HFM

artykulylista3

 

T.Love rockowo

8891122016 001
4 listopada ukazała się nowa płyta grupy T.Love. Z jej członkami – Muńkiem Staszczykiem (wokalistą) i Maciejem Majchrzakiem (gitarzystą i producentem), a także z realizatorem i współproducentem Jackiem Gawłowskim (laureatem Grammy za miks i mastering albumu „Night in Calisia”) – rozmawiał Grzegorz Walenda.

 


 
Grzegorz Walenda: Dlaczego nowy album T.Love nie ma tytułu?

Maciej Majchrzak: Ależ ma: „T.Love”. Zazwyczaj nazwy debiutujących zespołów są domyślnie tytułami ich pierwszych płyt. A jako że to może być nasz ostatni album, robimy coś odwrotnego.

Ostatni? Serio?

8891122016 002



Muniek Staszczyk: Nie wiemy tego na pewno, ale to już nasza piętnasta płyta, nie licząc składanek. A nie ma tytułu nawet z dwóch powodów. Pierwszy to wybór grafika.
Okładkę zrobił Rosław Szaybo – legenda polskiej szkoły plakatu. Artysta, który wiele lat pracował na zachodzie. Był dyrektorem artystycznym w CBS Records. Projektował okładki dla zespołów takich jak Judas Priest („British Steel”), Clash oraz dla wielu innych wykonawców. Jego prace zdobią również płyty serii „Polish Jazz”. Miałem szczęście poznać go w zeszłym roku. Już wtedy myślałem, żeby dać tylko „T.Love”, a on podchwycił temat. Podoba mi się czystość tej okładki. Jej szata graficzna harmonizuje z muzyką. Najważniejsze jednak – i to jest drugi powód braku tytułu – że album jest kwintesencją tego, co zespół robił przez lata. Opiera się na pewnej myśli produkcyjnej, stylu brzmieniowym. Czymś, co nazywamy „T.Love’em”. Okładka to podkreśla, na wypadek gdyby rzeczywiście był to nasz ostatni album. Jesteśmy bowiem bliżej końca drogi.

8891122016 002



Czyli jednak tylko bliżej, ale nie na końcu?

MS: Nie wiadomo na pewno, ale różnie może być.
MM: Gdyby się jednak okazało, że to ostatnia płyta, to jest ona dobrym podsumowaniem naszej działalności.

8891122016 002



Jak przebiegał proces twórczy?

MM: Burzliwie.
MS: Cały album to wyłącznie ten rok. Powstał najszybciej z naszych płyt. Dla porównania, nagranie „Old is Gold” zajęło cztery lata, a tego tylko cztery miesiące. Zaczęliśmy w styczniu, a skończyliśmy pod koniec kwietnia. Poza weekendami, graliśmy codziennie.
Ja wyznaczam styl płyty. Koledzy są utalentowani i przynoszą różne piosenki. Zależało mi, żebyśmy się bardziej oparli na sekcji rytmicznej. Czymś, co wynika z soulu i z naszej fascynacji starą muzyką Tamla-Motown. Później to przefiltrowaliśmy na swoje, aby to było T.Love, a nie udawanie fantastycznych czarnych wokalistów, takich jak Otis Redding czy Supremes. Panowie przynieśli różne kawałki, ale najważniejsza była rola rytmu; później riff i wreszcie melodia. Teksty dopisałem szybko.
Zrobiliśmy wszystko w takim samym teamie, jak poprzedni album. Czyli: Jacek Gawłowski jako miksant, masteringowiec i współproducent; Maciek Majchrzak w roli producenta, no i ja również współpracowałem przy produkcji.
Drugim etapem było ogranie piosenek na żywo. W maju i czerwcu intensywnie koncertowaliśmy, żeby sprawdzić reakcje ludzi. Potem weszliśmy do studia Custom 34, które polecił Jacek.

8891122016 002



Jak udało się wykorzystać fakt udziału w sesji laureata Grammy w dziedzinie miksu i masteringu?

Jacek Gawłowski: Nie uczestniczyłem w samym procesie nagrywania. Więcej o nim powie Maciek, który wszystko ogarniał.

MM: Pracowaliśmy wyjątkowo szybko. Chyba jedynie album „Prymityw” robiliśmy w podobnym tempie. Powstało w sumie około 30 utworów. Muniek od razu odrzucił część, która mu z różnych powodów nie pasowała. Zostało 18. O ile tempo pracy zwykle nie wpływa korzystnie na efekt, o tyle tym razem okazało się pomocne. Wywindowało nas na wysokie obroty, co przełożyło się na pozytywne rytmy.
Płyta „Old is Gold” była nagrana w jednym pomieszczeniu, z wykorzystaniem pięciu mikrofonów, jak kiedyś nagrywało się orkiestry, a więc z przesłuchami pomiędzy instrumentami. Tym razem wszystkie instrumenty zostały odseparowane. Muzycy wykonali fantastyczną pracę. Udało się stworzyć bardzo energetyczną płytę, która nie dość, że ma rytm, mogący śmiało konkurować z każdym dobrym dyskotekowym kawałkiem z MTV Dance, to ma też duszę. Gitary grają jak w rockowym zespole, którym T.Love zawsze chciał być. Muzyka z zębem, ale taneczna.

8891122016 002



Rejestrowaliście cyfrowo czy analogowo?

MM: Wiadomo, że analogowo. Nawet kiedy nagrywamy w czasie prób, to mamy do dyspozycji półcalowego 16-śladowego Fosteksa. Taśma wiele wybacza. Można z nią robić, co się chce. Separacja w studiu była pełna. Do tego znakomita dwuwarstwowa konsoleta Neve.

8891122016 002



Czyli materiał wyjściowy był w pełni analogowy.

Tak. Później wszystko edytuję i całość dostarczam Jackowi.

8891122016 002



A dalsze kroki?

Jacek Gawłowski: Materiał został przegrany z taśmy analogowej do środowiska cyfrowego wysokiej rozdzielczości, czyli 24 bity/88,2 kHz. Jest to dwukrotność rozdzielczości CD. Postawiliśmy na tę częstotliwość, bo z niej najłatwiej przechodzi się na etapie masteringu do 44,1 kHz. To wszystko weszło do mojego Pro Toolsa, czyli wielośladowego systemu cyfrowego DAW (Digital Audio Workstation). Ślady z Pro Toolsa wychodziły na konsoletę analogową, żeby można było dokonać miksu. Stół był 24-kanałowy, a śladów było zwykle więcej, więc niektóre musiały być grupowane.
Płyta powstała praktycznie bez użycia wtyczek komputerowych, czyli tzw. „plug-in’ów”. Wyrównywania, oczyszczania i strojenia były minimalne. Analogowy mix i master od początku do końca, czyli analogowe nagranie, a później transfer poprzez przetworniki Burla (świetne zwłaszcza do rocka) z superjakością.

Teraz słowo o tekstach. Jest w nich sporo o fobiach i zagrożeniach współczesnego świata. Utwór „Lubitz, Breivik” zawiera wers „To jest obłędu twarz”.

MS: Ten utwór to symbol współczesności. Mamy dwóch ludzi o psychopatycznych skłonnościach. Jeden rozbija samolot, a dugi zabija kilkadziesiąt osób. Szybko stają się sławni. Ta płyta jest o naszej współczesności i o naszych obawach. Jest w nas sporo strachu. Kiedyś wszystko było proste, a teraz się pokomplikowało. Europa jest podzielona z różnych powodów. Jest świat biednych i bogatych, o czym śpiewam w piosence „Siedem”. Powstały ogromne różnice. My jesteśmy już w świecie dobrobytu. Polska stała się stabilnym krajem. Natomiast jest dalszym ciągu wiele zagrożeń, których nie było.

8891122016 002



W utworze „Ostatni gasi światło” pojawia się wers o ucieczce. Czy to zapowiedź emigracji do Australii?

MS: Nie. Jako facet piszący teksty wcielam się w nastrój społeczny. Nie jestem bohaterem każdej piosenki. Generalnie trzeba je traktować jak pocztówkę z 2016 roku. Opowiadają o tym, co na zewnątrz. Nie zamierzam emigrować.

Utwór „Warszawa Gdańska” poświęciliście Davidowi Bowie. Rozumiem, że ceniliście jego twórczość.

MS: Tak, bardzo. Myśleliśmy, żeby to jakoś wyrazić. Postanowiliśmy to zrobić zaraz po tym, jak zmarł. Zawsze go ceniliśmy. Zadedykowaliśmy mu utwór, bo Bowie był dla nas ważny.

8891122016 002



Z kolei „Preria” jest hołdem złożonym Bobowi Dylanowi. Spodziewaliście się, że otrzyma Nobla?

MS: Był w kolejce od paru lat. Jestem z tego powodu szczęśliwy.

Kogo jeszcze chętnie słuchacie? Jakich macie idoli?

MM: Jesteśmy za starzy na idoli.
MS: Jestem otwarty na różne style. Mam jakieś trzy tysiące płyt CD. Każdy gatunek: blues, rock, hip hop, punk-rock, hard rock, a nawet pop. Jest wielu ciekawych młodych wykonawców, ale brakuje płyt, które zmieniłyby obraz sceny muzycznej. Takich, które nas kształtowały. Mówię o albumach Stonesów, Dylana, Marleya czy Clash. Niektórzy starsi wykonawcy świetnie sobie radzą. Na przykład Springsteen czy wspomniani Stonesi albo Clapton. U nas trzyma się nieźle hip-hop albo tacy zgredzi, jak my czy Kazik lub inne stare zespoły.

Co sądzicie o współczesnym rynku fonograficznym? Czy nośniki fizyczne znikną?

MS: Jestem zadowolony, że Polska jest opóźniona. W Japonii w dalszym ciągu ludzie kupują CD i winyle, bo to jest fetysz. Z kolei Skandynawia przeszła niemal całkowicie na cyfrę. Ameryka to też prawie wyłącznie cyfra. Wraca wprawdzie winyl, ale to nadal małe nakłady. My żyjemy głównie z koncertów. Ale fajnie mieć nowy album, który ludzie docenią.

8891122016 002



W jakich formatach jest dostępny?

MS: Podstawowy to 13 utworów na jednej płycie CD. Wersja specjalna: 18 utworów na dwóch krążkach. Na winylu będzie tylko 12 piosenek. Zrezygnowaliśmy z nagrania „Moi rodzice”, żeby winyl brzmiał odpowiednio.

JG: Czarna płyta ma ograniczenia. Chodzi o to, żeby trzymać się 44 minut. Oczywiście można wytłoczyć nawet 50 minut, ale będzie się to wiązać z kompromisem brzmieniowym. Poza tym, i to warto podkreślić, oryginalne 24-bitowe mastery (88,2 kHz) są dostępne w streamingu. Czyli „T.Love” można też mieć w superjakości.

Dziękuję za rozmowę.

 


Grzegorz Walenda
Źródło: HFM 12/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF