darmo od kolegi. Każdy może zostać ekspertem, mimo że nie zdaje sobie sprawy, jak magicznie jego „Kind of Blue” we FLAC-u potrafi zagrać z winylu. Każdy też może napisać w internecie, że z nową wersją programu do odtwarzania, zainstalowaną na PC-cie, osiągnął poziom dźwięku porównywalny z taśmą matką (ciekawe stwierdzenie w czasach, kiedy wszystkie studia rejestrują na dysk). Ale nie ma tak łatwo. Muzyka z plików to zagadnienie ani tanie, ani proste. Jeżeli ustawienie gramofonu budzi w Was lęk, to pliki muzyczne są co najmniej równie tajemnicze, a na domiar złego – o wiele słabiej zbadane.
Niedawno spotkałem się ze stwierdzeniem, że w obecnych czasach kupno drogiego odtwarzacza CD to sport ekstremalny. Nic bardziej mylnego. Odtwarzacz CD to rozwiązanie najprostsze i najbardziej przewidywalne z możliwych. Przynosisz, podłączasz, gra. Sportem ekstremalnym jest rezygnacja z CD, budowa przypadkowej konfiguracji z komputerem jako jedynym źródłem sygnału, a następnie przekonywanie siebie i otoczenia, że gra lepiej. Cuda się zdarzają i high-endowy dźwięk z plików jest możliwy, ale – jak każdy high-end – wymaga pracy, znajomości zagadnienia i nakładów finansowych.
No dobrze, ale jaki ten wywód ma związek z Aesthetiksem? Otóż i ogólny, i ścisły. Po pierwsze, transmisja przez samo USB daje wysoce niesatysfakcjonujący efekt brzmieniowy i to nawet pomimo zastosowania w Romulusie asynchronicznego wejścia z technologią Wavelenght. Rozwiązanie to jest aktualnie uznawane za jedno z najlepszych w branży. Skoro więc taki efekt daje transmisja USB w świetnym wydaniu, to jak wypada w wersji przeciętnej? Lepiej nie wiedzieć.
Po drugie, nawet po przepuszczeniu danych przez konwerter Audiophilleo 2 z zasilaniem akumulatorowym, brzmienie było w najlepszym razie prawie tak dobre, jak ten sam materiał odtworzony bezpośrednio z płyty CD. A pamiętajmy, że mówimy o konfiguracji za blisko 50 kzł. Jak zatem można uzyskać doskonały dźwięk za ułamek tej kwoty? W dodatku ze zwykłego PC-ta, na którego dysku znajduje się mydło i powidło? Musa jest dopieszczona i czysta – system na osobnym SSD, muzyka na dyskach magnetycznych. Do odtwarzania służył specjalny program za 100 euro (mimo że wielu propagatorów PC-Audio posługuje się prostymi darmowymi aplikacjami). Jeśli więc tutaj efekt jest w najlepszym razie przyzwoity, to jak można się wspiąć na wyżyny, używając o wiele mniej zaawansowanych rozwiązań? Obawiam się, że nie można, za to można dużo pisać w internecie.
W „All Apologies” Kurt Cobain śpiewał: „I wish I was like you//easily amused”. Ten cytat przychodzi mi na myśl, ilekroć czytam kolejne zachwyty nad jakością muzyki z komputera. Mnie ona nie zachwyca. Oczekuję więcej.
Przechodząc do konkretów związanych z brzmieniem plików przesyłanych do DAC-a Aesthetiksa, było ono czyste, ale mniej szczegółowe niż materiał z CD. Nie na każdych głośnikach ten efekt będzie równie wyraźny, ale Avalony nie pozostawiły złudzeń – było mniej powietrza i subtelności. Dźwięk uległ ściągnięciu i uproszczeniu. Doskwierał brak niuansów, eterycznej otoczki pogłosu i subtelnej tkanki harmonicznych. Pod względem barwy i kontroli basu – grało bez zarzutu, choć chłodniej. W przestrzeni wszystko było poukładane, ale zbyt mało złożone.
W bezpośrednim połączeniu USB – bez konwertera Audiophilleo – nastąpiła degradacja. Coś jest nie tak z tą formą transmisji. Równowaga tonalna uległa zachwianiu. Dźwięk stał się rozjaśniony, ostry i szklisty. Album Nelly Furtado, który konwertowany przez Audiophilleo brzmiał na mocną czwórkę, teraz szybko zaczął męczyć. Stonesi, Stevie Wonder czy Herbie Hancock (wszystkie tytuły pobrane z HD Tracks) prowokowali do szybkiej zmiany ścieżek, a następnie albumów. To niezawodna wskazówka, że w dźwięku jest błąd.
Nie wyobrażam sobie słuchania na tym poziomie dla przyjemności. Jeżeli jednak będziecie chcieli wykorzystywać pliki, to jak najwyższej jakości, na jak najlepszym sprzęcie i nie bezpośrednio przez USB, ale przez dodatkowy interfejs, który zrobi porządek z przesyłem danych. Wtedy jest szansa na dźwięk, który rzeczywiście przebije płytę CD. Rozwiązania mniej wyrafinowane, niestety, brzmią źle.

44-48 03 2013 04

CD
Muzyka z CD przyniosła zupełnie inną jakość. Ależ to zagrało! Początkowo nic nie zapowiadało rewelacji, ale po rozgrzewce i przesłuchaniu kilku płyt z klasyką Aesthetix zaczął się piąć coraz wyżej w moim prywatnym rankingu. Romulus gra aż niewiarygodnie dobrze, jak na odtwarzacz w tej cenie. Płacąc 28000 zł, bo tyle kosztuje egzemplarz bez regulacji głośności, otrzymujemy dźwięk porównywalny ze źródłami w okolicach 40-50 kzł. Aesthetix może spokojnie stawać do porównań z MBL-em 1531A i wynik wcale nie jest przesądzony. Wersja VC (volume control), używana w teście, sterowała bez przedwzmacniacza końcówką ModWrighta i był to jeden z najprzyjemniej brzmiących systemów w relacji jakość/cena, jakich ostatnio słuchałem. Aesthetix to bardzo mocny zawodnik. Gra z wdziękiem i swobodą, których nie powstydziłby się Audio Research Ref CD8. Proponuje to samo połączenie miodu i detaliczności, które sprawia, że muzyki chce się słuchać godzinami i nic w niej nie męczy ani nie drażni.
Dźwięk jest gładki, nasycony, ale też doświetlony. Klarowności nic nie zagraża. W gęstych fakturach Romulus porusza się sprawnie, nic sobie nie robiąc z dynamicznych wejść koncertowego steinwaya, smyczków czy kotłów. Barwa jest spójna, ale nie kluskowata. Nic się nie rozjeżdża. Jednocześnie doceniamy swobodę i zwiewność muzyki. Instrumenty otacza powietrze i wiarygodna akustyka. Głosy brzmią naturalnie, z odrobiną ciepła, ale tylko na tyle, by uniknąć techniczności.
Ten odtwarzacz został zestrojony tak dobrze, że chyba nie da się tego do końca zaplanować. Czasami tak się po prostu udaje i chcąc w układzie dalej coś poprawić, można go tylko zepsuć. Aesthetiksowi się udało. Romulus gra wyśmienicie i nie należy nic w nim zmieniać. Z Avalonami efekt był fantastyczny, nawet pomimo dysproporcji cenowej. Chcąc „zrównoważyć” system cenowo, opcjonalnie zaproponuję Harbethy Super HL5 i najnowsze cudeńka brytyjskiej manufaktury: Monitor 30.1. Zestawienie ModWright/Harbeth/Aesthetix powinno zagrać szałowo, a przy okazji zaoferować wzorcowy stosunek jakości do ceny.
Ciekawych obserwacji dostarczyła przestrzeń. W większości nagrań pop-rock (Muse, Nirvana, Nelly Furtado) Romulus faworyzował szerokość sceny. Grał z rozmachem, budując dużą przestrzeń. Pierwszy plan był mocniej zaakcentowany, a dźwięki swobodnie wychodziły poza boczne krawędzie kolumn. Pierwsza płyta z klasyką (koncerty fortepianowe Rachmaninowa w wykonaniu Krystiana Zimermana) przyniosła niespodziankę w postaci zaskakująco bogatej głębi. Efekt powtórzył się z albumem Horowitza grającego Mozarta i duetu Możdżer/Klocek „Live In Warsaw” (świetna, purystyczna, ale wymagająca bardzo dobrego systemu płyta). Powrót do popu (Lou Reed, Depeche Mode) znów przybliżył scenę do miejsca odsłuchowego. Zabrzmi to infantylnie, ale Romulus grał tak, jakby starał się stworzyć warunki akustyczne optymalne dla danego repertuaru. Lubię słuchać „Violatora” Depeche Mode czy „Downward Spiral” Nine Inch Nails, kiedy co chwila głośniki generują uderzeniową falę dźwięku i lubię, kiedy klasyka rozbrzmiewa z pewnej odległości. Romulus potrafił uchwycić tę specyfikę. Tłoczył decybele, kiedy potrzebna była fizycznie odczuwalna masywność i subtelniał, kiedy cenne stawały się oddech i przestrzeń. Satysfakcja ze słuchania amerykańskiego źródła jest ogromna, a cena za tyle przyjemności okazyjna. To już nawet nie kawał uczciwego hi-fi. To hi-end pełną gębą. Pierwszoligowy dźwięk, z którym koniecznie należy się zapoznać.

Reklama

Konkluzja
Świetny dźwięk w przystępnej cenie. Prawdziwa okazja.

44-48 03 2013 T

Autor: Jacek Kłos
Źródło: HFiM 03/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF