HFM

artykulylista3

 

Gigawatt PC-3 Evo

32-35 05 2012 01Jeżeli powiem, że Gigawatt jest prawdopodobnie najlepiej rozpoznawalnym za granicą polskim producentem sprzętu hi-fi, niektórzy zapewne pomyślą, że jest reprezentowany w dwóch lub trzech krajach Unii Europejskiej i sprzedaje jedno urządzenie rocznie. Rzeczywistość może jednak zaskoczyć tych, którym wydaje się, że w Polsce dobre są tylko wódka i kiełbasa.

Gigawatt jest obecnie reprezentowany w 23 krajach.

Co ciekawe, zagraniczne kontakty zostały zainicjowane przez drugą stronę, a wieść o ciekawych akcesoriach zasilających z Polski roznosiła się pocztą pantoflową. W najbliższym czasie planowane jest rozpoczęcie dystrybucji w Szwecji, Słowenii, Rumunii, Indiach, Libanie, Wietnamie, ZEA oraz USA. Około 80-90 % produkcji trafia na eksport. Maksymalna miesięczna produkcja to około 20 kondycjonerów, 30-40 listew i 60-80 kabli. Przygotowaniem i montażem zajmują się cztery osoby. To za mało, bo zamówienia są rezerwowane z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Na razie Gigawatt nie chce zwiększać mocy wytwórczej, obawiając się pogorszenia jakości.
Łódzka firma powstała w 2007 roku z inicjatywy Adama Szuberta – miłośnika sprzętu grającego i elektronika. Start ułatwił mu fakt, że wiele rozwiązań i gotowych produktów Gigawatt odziedziczył po Power Audio Labs – jego poprzedniej spółce z Maciejem Kolbusem. Do produktów dobrze znanych szybko dołączyły kolejne. Dziś najprostszym i najtańszym urządzeniem jest listwa PF-1 (1450 zł). Najbardziej wymagający klienci mogą wydać nawet 19950 zł na kondycjoner PC-4 Evo. Ofertę uzupełniają kable zasilające w cenach od 600 do 5500 zł.

Budowa
PC-3 Evo to wysoka półka w firmowej hierarchii. Na pierwszy rzut oka różni się od testowanego przez nas wcześniej („HFiM 7-8/11”) PC-2 Evo jedynie wskaźnikiem poziomu napięcia. Ma wbudowany woltomierz, pokazujący skuteczną wartość napięcia wyjściowego na wyświetlaczu LED w kolorze czerwonym, niebieskim albo zielonym. Poza tym gadżetem nie widać różnic w zewnętrznej budowie wspomnianych modeli. Otrzymujemy urządzenie wykonane z dbałością o detale, wyglądające tak, jakby zmaterializowało się wprost z wizualizacji na ekranie komputera.
Front zrobiono z grubego płata aluminium. Do wyboru mamy wersję srebrną albo czarną. Z tyłu umieszczono gniazdo IEC z włącznikiem oraz sześć wyjść schuko. Podzielono je na trzy pary – każda jest filtrowana osobno. Pierwsza ma obsługiwać źródła cyfrowe i urządzenia o małym poborze prądu. Drugą przewidziano do zwykłych urządzeń analogowych z wyłączeniem prądożernych wzmacniaczy i końcówek mocy. Dla nich przeznaczono parę trzecią. Użytkownikowi pozostaje zadbać o prawidłową polaryzację kabla doprowadzającego prąd do kondycjonera i podłączyć sprzęt do odpowiednich gniazd. Pierwsze zadanie ułatwia umieszczona z tyłu dioda sygnalizująca nieprawidłową pozycję wtyczki.
Obsługa PC-3 Evo jest bezproblemowa. Nawet z postawieniem go na stoliku nie ma kłopotu, ponieważ nie wyładowano go żelastwem. Oczywiście 16 kg to niemało, ale w porównaniu z Dragonem Neela – małe piwo.
Opinie na temat klasyfikacji akcesoriów zasilających są podzielone. Niektórzy uważają, że na miano kondycjonera zasługują jedynie urządzenia separujące sprzęt hi-fi od sieci za pośrednictwem transformatorów. W początkach działalności łódzka firma również je stosowała, jednak rodziło to kilka problemów. Pierwszym było ograniczenie dynamiki wzmacniaczy o dużym zapotrzebowaniu na energię. Drugi w znacznym stopniu zależał od jakości sieci zasilającej w danym miejscu, ale najwyraźniej występował na tyle często, że transformatory najpierw wróciły na stół projektowy, a potem zostały wycofane. Mowa tu o przydźwięku, który potrafił skutecznie zakłócić wieczorne odsłuchy. Koncepcja galwanicznej separacji sprzętu od sieci została zastąpiona wielostopniową filtracją równoległą. Rozwiązanie to zastosowano we wszystkich modelach z dopiskiem Evo.

32-35 05 2012 02

Opisywany dziś kondycjoner można uznać za trzy wysokiej klasy listwy w jednej obudowie; stąd podział gniazd. Oczywiście to wielkie uproszczenie, ale daje pojęcie o architekturze urządzenia. Inna sprawa, że po rozkręceniu obudowy zobaczymy jedynie potężne szyny dystrybucyjne, cztery spore płytki drukowane i metalowe pancerze, osłaniające najważniejsze elementy. Trzeba więc zdać się na opis producenta, który zajmuje niewiele mniej miejsca niż cała recenzja. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do strony Gigawatta lub do testu PC-2 Evo.
Na tym etapie można spytać, skąd się wzięła duża różnica w cenie, skoro oba urządzenia wyglądają niemal identycznie. Zmieniła się architektura płytek drukowanych – w PC-3 Evo zastosowano dwukrotnie szersze ścieżki, a same płytki są dwustronne. Znacznie zwiększono grubość warstwy miedzi – z 70 do 280 μm. Jakby tego było mało, zamiast czystej miedzi, w PC-3 Evo prąd przewodzi miedź srebrzona. Wszystko zmontowano na grubszym laminacie (2 mm wobec 1,5 mm). Okablowanie w PC-2 Evo poprowadzono miedzianymi drutami o przekroju 2,5 mm2, natomiast tutaj znajdziemy znacznie grubsze (4 mm2) przewody wykonane z posrebrzanej miedzi beztlenowej izolowanej PTFE. Zmieniły się także elementy filtrujące. Zamiast rdzeni Iron Powder zdecydowano się na droższe Super MMS-y. Szyny dystrybucyjne wykonano z miedzi M1E o wysokiej czystości. PC-3 Evo wyposażono także w układ buforujący o większej pojemności.
Jak przyznał sam założyciel Gigawatta, cała seria Evo została wprowadzona z myślą o opisywanym modelu. Jego tańszy brat wszedł do sprzedaży wcześniej, aby przybliżyć produkty firmy mniej zamożnym odbiorcom, ale to PC-3 Evo jest modelem „docelowym”. Istnieje jeszcze wersja SE, będąca czymś w rodzaju PC-3 Evo na sterydach. Za tę przyjemność trzeba jednak dopłacić 3000 zł.
PC-3 Evo można zamawiać w komplecie z kablem zasilającym LC-1 mkII lub LC-2 mkII. Różnica w cenie wynosi 1200 zł, ale zdecydowanie warto wybrać droższą opcję. Sam używam listwy PF-2 z tą sieciówką i za każdym razem, gdy próbowałem zastąpić ją czymś tańszym, efekt był słaby.

32-35 05 2012 03     32-35 05 2012 04

Konfiguracja
Gigawatt zasilał wzmacniacz Creek Destiny 2 z kartą Sequel 40, gramofon Pro-Ject Debut Esprit z wkładką Sumiko Pearl i przetwornik Hegel HD2 połączony z laptopem. Creek napędzał Audio Physiki Tempo VI połączone kablami VdH The Wind mkII. Sygnał z DAC-a płynął Orchidem Van den Hula. W teście gościnnie wziął udział droższy DAC Hegla – HD11. Całość była podłączona do osobnej linii zasilającej założonej przez firmę Ansae.
Po kilku eksperymentach z podłączaniem urządzeń do innych gniazd doszedłem do wniosku, że jeżeli mamy jakiekolwiek wątpliwości, należy skorzystać z tych, które przeznaczono dla sprzętu o większym zapotrzebowaniu na prąd. Odsłuchy były ciekawe, ale ponieważ nie ma tu gniazd separowanych, a różnice między układami elektronicznymi doprowadzającymi prąd do wyjść są niewielkie, zmiany w jakości dźwięku nie były ogromne. Więcej zabawy mogą mieć właściciele rozbudowanych systemów z dzieloną amplifikacją.
Na koniec celowo zostawiłem kwestię kabli zasilających. Do dyspozycji miałem trzy Audioquesty NRG-2 i tyle samo Gigawattów LC-2 mkII. Wymiana kompletu wnosiła poprawę, której nie boję się porównać do zmiany przewodów głośnikowych na trzykrotnie droższe (w domyśle – o tyle samo lepsze). W tym systemie najważniejszy okazał się przewód doprowadzający prąd do kondycjonera.

Reklama

Brzmienie
Kolejny raz przekonałem się, że Gigawatt przyjął dobrą strategię. Efekt włączenia testowanego kondycjonera do systemu jest tak oczywisty, jak zmiana wzmacniacza lub kolumn. Producentowi najwyraźniej nie zależało na poprawie każdego aspektu prezentacji. Priorytety zostały określone jasno: dynamika, przejrzystość i przestrzeń. Poprawa jakości brzmienia po włączeniu Gigawatta do systemu jest zatem oczywista i w pewnym sensie bezdyskusyjna. Gdyby na przykład scena stereofoniczna przybliżała się lub oddalała od słuchacza, każdy mógłby ocenić ten efekt przez pryzmat indywidualnych upodobań. Tutaj zmiana polega natomiast na zwiększeniu ostrości lokalizacji źródeł dźwięku i lepszym odseparowaniu muzyków od siebie. Za sprawą PC-3 Evo tło staje się ciemniejsze, a instrumenty – bardziej wyraziste, realistyczne i przekonujące. Gigawatt stawia nas zatem w sytuacji, która nie zostawia pola do polemiki. Jeśli dźwięk jest czystszy, bardziej dynamiczny, szczegółowy i prawdziwy, to jest po prostu lepszy.
Oczywiście, nie są to jedyne kryteria decydujące o ocenie sprzętu. Komuś może się podobać lampowa barwa albo głęboki i nieco napompowany bas. PC-3 Evo nie odbierze systemowi tych zalet. Nie zaobserwowałem efektu schładzania barwy lub odchudzania niskich częstotliwości. Polski kondycjoner poprawia natomiast wszystkie aspekty brzmienia, które w największym stopniu decydują o tym, czy odbieramy je jako namacalne i bliskie rzeczywistości. Jeśli dysponujemy sprzętem, który potrafi pokazać zmiany w torze bez żadnych wątpliwości, nie ma możliwości, żeby włączenie Gigawatta pozostało niezauważone albo przyniosło obiektywnie niekorzystny skutek. Jeżeli stwierdzicie, że dźwięk z PC-3 Evo jest gorszy niż bez niego, to znak, że prawdopodobnie coś jest nie w porządku z samym systemem.
Pod koniec testu postanowiłem wykonać mały eksperyment i zastąpić opisywany kondycjoner zwykłym rozgałęziaczem i kablami do komputera. Dźwięk oklapł tak, że nie wytrzymałem pięciu minut. Człowiek szybko się przyzwyczaja do dobrego.
Zmiany wprowadzane przez ten kondycjoner są tak wyraźne, że należy go traktować jako pełnoprawny element systemu hi-fi. Trzeba go koniecznie wypróbować. Może się okazać, że dotychczasowe inwestycje w elektronikę nabiorą jeszcze większego sensu i staną się znacznie lepiej słyszalne. Wydatek jest spory, ale w przypadku rozbudowanych zestawów rozbije się na więcej elementów. Zawsze też można sobie tłumaczyć, że to wszystko dla bezpieczeństwa sprzętu.

Konkluzja
Recenzenci magazynów specjalistycznych bywają posądzani o stronniczość w opisywaniu konstrukcji z własnego podwórka. Polskie periodyki są podejrzanie powściągliwe w obsypywaniu zachwytami produktów znad Wisły. Tym razem jestem w znakomitej sytuacji – nikt nie zarzuci mi stronniczości, bo zagraniczni recenzenci są co do Gigawatta zgodni. Polecam!

32-35 05 2012 T

Autor: Tomasz Karasiński
Zdjęcia: Mirosław Janus
Źródło: HFiM 5/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF