HFM

artykulylista3

 

Epos Epic 1

15-51 05 2013 EposEpic1 01Jest takie przysłowie: „Nie zna życia, kto nie służył w marynarce”. Na świat hi-fi przekłada się to mniej więcej tak: kto nie zna Eposa, ten o historii dobrego dźwięku wie tyle, co nic.

Firma Robina Marshalla w latach 80. zasłynęła tym, że zrobiła najlepszy na świecie monitor za sensowne pieniądze. Była to prawda tak oczywista jak to, że po nocy nastaje dzień. Konkurencja próbowała się wprawdzie mierzyć i napinać, ale Epos był najlepszym stendowym głośnikiem, tak jak Arnold Schwarzenegger był najlepszym kulturystą. Inni mogli go najwyżej naśladować.
Tajemnica leżała w tzw. „akustycznym filtrowaniu”, czyli faktycznym braku zwrotnicy. Do Eposów podłączano kilkunastokrotnie droższe wzmacniacze i nadal zauważano przyrost jakości brzmienia. Możliwości monitora wydawały się nieskończone, choć cudów w skrzynce przecież nie było. Dwa „proste” głośniki, równie bezpretensjonalna (i nie tłumiona prawie wcale) obudowa – i koniec.
W latach 90. Epos znów miał szczęście. Został sprzedany, ale nie Chińczykom czy krawaciarzom. Kupił go Michael Creek, facet od świetnych wzmacniaczy. Po to, żeby dopasowywać do nich kolumny i odwrotnie.

Budowa
Stylistyka Epica nawiązuje do lat 80. To w zasadzie ten sam produkt. Obudowa jest zrobiona z 18-cm MDF-u ze wzmocnieniami w pionie i poziomie. Z przodu nie ma śrub ani mocowań. Epos dopasował do głośników fronty w sposób równie genialny, co niespotykany.

Jeżeli chcecie słuchać z maskownicą – proszę bardzo. Wcina się ona w wystające boki obudowy i przylega wyfrezowanymi otworami do głośników. W ten sposób tworzy z nimi całość. Bez maskownicy? Też nie ma problemu, ale wtedy zakładamy identyczny front, tyle że bez naciągniętego materiału. Obie „deski” wchodzą na wcisk, a wypycha się je z tyłu, przez otwór w obudowie, załączonym w komplecie długim drutem.
W Epicu po raz pierwszy zastosowano tekstylną kopułkę (zawsze były metalowe). Wyposażono ją w ekranowany, neodymowy magnes. Głośnik nisko-średniotonowy ma, po staremu, 15-cm polipropylenową membranę i nakładkę przeciwpyłową w centrum. Magnes zekranowano. Najważniejsza jest ponoć zwrotnica: filtry drugiego rzędu dla obu głośników. Oczywiście, elementy „naj”: kondensatory polipropylenowe, rezystory metalizowane, a cewki – dla tweetera powietrzna, dla woofera – rdzeniowa. Bas-refleks dmucha do tyłu.
Jeżeli chodzi o wygląd, bardziej klasycznie już się nie da. Elegancja, rzekłbym – umiarkowana; szkoda, że to nie fornir. Rozmiary i możliwości – wystarczające. Cena – niewygórowana. Do grania, nie wyglądania, czyli po angielsku. Na stend, nie jakąś, tfu: półkę.

 

15-51 05 2013 EposEpic1 02     15-51 05 2013 EposEpic1 03     15-51 05 2013 EposEpic1 04

Brzmienie
Wśród opisanych dotąd głośników były lepsze i gorsze. Niektórych słuchało się komfortowo, inne zniekształcały obraz. Podłączając Eposa, czujemy jednak, że przekroczyliśmy granicę. Czy to finanse, czy tradycje firmy – wszystko jedno. Tamte głośniki grały, z tych muzyka płynie. Dostarcza przyjemności i przestajemy się zastanawiać nad aspektami brzmienia. Jest na tyle dobre, że nie myślimy o sprzęcie i oddajemy się słuchaniu.
Epos nie robi nic spektakularnego, nie hipnotyzuje umysłu jakąś nadzwyczajną cechą. Po prostu gra. Prawidłowo, barwnie, od niechcenia. Nic nie przeszkadza i dochodzimy do wniosku, że konstruktorom udało się wtłoczyć w niewielką skrzynkę kulturę z wyższej półki. Wchodzimy w obszar, w którym możemy używać przymiotnika „audiofilski”. Choć lekko nie będzie, bo Epos wymaga wzmacniacza także z wyższej półki. Można go połączyć z prostą Yamahą, ale aż się prosi użyć Creeka czy Naima.
A teraz po kolei. Bas – ani mocny, ani słaby, ale zawsze równy, kontrolowany i głęboki na tyle, na ile pozwalają skrzynka i membrana; bez żadnych dopalaczy. Doskonale wyważony w kontekście całości pasma. Góra – ech, nareszcie. Bez cykania i szeleszczenia słyszymy alikwoty lecące pod chmury. I rozróżniamy artykulację gry perkusisty. Można słuchać jazzu bez stresu.
Średnica – najlepsza z tego wszystkiego. Ani ciepła, ani zimna; ani miękka, ani twarda. Kiedy śpiewa Sting, wiadomo, że to on. Słychać też, czy fortepian to Yamaha, czy Steinway. Kwintesencja poprawności i prawdy. Razem całe pasmo jest wolne od wynaturzeń. Brzmi czysto, przejrzyście, jednocześnie z masą właściwą instrumentom.
W przestrzeni bogate plany. Dynamika… wystarczająca. Kontrasty w orkiestrze brzmią przekonująco, ale rockowe szaleństwo to jeszcze nie ten rozmiar. Głośniki grają, jak mogą i nikt im nie każe wykonywać tańca św. Wita. Czujemy miłe impulsy, a wszystko odbywa się w obezwładniającym spokoju. Z dostojeństwem, dojrzałością i mnóstwem niuansów.

Reklama

Konkluzja
Klasa.

15-51 05 2013 EposEpic1 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 05/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF