HFM

Velodyne CHT-10Q

74-76 01 2011 01Testowanie subwooferów to chyba najbardziej hardkorowy temat na opis sprzętu grającego. No bo czym tu się podniecać? Basem? Albo jest, albo go nie ma.

Może być tłusty albo chudy, kontrolowany, rozlazły, bułowaty albo zwinny. Można jeszcze dodać trochę audiofilskiej poezji, ale i tak temat dałoby się zamknąć w pięciu zdaniach. Jednak nie tym razem.
Niewielu producentów hi-fi zasługuje na miano „legendarnych”, ale Velodyne na pewno do tego grona się zalicza. To tym bardziej zaskakujące, że korzenie amerykańskiej wytwórni sięgają raptem 1983 roku. Przy B&W, Denonie czy Yamasze to nieledwie przedszkolak.


Velodyne, założona w Kalifornii przez Davida Halla, wyspecjalizowała się w produkcji subwooferów i to na długo przed pojawieniem się instalacji wielokanałowych. Przez pierwsze lata działalności firma balansowała na krawędzi rentowności, zaspokajając zachcianki wybrednych audiofilów, aż nagła eksplozja kina domowego wywołała prawdziwy złoty deszcz. Zanim ktokolwiek się zorientował, kalifornijska manufaktura wyrosła na światowego eksperta w dziedzinie basowych dopalaczy, a jej wyroby wyróżniały się niespotykanymi rozwiązaniami technicznymi oraz wyjątkowymi możliwościami brzmieniowymi. Tak pozostało do dziś.
Katalog dzieli się na kilka serii: kino domowe, stereo oraz produkty do profesjonalnych instalacji. Ceny – dosłownie na każdą kieszeń. Już dysponując kwotą niespełna 1500 zł można się stać właścicielem niewielkiego Impacta 10. Na krezusów czeka natomiast DD-1812 SE, kosztujący równowartość nowego samochodu klasy średniej.
Testowany dziś CHT-10Q to drugi od dołu model w linii CHT-Q (Classic Home Theater). Jest ona adresowana do klientów twardo stąpających po ziemi, jeżeli chodzi o sprawy finansowe. Za tę szczerość zaczynam Davida Halla lubić.

Budowa
CHT-10Q od pozostałych modeli (CHT-8Q, 12Q i 15Q) różni się średnicą głośnika i mocą wzmacniacza. Według zaleceń producenta „dziesiątka” powinna stanąć w pomieszczeniu o powierzchni 20-22 m2, czyli akurat takim, w jakim na co dzień słucham muzyki.
Choć kosztuje niespełna 2500 zł, pod kilkoma względami wyprzedza konkurencję o lata świetlne. Zanim przejdę do szczegółów budowy – małe wyjaśnienie. W czasie pobieżnych oględzin dostrzegłem napis „Made in China”, który zdaje się tłumaczyć wyjątkowo atrakcyjną cenę. Nie mam złudzeń, że gdyby wyprodukowano go w Kalifornii, CHT-10Q kosztowałby ze dwa razy więcej.
Po wypakowaniu subwoofera z krępujących pudeł zaskoczyły mnie jego gabaryty. Czarny prostopadłościan wydawał się mniejszy, niż wynikałoby to z podanych wymiarów.
Obudowę wykonano z 18-mm płyt MDF i wykończono czarną okleiną winylową. W tej cenie to standard i producent nie przewiduje innych kolorów. W kartonie znalazłem samoprzylepne plastikowe stożki i sugeruję od razu przykleić je do dna.
Prawie całą przednią ściankę zasłania maskownica. Nad nią, na wygiętym plastikowym panelu, umieszczono niewielki wyświetlacz. Pokazuje aktualny poziom głośności w czasie normalnej pracy oraz bieżące parametry w trakcie konfiguracji. Po zdjęciu maskownicy uzyskujemy dostęp do gniazda mikrofonu kalibracyjnego. Po przeciwnej stronie frontu widnieje oczko odbiornika zdalnego sterowania, które działa także przez tkaninę maskownicy. 10-calowy głośnik wyposażono w wydajny magnes neodymowy. Kosz przymocowano do frontu długimi śrubami, wkręcanymi w nagwintowane tuleje. Tuż nad dnem widnieje wąska szczelina, pełniąca rolę tunelu bas-refleksu. Jej powierzchnia odpowiada rurze o średnicy 9 cm.
O ile front subwoofera wygląda intrygująco, o tyle tył nie różni się od tego, co oferuje konkurencja w tym segmencie cenowym. Poza kompletem wejść wysokoi niskopoziomowych można dostrzec płynny regulator odcięcia częstotliwości i dwa przyciski do zmiany głośności. Tym natomiast, co wyróżnia CHT-10Q, jest solidna sieciówka IEC, o której wielu producentów często „zapomina”.
Wewnątrz obudowy znalazłem niewielki układ zasilający i wydajny wzmacniacz pracujący w klasie D. Zaopatrzono go w układy zabezpieczające przed przegrzaniem oraz nadmiernym wychyleniem membrany przetwornika. Producent deklaruje 195 W mocy ciągłej i 390 w szczycie, więc może się przydać.

74-76 01 2011 02     74-76 01 2011 05

Wyposażenie i obsługa
Subwoofer Velodyne wyposażono w praktyczny (choć wątpliwej urody) pilot. Na tym poziomie cenowym to niemal sensacja, ale najciekawsze dopiero przed nami. Poza włączaniem i wyłączaniem oraz regulacją głośności sterownik CHT-10Q ma cztery przyciski służące do wywoływania firmowych ustawień charakterystyki brzmienia: Movies, R&B/Rock, Jazz/Classical oraz Game. Poszczególne tryby różnią się podbiciem określonych częstotliwości oraz poziomem odcięcia. Różnice są wyraźne.
Za pomocą kolejnych czterech przycisków odwrócimy fazę co 90 stopni (0, 90, 180 i 270), czego konkurencja praktycznie nie stosuje. Następne dwa guziki to włączanie wyświetlacza oraz aktywacja trybu nocnego, w którym łagodzone są mocniejsze akcenty basowe. No i największa atrakcja: przycisk opisany jako EQ. Służy do przeprowadzania automatycznej konfiguracji subwoofera przy uwzględnieniu warunków akustycznych pomieszczenia. Głośnik CHT-10Q emituje 12 sygnałów z przedziału 20-150 Hz, a układ DSP dokonuje pomiarów charakterystyki oraz przeprowadza pięciopasmową korektę parametrów pracy. Wprawdzie na małym wyświetlaczu nie możemy podejrzeć efektów korekcji, ale przecież do czegoś musiałem się przyczepić.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Zanim zacząłem formalny test, posłuchałem wybranych fragmentów filmów i koncertów w trybie 5.0. O tym, że po włączeniu subwoofera zmiana w brzmieniu była ewidentna, nie muszę pisać. Interesujące okazały się za to różnice między poszczególnymi trybami.
W czasie oglądania filmów CHT-10Q kładł nacisk na jakość basu zamiast na jego ilość. Jeśli po 10-calowej membranie spodziewaliście się solidnego tąpnięcia przy każdym przeładowaniu obrzyna, to nie ten adres. W scenie zbliżania się czołgów do amerykańskich żołnierzy broniących normandzkiego miasteczka w „Szeregowcu Ryanie” ziemia drżała tylko na ekranie. Wystrzały i eksplozje w czasie bitwy, która rozpętała się chwilę później, miały odpowiednią energię, ale nie przekroczyły cienkiej czerwonej linii, dzielącej sprzęt grający od beczki dynamitu. Osoby oczekujące darmowego masażu stóp poczują niedosyt, jednak dzięki temu można obejrzeć ulubione filmy bez wywoływania międzysąsiedzkich wojen.
Po zmianie płyty na komedię muzyczną subwoofer idealnie skleił się z monitorami, a całość przekazu odbierałem jak z porządnych podłogówek wyposażonych w solidne głośniki basowe.
Chcąc sprawdzić firmowe ustawienia przewidziane do muzyki, sięgnąłem po kilka płyt zrealizowanych w technice wielokanałowej oraz stereo. W nagraniach rockowych bas był szybki i soczysty, a tam, gdzie powinien wykazać zdecydowanie, robił to bez wahania. Gitary i kontrabasy Tony’ego Levine’a towarzyszącego Peterowi Gabrielowi na koncercie „Growing Up Live” mieniły się barwami, co w odniesieniu do instrumentów basowych wydaje się lekko surrealistyczne. Z kolei w klasyce, zwłaszcza organowej, najniższe tony ukazały majestat przy jednoczesnym braku podkolorowania któregoś z podzakresów. Słuchanie Jana Bokszczanina z CHT-10Q w systemie to czysta przyjemność.

Konkluzja
CHT-10Q na tle oferty konkurencji z tego segmentu cenowego to prawdziwa sensacja! By uświadomić wam przepaść, jaka dzieli Velodyne od reszty świata, wspomnę, że piloty znajdziemy dopiero w subwooferach kosztujących dwa, trzy razy więcej, a konfiguracji z użyciem mikrofonu nie stosuje chyba nikt.
To nie legenda – to najprawdziwsza prawda.

74-76 01 2011 T

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 01/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF