HFM

artykulylista3

 

Sarnecka - Works for piano solo

120-123 02 2010 Sarnecka

Marek Szlezer (fortepian)
Dux 2009

Interpretacja: k5
Realizacja: k4

W 1877 lub 1883 na kresach urodziła się Jadwiga Sarnecka. Zmarła na gruźlicę w 1913 w Krakowie, a jej grób się nie zachował. Podczas gdy pamięć o Tekli Bądarzewskiej, autorce garści XIX-wiecznych bibelotów fortepianowych, trwa, to o twórczości Sarneckiej, wielekroć obszerniejszej i poważniejszej, słuch zaginął.
Była świetną pianistką, wykształconą przez Michałowskiego i Leszetyckiego i pisała niemal wyłącznie na fortepian. Krytycy doceniali jej warsztat i oryginalność. Dostała drugą nagrodę (pierwszą – Karol Szymanowski) na lwowskim konkursie kompozytorskim w roku 1910. Ale po śmierci jej utwory spoczęły w archiwach. Dopiero przed trzema laty pianista Marek Szlezer, szukający materiałów do doktoratu z dziejów muzyki polskiej, zajrzał do dwóch teczek w Bibliotece Jagiellońskiej i jak wyznaje przeżył szok: „...doznałem niepokojącego uczucia obcowania z czymś wielkim. Obcowania ze wspaniałym muzycznym talentem”.
Na płytę z prapremierowymi rejestracjami, wskrzeszającymi Sarnecką-artystkę, wybrał Szlezer kompozycje, jego zdaniem, reprezentatywne dla odkrytego korpusu dzieł: sonatę es-moll, etiudę f-moll, kilka impresji i nagrodzoną we Lwowie IV balladę.
Śmiało można przypuścić, że słuchacze, podobnie jak Szlezer (i my), będą zaszokowani. Tak mógłby pisać Chopin, gdyby żył w czasach modernizmu. Bogactwo faktury, zaskakujące harmonie, drapieżność emocjonalna, wirtuozeria wykonawcy – to tylko pierwsze wrażenia po ochłonięciu. Szlezer stał się wspaniałym strażnikiem spuścizny Sarneckiej – i chwała mu za to!

Autor: Hanna i Andrzej Milewscy
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

The Record of Singing - The Very Best of Volumes 1-4 (1899-1952)

120-123 02 2010 TheRecordOfSinging

EMI 2009
Dystrybucja: EMI Music Poland

Interpretacja: k4
Realizacja: k5 (rekonstrukcja)

Geneza serii „The Record of Singing” sięga połowy lat 70., kiedy pewna właścicielka kolekcji płyt na 78 obrotów zaproponowała przeniesienie wybranych nagrań na longplaye, oczywiście po gruntownej rekonstrukcji przez specjalistów. W latach 1977-89 ukazały się cztery zestawy płyt długogrających – prawie czterdzieści czarnych krążków.
Technika idzie naprzód, więc obecnie na nowo oczyszczono i zremasterowano wałkowe i szelakowe starocie, aby wydać je w formie 10-kompaktowego boksu. Firmuje go EMI, choć korzystano też z archiwów innych szacownych wytwórni, jak Victor czy Columbia.
Ogromny materiał podzielono na rozdziały tematyczne, odpowiadające etapom dziejów opery (np. weryzm) bądź tradycjom interpretacyjnym półwiecza 1899-1952 (np. szkoła włoska).
Dwieście arii, dwustu artystów. Ten korowód otwiera Alessandro Moreschi – ostatni kastrat. Z Polaków uwzględniono tylko Marcellę Sembrich (jako przedstawicielkę starej szkoły, w duecie z Emmą Eames we fragmencie „Wesela Figara”) i Edwarda Reszke (przedstawiciela szkoły francuskiej w arii z „Marty” Flotowa).
Wszyscy są równi. Każdemu dano jedną szansę wokalnego zmartwychwstania, czyli jeden utwór. Ci lepiej utrwaleni w świadomości melomanów nie wymagali odkurzania, ale dla wielu świetnych, lecz zapomnianych śpiewaków jest to prawdziwa reanimacja. Warto poświęcić kilkanaście godzin głosom z przeszłości – Nikołajowi Fignerowi, Gildzie dalla Rizza i innym.

Autor: Hanna i Andrzej Milewscy
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Schubert - Die schöne Müllerin

120-123 02 2010 Schubert

Jonas Kaufmann (tenor)
Helmut Deutsch (fortepian)
Decca 2009
Dystrybucja: Universal

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

Dla Jonasa Kaufmanna była to ostatnia chwila, by nagrać „Piękną młynarkę”. Niemiecki tenor skończył właśnie czterdzieści lat, a jego zdaniem ten cykl Schuberta powinny śpiewać tylko głosy młode, „niewinne”, które wiarygodnie wcieliłyby się w postać bohatera.
Kaufmann opowiada się zdecydowanie za wykonywaniem tych pieśni przez mężczyzn, i to przez tenorów. Tenorów z wyobraźnią, zdolnych stworzyć żywą, pełnowymiarową kreację wokalno-aktorską – tak jak Kaufmann. Traktuje on śpiew zgodnie z definicją: jako naturalne przedłużenie mowy, co w połączeniu z drobiazgową analizą tekstu poetyckiego daje znakomite rezultaty.
Giętkość głosu pozwala mu błyskawicznie przestawić artykulację w trakcie frazy („Am Feierabend”), sterować niuansami dynamiki w obrębie jednego słowa, zbliżać się momentami do Sprechgesangu („Der Jäger”), w kontrolowany sposób zaciskać gardło w celu wywołania efektu wzruszenia („Morgengruss”). Z jego interpretacji emanują energia i żarliwość uczuć. Kaufmann lubi skontrastowane tempa – pieśni tradycyjnie śpiewane szybko wykonuje jeszcze szybciej, a te o wolnym przebiegu – wolniej niż zazwyczaj. Nota bene, podobne podejście agogiczne zastosował Ian Bostridge w nagraniu „Młynarki” sprzed pięciu lat.
Współautorem albumu jest Helmut Deutsch, pianista najwyższej klasy, eksponujący w muzyce Schuberta jej lekkość, wielobarwność i bogactwo emocji. Sprawia on, że potężny steinway brzmi chwilami jak instrument z epoki Schuberta.

Autor: Hanna i Andrzej Milewscy
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Alina Mleczko - Woods, Hindemith, Creston, Yoshimatsu

120-123 02 2010 AlinaMleczko

Alina Mleczko (saksofon altowy)
Agnieszka Kopacka (fortepian)
Dux 2009

Interpretacja: k4
Realizacja: k5

Swoją artystyczną drogą Alina Mleczko udowadnia, że saksofon jest instrumentem o fascynującym brzmieniu i wielkich możliwościach; daje pole zarówno do popisów wirtuozowskich, jak i do zaprezentowania wrażliwości na nastrój i barwę. Kompozytorom stwarza okazję do przekraczania granic między muzyką klasyczną i jazzową, a wykonawców zachęca do improwizacji, kreatywności interpretacyjnej. Jak pisze Mleczko: „... dzięki swoim szczególnym właściwościom, saksofon jest głosem artysty, który na nim gra”. Co do tego nie ma wątpliwości po przesłuchaniu najnowszej płyty polskiej saksofonistki.
Na program składają się cztery obszerne utwory, których twórcy uprawiali tradycyjną formę sonaty, używając XX-wiecznych środków warsztatu muzyki klasycznej (Paul Hindemith, Paul Creston), w połączeniu z inspiracjami jazzowymi (Phil Woods) i motywami folkloru japońskiego (Takashi Yoshimatsu). Możliwość poznania tej muzyki sama w sobie jest wartością, którą gra Aliny Mleczko dodatkowo eksponuje i nasyca sugestywną interpretacją.
Mówić o jej sprawności technicznej byłoby truizmem. Artystka perfekcyjnie, wręcz organicznie, potrafi dostosować oddech i artykulację do zmiennych, chimerycznych nurtów nastroju i rytmu. Inaczej (chropawo, odpychająco) brzmi jej instrument w IV części („Freely”) sonaty Woodsa niż w rozlewnych, kantylenowych, wzruszających frazach sonaty Crestona. W „Fuzzy Bird” Yoshimatsu saksofon zamienia się w tytułowego niepokornego, wielobarwnego ptaka.
Fly, bird!

Autor: Andrzej Milewski
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

The Power of Emotion - Patrycja Piekutowska, Mariusz Rutkowski

120-123 02 2010 ThePowerOfEmotion

Dux 2009

Interpretacja: k5
Realizacja: k4

„Pomyślałam sobie, że musi to być płyta dla szerokiej grupy odbiorców. Dla tych, którzy kojarzą skrzypce z wirtuozerią i techniką... Również dla słuchających na co dzień jazzu bądź muzyki rozrywkowej... I dla tych, którzy szukają szybkiego odnalezienia w muzyce wrażliwości i piękna. Co zatem może szybko i trwale zachwycić? Miniatury!” – pisze Patrycja Piekutowska w książeczce swojej najnowszej płyty.
Skrzypaczka słynąca ze znakomitych wykonań muzyki współczesnej, zwłaszcza Pendereckiego, postanowiła nagrać album autorski, swoisty dziennik uczuć kobiety, która dedykuje ukochaną muzykę świeżo poślubionemu mężowi.
Wśród jedenastu pozycji znalazły się skrzypcowe przeboje, jak „Medytacja” z opery „Thaïs” Masseneta czy temat Williamsa z filmu „Lista Schindlera”. Są też mniej uczęszczane utwory znanych kompozytorów (Romanca D-dur op. 23 Szymanowskiego) oraz odkurzone precjoza (szlachetnej urody nokturn fis-moll op. 30 nr 2 Ludomira Różyckiego). Moje ulubione miejsca tego albumu to „Nigun” z „Baal Shem” Ernsta Blocha i „Amarcord” wciąż młodej Weroniki Ratusińskiej.
Patrycja Piekutowska to mistrzyni artykulacji. Wybornie gra z rozmachem, mocno i szeroko prowadząc smyk po strunach. Idealnie, jak w zegarku, realizuje fragmenty motoryczne. Cudownie niuansuje barwę w częściach lirycznych. Środkowy segment „Amarcordu”, oparty na dwudźwiękowej kantylenie, na długo zostaje w pamięci. Akompaniament Mariusza Rutkowskiego nie raz chwaliłam na tych łamach i opinię ochoczo podtrzymuję.

Autor: Hanna Milewska
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Mieczysław Karłowicz - Symphonic Poems – 2

120-123 02 2010 Karlowicz SymphonicPoems2

Warsaw Philharmonic Orchestra/Antoni Wit Naxos 2008
Dystrybucja: CMD

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Oto druga z płyt rejestrujących komplet poematów symfonicznych Mieczysława Karłowicza, a wydanych przez Naxos w stulecie śmierci kompozytora.
Krążek zawiera trzy utwory: „Powracające fale”, „Smutną opowieść” i „Odwieczne pieśni”. Antoni Wit, który na pierwszym woluminie z zestawu dyrygował warszawską Filharmonią Narodową, tym razem stanął na czele nowozelandzkiej Symphony Orchestra, zaś sesja nagraniowa odbyła się w Wellington.
Melomanom nasuwa się pytanie, dlaczego poematy rozlokowano właśnie w taki sposób i przydzielono do tej, a nie innej orkiestry. Nasza hipoteza jest taka, że na kompakcie „polskim” znalazły się dzieła o silniejszym pierwiastku narracyjnym, podczas gdy na „nowozelandzkim” dominuje pierwiastek refleksyjny.
W realizacji tego nagrania mniejszą wagę przywiązywano do przestrzenności planów akustycznych, za to kładziono nacisk na siłę tutti. Bardzo pięknie wypada efekt cyklicznej dynamiki i falującego brzmienia w, nomen omen, „Powracających falach”. Interpretacja „Odwiecznych pieśni” zaskakuje drapieżnością, wręcz iście bartokowską brutalnością (w częściach skrajnych – „Pieśni o wiekuistej tęsknocie” i „Pieśni o wszechbycie”). W „Smutnej opowieści” efektownie prezentuje się kulminacyjny moment z tam-tamem.
Muzyka Karłowicza bez wątpienia zasługuje na miejsce w światowym kanonie repertuarowym. Bez nagrań trudno to osiągnąć. Tak jak Szymanowski trafił na swojego Simona Rattle’a, może Karłowiczowi los zesłał Naxos i Wita?

Autor: Hanna i Andrzej Milewscy
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF