HFM

artykulylista3

 

Arcam FMJ AV888/P777

24-30 11 2010 01Arcam jest zaliczany do grona współtwórców brytyjskiego hi-fi. Sporo w tym racji, ponieważ pierwsze urządzenia Johna Dawsona brzmiały wyśmienicie, kosztowały grosze i wyglądały tak, jakby je złożono z części znalezionych na wysypisku. No, ale skoro produkuje się sprzęt grający nieopodal Cambridge, uznanego za kolebkę angielskich audiofilów, po prostu nie ma innej możliwości.

Niemal od początku działalności sprzęt Arcama wyróżniał się nowoczesnymi rozwiązaniami technicznymi, nierzadko wykraczającymi poza przyjęte kanony. Przykładem modułowa budowa serii Alpha,

pozwalająca unowocześniać poszczególne modele poprzez wymianę płytek na coraz bardziej zaawansowane. Pod koniec lat 90. XX wieku, gdy większość zasłużonych producentów odtwarzaczy CD i wzmacniaczy obraziła się na kino domowe (teraz bez skrupułów wykorzystują modę na iPody i jakoś im nie przeszkadza kiepski dźwięk empetrójek), Arcam opracował linię DiVA. Jej pełna nazwa „Digitally integrated Video & Audio” jednoznacznie wskazywała kierunek dalszego rozwoju firmy. Z czasem wielokanałowe urządzenia na stałe zagościły nawet w prestiżowej serii FMJ.
Testowany dziś procesor AV i wielokanałowy wzmacniacz mocy to najnowsze osiągnięcia Arcama. Stanowią rozwinięcie wcześniejszych modeli i mogą zainteresować wymagających odbiorców, którzy szukają czegoś ambitniejszego niż amplitunery oferowane przez wielkie koncerny elektroniczne z Dalekiego Wschodu.
Podobnie jak ma to miejsce w stereo, prawdziwie bezkompromisowe podejście do kina domowego oznacza odseparowanie procesorów i dekoderów AV od wzmacniaczy mocy. Szczytem szczęścia byłby system zbudowany z kilku monobloków, ale już wielokanałowa końcówka mocy powinna spełnić swoje zadanie.

Budowa
Procesor AV888
Co by nie mówić, to z AV888 jest kawał skurczybyka. Wielka obudowa zdaje się skrywać wszystkie tajemnice Wschodu. Front oraz pozostałe ścianki wykonano z litego aluminium, co znawców tematu nie powinno specjalnie dziwić. Skrót FMJ jeszcze niedawno znaczył „Full Metal Jacket”, a to do czegoś zobowiązywało. Obecna nazwa serii: „Faithful Musical Joy” jest, moim zdaniem, typowym sekciarskomarketingowym bełkotem.
Na froncie procesora nie znajdziemy żadnych gałek ni pokręteł. Mamy za to do dyspozycji tuzin małych przycisków, które służą do regulacji siły głosu i jasności wyświetlacza, wyboru źródeł oraz obsługi kilku innych podstawowych funkcji. Zgodnie z tradycją Arcama wyświetlacz został utrzymany w zielonej tonacji. Pod przyciskami znajdziemy jeszcze 3,5-mm gniazdo słuchawkowe oraz identyczne podręczne wejście audio. Natomiast na samym dole widać długą szczelinę, przez którą wpada powietrze chłodzące wewnętrzne układy procesora. Jest ona trochę na postrach, bo w przeciwieństwie do wzmacniacza, na pokrywie nie można było smażyć placków. Ale od przybytku głowa nie boli.
Na widok tylnej ścianki doznałem zawrotu głowy. Mam wrażenie, że pod względem ilości złącz procesor Arcama może śmiało pretendować do rekordu Guinnessa. Na szczęście wszystkie wejścia i wyjścia pogrupowano i przejrzyście oznakowano.
Do AV888 można podłączyć kilkanaście (!) źródeł obrazu, w tym pięć przez HDMI. Na pozostałe czekają gniazda analogowe (kompozyt, komponent i S-video) oraz konwerter sygnału ze skalerem do rozdzielczości 1080p. Gotową wizję można wyprowadzić dwoma osobno konfigurowalnymi wyjściami HDMI np. do telewizora oraz projektora. Urządzenie Arcama obsłuży też osiem analogowych źródeł dźwięku, w tym gramofon, oraz siedem cyfrowych. Przewidziano także wejście 7.1 dla zewnętrznego procesora lub odtwarzacza SACD/DVD-Audio.

24-30 11 2010 02

Nie mniejsze rozpasanie panuje wśród wyjść. Stało się tak za sprawą dwóch kompletów RCA/XLR oferujących konfigurację 7.3. Tak, z trzema subwooferami! Oczywiście dla większości posiadaczy systemów AV to czysta abstrakcja, jednak już zastosowanie dwóch różnych subwooferów – do kina i muzyki – wcale nie musi być złym pomysłem.
Jakby tego było mało, AV888 obsłuży dwie dodatkowe strefy. Do pierwszej można przesłać sygnał wideo i audio; do drugiej – tylko dźwięk. Do procesora podłączymy też iPoda (za pośrednictwem firmowej stacji dokującej).
Ostatnią grupę tworzą cyfrowe złącza LAN i USB. Znajdziemy je na pokładzie większości amplitunerów średniej klasy, nie mogło ich więc zabraknąć we flagowym okręcie Arcama. Są o tyle istotne, że wyposażone w nie urządzenia wkraczają w zupełnie inny wymiar. W gniazdo USB wetkniemy kabelek, na którego końcu będzie dyndał np. zewnętrzny twardy dysk. Co prawda za pośrednictwem AV888 nie obejrzymy nagranych na HDD filmów, ale muzyki już posłuchamy i to we wszystkich stratnych i bezstratnych formatach. Podobnie jest w przypadku złącza LAN. Gdy podłączymy procesor do komputera, zyskamy dostęp do muzyki zgromadzonej na dysku, a gdy będziemy dysponować szybkim łączem internetowym, otworzą się przed nami podwoje niezliczonych sieciowych rozgłośni radiowych.
Zdejmując pokrywę AV888, spodziewałem się ujrzeć we wnętrzu co najmniej kawałek promu kosmicznego i... przeżyłemspore zaskoczenie. Pod pokrywą, prócz kilkunastu płytek z elektroniką, znalazłem solidny haust audiofilskiego powietrza.

24-30 11 2010 03     24-30 11 2010 07

AV888 ma budowę modułową, co ułatwia serwis oraz ewentualną rozbudowę. Poszczególne płytki z układami elektronicznymi osadzono na płycie głównej ze złączami HDMI. Od góry spina je aluminiowa szyna, usztywniająca całą konstrukcję.
Za cyfrowo-analogową konwersję dźwięku odpowiada wysokiej jakości układ scalony Wolfson 8741, wspomagany parą procesorów DSP Analog Devices Sharc (ADSP-21366iADSP-21367). Wtorze z wyjściami XLR zastosowano dodatkowo symetryzatory Burr-Brown DRV134. Regulacja głośności odbywa się na drodze cyfrowej. Procesor Arcama wyposażono w system Dolby Volume, eliminujący gwałtowne skoki poziomu głośności pomiędzy programami telewizyjnymi a reklamami, którymi są przerywane.
Sekcji zasilania mógłby AV888 pozazdrościć porządny wzmacniacz stereo. Jej trzon tworzą dwa transformatory toroidalne dostarczające energię oddzielnie sekcji analogowej i cyfrowej. Uzupełniają je dwie pary kondensatorów o łącznej pojemności 27200 μF.

24-30 11 2010 04     24-30 11 2010 08

Wzmacniacz P777
Siedmiokanałowy wzmacniacz mocy P777 to prawdziwy morderca tandetnych stolików pod sprzęt grający. Ponury wygląd zwiastuje prawdziwego mocarza, a 37 kilo żywej wagi niejeden wyrywny recenzent poczuje w krzyżu.
Przedni panel urozmaicają trzy elementy: szeroka szczelina wentylacyjna, duży włącznik zasilania oraz siedem diod sygnalizujących pracę poszczególnych kanałów.
P777 został wyposażony w układ miękkiego startu, zawierający liczne zabezpieczenia, więc obserwacja kolorowych światełek pozwoli od razu wykryć nieprawidłowości. Wprawdzie pełna procedura odpalania pieca trwa kilkadziesiąt sekund, ale z uwagi na pobór prądu nie wyobrażam sobie natychmiastowego przejścia w stan gotowości. Według producenta P777 może zassać z sieci nawet 3500 W, więc gwałtowny skok zapotrzebowania na energię w czasie rozruchu gwarantuje zadziałanie bezpieczników w każdej domowej instalacji elektrycznej.
Niejako na potwierdzenie obaw z tyłu znalazłem 20-amperowe gniazdo sieciowe, które ogranicza eksperymenty z audiofilskimi kablami zasilającymi. Ale spokojnie, przewód dostarczony przez producenta wzbudza zaufanie.
Szeroko rozstawione terminale głośnikowe przyjmą każdy rodzaj zakończenia kabli. Oprócz numerów kanałów, odpowiadających oznaczeniu diod na froncie, widnieją obok nich oznaczenia literowe, którymi powinniśmy się kierować, instalując system wielokanałowy. Konstruktorzy P777 wyraźnie sugerują, by korzystać z wejść zbalansowanych umieszczonych w połowie wysokości wzmacniacza. Pod nimi, aktywowane przekaźnikami, znalazły się wejścia i wyjścia RCA. Wyjścia? Tak, to nie pomyłka. Po zmostkowaniu sąsiadujących kanałów można wykonać biamping. Szczegółową procedurę postępowania opisano w instrukcji obsługi.
Obudowa P777, choć niemała, jest wypełniona po brzegi. Wnętrze podzielono na trzy części. Bezpośrednio za panelem frontowym umieszczono parę potężnych toroidów o mocy 1500 VA każdy, zasilających siedem końcówek mocy. Ciekawostką jest to, że oba trafa mają po cztery odczepy, z których trzy pary zasilają głośniki główne i efektowe, a czwarta, z obu traf jednocześnie – głośnik centralny. Transformatory przykryto tacką z 4-mm aluminium, na której umieszczono układ miękkiego startu, oparty na niskoszumowym toroidzie, moduł sterowania oraz obwody trybu standby (w tryb czuwania P777 można wprowadzić za pomocą 12-woltowego wyzwalacza).
Trzeci sektor wypełniają moduły z końcówkami mocy. Do każdego z odlewanych radiatorów przymocowano po cztery bipolarne Sankeny. Dzięki nim uzyskano niebagatelną moc 150 W/8 Ω i 230 W/4 Ω na kanał. Na dokręconych do radiatorów płytkach ulokowano baterię kondensatorów (łącznie 140 tys. μF). Całość grzeje
się, jak jasny gwint, a właściwą wentylację zapewnia niewielki wentylatorek, który zasysa powietrze przez szczelinę na froncie.

24-30 11 2010 05     24-30 11 2010 06

Wyposażenie i obsługa
Procesor AV888 wyposażono we wszystkie dekodery dźwięku przestrzennego, o jakich można pomarzyć (pełna lista w tabelce z danymi). Flagowy klocek Arcama nie mógł się, rzecz jasna, obejść bez rozwiązań stricte audiofilskich. Jednym z nich jest tryb Direct, odłączający wszystkie układy niepracujące w czasie słuchania w stereo. W tym trybie AV888 zamienia się w preamp stereo.
Mimo technicznego zaawansowania urządzeń, ich obsługa nie nastręczała trudności. Instalacja systemu, dzięki czytelnemu oznaczeniu terminali, przebiegła sprawnie i bezboleśnie. Przez ustawienia parametrów pracy systemu można przejść na piechotę, ale można także skorzystać z automatycznej kalibracji, wykonywanej z użyciem mikrofonu, dołączanego do procesora bez dopłaty. Wprawdzie proces trwa kilka minut i wymaga całkowitej ciszy, ale efekt jest wart cierpliwości.
Pokryty aluminium pilot jest ładny i miły w dotyku. Ma podświetlane przyciski oraz funkcję programowania i uczenia. Ma też jedną wadę: nie sposób się nim posługiwać bez odrywania oczu od ekranu. Najważniejsze przyciski, czyli regulacja głośności oraz przewijanie, giną w gąszczu kilkunastu podobnych i chyba tylko długi trening uwolni posiadacza systemu od pomyłek. Stare plastikowe „łopaty” Divy były pod tym względem mistrzami ergonomii.

Reklama

Konfiguracja
W roli źródła użyłem najwyższego Arcamowego odtwarzacza DV139. Wprawdzie to tylko DVD, a nie Blu-ray, ale życzę wszystkim takiego brzmienia, obrazu oraz podzespołów użytych do budowy.
Na drugim końcu kabli głośnikowych zawisł zestaw kolumn kolejnego producenta chlubiącego się audofilskimi korzeniami, czyli Monitor Audio. Wprawdzie pełny zestaw 5.1 Silver RX jest znacznie tańszy od elektroniki, ale nie odniosłem wrażenia, że popełniam rażący mezalians.
Choć kompletny system Arcama wymaga sporo miejsca i dysponuje mocą godną trąb jerychońskich, to musiał się zadowolić 20-metrowym pokojem odsłuchowym. Nie odniosłem wrażenia klaustrofobii, ale zarówno kolumny, jak i elektronika pełnię możliwości ukazałyby w 2-3-krotnie większym pomieszczeniu.

Wrażenia odsłuchowe
Mając na względzie audiofilskie tradycje Arcama, nie mogłem sobie odmówić rozpoczęcia testów od nagrań stereo. Odtwarzacz oraz procesor ustawiłem w trybie Direct i naszykowałem trzy płyty.
Pierwsze na tacce DV139 wylądowały „Planety” Holsta pod von Karajanem, a ja zanurzyłem się w obszernej scenie, gęstej od muzyki. Karkołomne skoki dynamiki w „Marsie” i „Jupiterze” nie robiły na sprzęcie wrażenia. Apokaliptyczny finał pierwszej części „Planet” zatrząsł całym budynkiem. Bogactwo i różnorodność niskich tonów, obficie występujących w „Marsie” oraz „Uranusie”, może pogrążyć niejedne kolumny szczycące się wooferami wielkości koła od traktora. Podłogowe MA RX-6 tylko trochę się przy tym spociły, natomiast Arcam potraktował materiał jedynie jako rozgrzewkę przed kinem batalistycznym.
Na drugim biegunie audiofilskich poszukiwań leży „Traveling Miles” Cassandry Wilson. Realizacja stoi na najwyższym poziomie i tylko od sprzętu zależy, czy uda się to wydobyć spomiędzy bitów. Udało się bez problemu. Obszerna scena wypełniła się swobodnie zawieszonymi dźwiękami, a lekko wysunięta przed kolumny wokalistka niemal od początku wytworzyła intymny nastrój niewielkiego jazzowego klubu. Separacja instrumentów nie pozostawiała pola do krytyki, zaś w ich brzmieniu odnalazłem sporą dawkę emocji, a nie tylko granie dla kasy.
Ostatnią pozycją zamykającą formalny test stereo był krążek „Up” Petera Gabriela. Choć dla fanów długowłosych, wytatuowanych metalowców dawny frontman Genesis jest starszy od egipskich piramid, osobiście uważam „Up” za najlepszą płytę w jego dorobku i jedną z najlepszych płyt rockowych wszech czasów. Genialne połączenie liryki z drapieżnością, delikatnie podlane elektronicznym sosem, już na dzień dobry odsyła do domu egzaltowanych pieśniarzy z kręgu tzw. rockowej ballady. Każdy utwór z „Up” to istna kopalnia tematów, natomiast pod względem jakości brzmienia płyta zawstydza wiele krążków pochodzących z audiofilskich wytwórni. Na kiepskim sprzęcie ostre riffy Davida Rhodesa mogą wywoływać zgrzytaniezębów, a gwałtowne skoki dynamiki grożą spaleniem głośników, jednak duet Arcama z Monitorami sprostał wyzwaniu. Powiem więcej: zagrał tak, że mi ciarki przeszły po grzbiecie. Bez wyrzutów sumienia przesłuchałem „Up” dwa razy i, po stoczeniu ciężkiej walki wewnętrznej, przeszedłem do części kinowej.
Teraz dopiero się zaczęło. Wprawdzie odgrywanie batalistycznych filmów na rasowym audiofilskim sprzęcie może wydawać się świętokradztwem, ale w końcu wszystko jest dla ludzi. Sięgnąłem po klasykę gatunku, czyli „Gladiatora”, „Piąty element” i „Szeregowca Ryana”. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ściany pokoju rozsunęły się na odpowiednią odległość, a wolną przestrzeń wypełniły rzymskie legiony oraz alianccy żołnierze walczący na normandzkiej plaży. Scena zmieniała rozmiary w zależności od potrzeb, a wrogie pociski latające wokół głowy skłoniły mnie do sięgnięcia po stary niemiecki hełm, zbierający kurz na szafie. Finałowa rozpierducha wieńcząca „Piąty element” niemal ruszyła z posad bryłę świata, a na pewno jej skutkiem były popękane słoiki z kompotami w piwnicy. Widać więc, że w kinie batalistycznym Arcam baraszkował jak młody pstrąg w górskim potoku, ale jak sobie poradzi z nieco subtelniejszym materiałem? Tu do głosu doszła wyśmienita przejrzystość systemu.
W scenach rozgrywających się w Peoniowym Pawilonie („Dom Latających Sztyletów”) prócz szczęku oręża łatwo można było wychwycić szelest ubrań i ciche pobrzękiwanie ozdób tancerki. W przypadku Arcama nic nie pozostało w sferze niedopowiedzeń, choć mam małe zastrzeżenia do wysokich tonów. Każde starcie Leo z Mei wycinało mi w mózgu małą rankę. Nie wiem, czy to kwestia podrasowania efektów specjalnych, czy też zasługa C-CAM-owych kopułek Monitor Audio, ale odniosłem wrażenie lekkiej przesady w szafowaniu najwyższym zakresem. Zestaw Arcama to wykrył, postawił w świetle jupiterów i poddał krytyce. Co ciekawe, w innych filmach obfitujących w sceny siekane podobne zjawisko nie wystąpiło. Poza tym głosy aktorów brzmiały czysto i naturalnie, bez szeleszczącego przełomu średnicy, ale też bez zmysłowej chrypki świadczącej o słabości do zimnego piwka.
Ponadprzeciętna przejrzystość w dużym stopniu odbiła się na odwzorowaniu dalszych planów. Wszelkiej maści gwarne hale, np. dworcowe poczekalnie faktycznie były pełne ludzi, ruchliwe ulice kipiały od wielkomiejskiego zgiełku, a w nowoczesnych pomieszczeniach biurowych typu „open space” łatwo dawało się wychwycić odgłosy wytężonej pracy, dochodzące zza przepierzenia. Ostatnim etapem testu miała być krótka porcja nagrań koncertowych. Niestety, plany wzięły w łeb. Owszem, nagrania koncertowe były, ale planowana godzinka zamieniła się w całe popołudnie. Poprzeczkę zawiesiłem dość wysoko, ale system pokonał ją w stylu Władysława Kozakiewicza na moskiewskiej olimpiadzie. Na szczęście obyło się bez słynnego gestu.
Na temat obszerności sceny nie będę się rozwodził, bo w tej kwestii Arcam jest klasą samą dla siebie. Tym, co przykuło mnie do fotela, była muzykalność. Takiej po zestawie kina domowego raczej trudno się spodziewać. No, ale jak się ma 40-letnie doświadczenie w produkcji sprzętu hi-fi, to niektóre rzeczy przychodzą już same.

Konkluzja
Mimo niekwestionowanych zalet system Arcama ma dwie poważne wady. Pierwsza to cena, której, nie oszukujmy się, daleko do budżetowej. Druga to wyjątkowy magnetyzm sprawiający, że spędzicie długie godziny na tak bezproduktywnym zajęciu jak słuchanie muzyki, zaniedbując tym samym codzienne obowiązki i osłabiając więzy rodzinne. Czyli, jak by to określił skrajny pragmatyk, zestaw ten jest zbędny i niepotrzebny. I właśnie dlatego zabrałbym komplet Arcama na bezludną wyspę. Tylko po to, by nikt mi nie przeszkadzał w dokładnym przesłuchaniu całej płytoteki.

24-30 11 2010 T

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 11/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF