HFM

artykulylista3

 

Swojskie flaki kontra Irish Flake

Mogłem tego nie robić. Nie mieć problemu, nie myśleć o zdrowiu w niepokojącej perspektywie. Nie przerywać pasjonującej rozmowy w pubie (wszystko, co przerywane, jest niezdrowe) i wreszcie zaoszczędzić rocznie tyle, że by psa bydlaka uchował.
Nie zaczynałbym dnia od kasłania. Miałbym więcej czasu i byłbym nowoczesny, politycznie poprawny i milej widziany w tak zwanym eleganckim towarzystwie. Ale stało się. Palę.
Pierwszy raz wsadziłem w zęby papierosa w wieku lat 19. Późno. Niektórzy koledzy zaczynali już w podstawówce, a ja patrzyłem na nich, jak na żuli. Byłem wrogiem tytoniowego smrodu i nie rozumiałem, o co w tym chodzi. Najlepiej, jakby tak pozostało, więc jeżeli ktoś z Was nie pali, mam najlepszą radę – nie zaczynać. Później już nie ma odwrotu. Oczywiście, można rzucić, ale to tak jak z emigracją – tęsknota zostaje.


Jakiś rok temu moje zęby zdeflorowałem po raz drugi. Wsadziłem w nie fajkę. Przeżyłem przedtem przygody z cygarami, cygaretkami, tabaką i snusem, ale od razu wiedziałem, że to nie dla mnie. Drapało w gardło, smak tytoniu całkiem mi nie odpowiadał i nawet wizerunek Winstona Churchilla nie był w stanie tego zmienić. Za ostro, za dużo i wszystko nie tak. Nie uda się zastąpić drinka koktajlem mlecznym ani wołowiny soją. Ale fajka?
Nie spodziewałem się, że znowu wpadnę, jak wiadro do studni. Tym bardziej, że wszyscy mówili: „fajką nie można się zaciągać”. Jak to w demokracji, „wszyscy” mają takie pojęcie, o czym mówią, jak przysłowiowa świnia o gwiazdach.
To z jednej strony rujnująca przyjemność, ale z drugiej coś, co może się przekształcić w hobby. Po analizie własnego zachowania zrozumiałem, że ma to wiele wspólnego z audiofilizmem. Można słuchać muzyki na byle czym, byle jak i byle gdzie. Tak samo można zapalić papierosa. Trzeba tylko wyjść za drzwi na orzeźwiający deszczyk (przykład współczesnej tolerancji), sztachnąć się kilkanaście razy i gotowe. Organizm dostał strzał nikotyny, a jego właściciel odczuł ulgę. Ale usiąść w wygodnym fotelu, włączyć system za kilogram złotówek, położyć płytę na talerzu (nie mówię już nawet o winylu i celebrze, którą trzeba wokół niego odczynić), zadbać o akustykę, okablowanie, jakość prądu i wreszcie znaleźć ulubione nagranie w oczyszczonej, zremasterowanej wersji (albo odwrotnie – oryginalnej, analogowej – której nikt nie dotykał) to dla „normalnego człowieka” wariactwo. Z fajką jest identycznie, a dla początkującego – jeszcze gorzej.
„Nabitka”, czyli tytoń, to setki producentów, „modeli”, rodzajów, a rozpiętość cen... Aromatyzowane, naturalne, cięte, w bloczkach i kartonikach. Każdy ma swoje wymagania. Jeden tytoń lubi małą fajkę, drugi dużą. Wśród nich niektóre płytką i szeroką, inne ciasną i głęboką. Do tego stopnia, że wsadzone nie do swojej bajki złośliwie nie chcą się tlić. Ale mylicie się, jeżeli myślicie, że znalezienie stosunku średnicy cybucha do jego długości da rozwiązanie. To tak, jak z parametrami technicznymi wzmacniaczy i kolumn. Niby wszystko pasuje, ale można o niebo lepiej.
Wzmacniacze są różne, fajki też. Jedne lampowe, drugie tranzystorowe. Jedne z gruszy, drugie z wrzośca, trzecie z pianki morskiej, czwarte z gliny. I są także szkoły. Jedni fajczarze uważają, że nie ma to jak wrzosiec, który nasiąknie tym jednym, konkretnym tytoniem (jedna fajka – jeden tytoń). Inni zachwalają piankę, która nie wchłania zapachu i kondensatu (paskudny płyn, wydzielający się z tytoniu w czasie palenia; z jednego leci mnóstwo, z innego nic). Ten sam tytoń może smakować różnie w różnych fajkach. I najważniejsze, żeby znaleźć najlepsze połączenie. Czy coś Wam to przypomina?
Zmiennych w fajczeniu jest więcej. Tytoń może się odleżeć (najlepiej w szczelnych słoikach) i po latach lepiej smakować.O fajkę trzeba dbać. Po każdym paleniu potraktować ją wyciorem, solidnie przeczyścić, odstawić na 24 godziny (musi odpocząć). A sprzęt się wyłącza, płytę chowa do pudełka i szlus. Do słuchania nie trzeba żadnych dodatkowych akcesoriów, chociaż granitowe płyty pod kolumnami się przydadzą. Można bez nich, ale bez niezbędnika, a przynajmniej drewnianego kołeczka, fajki nie wypalisz.
W obu przypadkach jedno jest wspólne – etykieta. Nie będę się na ten temat rozwodził, bo zabrakłoby miejsca w całym dziale „nowości”. Chociaż nasz redakcyjny kolega, Alek Rachwald, fajkowy guru w Polsce, rozbawił mnie radą. Na prośbę o pomoc w technice nabijania, ciągnięcia dymu i okolicznych obrzędach odpowiedział: „wciągasz czy dmuchasz?” Na odpowiedź „a” zareagował: „to dobrze, z resztą sobie poradzisz”. Jak w „Lalce” Prusa, kiedy Wokulski, jedząc rybę u Łęckich na proszonym obiedzie, sięgnął po nóż. Jak mawiają Niemcy: „Da ist der Hund begraben”. Żeby się z czegoś cieszyć, poznać jakąś przyjemność, niechby niezdrową i za drogą, trzeba się z nią zetknąć. Zaznać jej choćby w przeciętnym wymiarze. Potem potrzebna jest odrobina wiedzy albo minimalnie doświadczony kolega.
Bo przecież można kupić najtańszą fajkę za 9 zł „u Allegro”, do tego najpodlejszy tytoń i stwierdzić: „to nie dla mnie”. Podobnie można posłuchać Alphaville na jamniku i uznać, że cały ten audiofilizm to bicie piany. Albo, po zjedzeniu w dworcowym barze flaków śmierdzących zepsutymi podrobami, dojść do wniosku, że wszystkie restauracje to jedna wielka ściema. Potrzebny jest przewodnik albo intuicja.
Niestety, zarówno nasze pismo, jak i sklepy fajkowe to już schodek dla osoby na średnim poziomie zaawansowania. Owszem, można zadzwonić do redakcji „Hi-fi i Muzyki” albo do „fajkowo.pl” i nie trzeba wiedzieć, o co pytać. Ale i tak pierwsze lekcje należy odrobić samemu. Na pocieszenie powiem, że podstawą jest chęć. Mimo ogromnej przyjemności ze słuchania mojego „wypasionego systemu” nigdy nie zrezygnuję z włączenia radia w samochodzie, a nawet z posłuchania czegoś na YouTubie. Być może z tej samej przyczyny, dla której właśnie sięgam po papierosa.
Bo co z tego, że pół godziny temu wypaliłem Irish Flake Petersona w piance prosto z Wiednia?

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 09/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF