HFM

artykulylista3

 

Od początku do końca

02W roku 2011 we włoskim programie typu „Mam talent” wystąpiła trzynastoletnia Elvya Garofano i zaśpiewała (w języku oryginału) znaną francuską piosenkę „Je suis malade”.
 


Tekst opowiada o samotnej kobiecie, która choruje z tęsknoty. W dzieciństwie bała się zostawać sama na noc (jej matka była prawdopodobnie prostytutką), a teraz kolejnymi porcjami whisky próbuje zaleczyć ból wywołany nieobecnością ukochanego.
To z pewnością nie jest tekst odpowiedni dla młodej piosenkarki, a co dopiero dla dziecka z szóstej klasy szkoły podstawowej. A jednak stał się cud. Śpiewająca dziewczynka na oczach słuchaczy zamieniła się w obłąkaną z miłości kobietę po przejściach.


Chwilami umiała nadać głosowi chropawe, przepite brzmienie, a od strony intonacji, dykcji, poczucia rytmu (Elvya śpiewała z orkiestrą, z dyrygentem) było to wykonanie rewelacyjne

01

Cud interpretacji, wspaniały efekt, ale jakim kosztem? Dziewczynka musiała rozumieć, o czym śpiewa. Niezależnie od jej dojrzałości wokalnej i intelektualnej, czy aby na pewno nie wyrządzono jej krzywdy, pchając w stronę takiego repertuaru? Co prawda Elvya występowała w konkursach i programach muzycznych już w przedszkolu, a od 10. roku życia podjęła systematyczną naukę emisji głosu i zapewne wyczerpała już listę piosenek o zwierzątkach, mamie, szkole i wakacjach, ale tak od razu przeskoczyć do tematu brudów życia i miłości skonsumowanej?
Wydaje się, że Elvya z pomocą rodziców i nauczycieli pokonała ten próg bez strat dla psychiki. Nie przewróciło jej się w głowie. Wydała płytę, dalej się uczy, rozwija i na razie nie roztrwania energii na karuzelę koncertów. Nota bene po jej brawurowym występie, we wszystkich „mamtalentach” na świecie nastąpił wysyp lolitek, próbujących naśladować dzielną Włoszkę. Bez powodzenia.
Przypadek Garofano ilustruje zjawisko charakterystyczne dla muzyki: talent objawia się wcześnie. Wcześnie również mogą przyjść sukcesy, ale rozwój muzyczny i rozwój całej osobowości przebiegają na ogół w dysproporcji. Dobry początek wcale nie oznacza harmonijnego i pomyślnego dalszego ciągu. Nie zwiastuje też olśniewającego finału drogi artystycznej.

3


Miniprimadonny
W „talentszołach” od kilku lat panuje moda na arię „Mio babbino caro” z opery „Gianni Schicchi” Pucciniego. Przy akompaniamencie z taśmy śpiewają to swoimi dziecinnymi sopranikami ośmio-, dziesięcioletnie dziewczynki, naśladując manierę operową. Zabawny, dla niektórych wzruszający, jednorazowy greps.
Cóż wynika nawet z czystego zaśpiewania jednej krótkiej arii? Chyba tylko to, że dziecko ma dobry słuch, a głos – wyróżniający się na tle rówieśników. Może śpiewać w chórze lub ozdabiać lokalne festyny, ale nie zaśpiewa na scenie operowej. Dziesięciolatka nie będzie partnerem dla zawodowych śpiewaków. Jej głosik nie przebije się przez orkiestrę, nie uniesie trudów pełnej partii. Cóż jej zatem pozostaje? Po prostu uczyć się muzyki, teorii i historii. Grać na jakimś instrumencie, śpiewać w kościele, w szkole. Biologii nikt nie pokona i każdy musi przejść przez etap dojrzewania. Dopiero potem okaże się, czy materiał głosowy zasługuje na profesjonalne kształcenie.
Maria Callas, która w wieku 14 lat płynęła z rodzicami z USA do Grecji, popisywała się na pokładzie wykonaniem habanery Carmen. W nagrodę dostała od kapitana… lalkę. Był to symbol rozziewu między wiekiem metrykalnym i stopniem dojrzałości dziewczynki a jej wielkimi ambicjami i już sporymi umiejętnościami śpiewaczymi. W czasie nauki w ateńskim konserwatorium 15-, 17-letnia Callas występowała z powodzeniem w głównych partiach przedstawień studenckich, ale na „prawdziwą” scenę została wpuszczona, gdy miała lat 18. Pewne cechy, objawiane przez dziecko, zostały na zawsze z dorosłą śpiewaczką: upór, pracowitość, perfekcjonizm. Dążenie do doskonałości i wymaganie od samej siebie maksimum to cechy, które zadecydowały o przedwczesnym wygaszeniu jej kariery i zarazem życia.
Oczywiście, dyspozycja głosowa to loteria i mnóstwo zależy od ogólnego stanu psychofizycznego organizmu, ale wielu śpiewaków zachowuje głos do sędziwego wieku, przystosowując repertuar do zmieniającej się kondycji wokalnej. Stuletnia Marta Eggerth występowała w kawiarni na Manhattanie. Ponad 80-letni Jerzy Artysz daje świetne recitale pieśniarskie.

4Koncert dla małych rąk
„Koncert dla małych rąk” – tak kilku kompozytorów nazwało swoje utwory (np. na fortepian) dla dzieci. Małe ręce, małe płuca, mały wzrost sprawiają, że największy mały wirtuoz jest za mały na największy repertuar. Zachwycający pianistyczną biegłością techniczną czteroletni Chińczycy i Japoneczki (a pełno ich nagrań na YouTubie) nie obejmują rozstawem paluszków choćby kwinty i chyba wściekają się (a ich ambitni rodzice na pewno), że wolniej rosną fizycznie niż muzycznie.

7

Wśród dzieci uczęszczających do szkół muzycznych są „cudowne” i „normalne”. Te cudowne szybciej przebierają palcami po klawiaturze czy gryfie. Są typowane do udziału w konkursach i koncertach. Te normalne idą swoim normalnym rytmem, a w końcu normę osiągają wszyscy.
Czy cudowne dzieci robią cudowne kariery? Tak, jeśli z wiekiem potrafią wejść w skórę dorosłego artysty, przewartościować swoje interpretacje. Wzbogacić wirtuozerię o głębię emocji i intelektu, a co najważniejsze – odzwyczaić się od uprzywilejowanego statusu atrakcji i dziwu. Ktoś przez lata lansowany przez rodziców i media jako cudowny chłopczyk nagle staje do współzawodnictwa z podobnymi cudami z całego świata na „dorosłym” konkursie i okazuje się, że nie zyskuje uznania komisji. Próbuje innej ścieżki (np. w kompozycji), a także ima się pozamuzycznych zajęć (np. własna firma komputerowa), zakłada rodzinę – i nagle we wszystkim radzi sobie średnio, w granicach normy, ale nie wybitnie. Nie umie ukrywać pychy. Co poszło nie tak? Kto i kiedy popełnił błąd, przez który cudowne dziecko nie zostało wielkim artystą? 

 

5

Znamy też inny przypadek. Cudowne dziecko, występujące na największych scenach świata, rozwijające się na oczach melomanów, pod okiem mądrych pedagogów, bez popędzania. Dużo czyta, ma rozległe zainteresowania. W wieku 16 lat podpisuje prestiżowy kontrakt płytowy. Imponuje skromnością, wrażliwością, pracowitością, bogactwem wnętrza. Na takim fundamencie można zbudować coś wielkiego i trwałego. Występować z sukcesami do późnej starości – jak Artur Rubinstein, jak Mieczysław Horszowski.
Trzeba też wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Niemal zmumifikowane primadonny, wpychane na scenę przez uzdrowiskowego wodzireja, nie budzą sympatii ani dla swego kunsztu, ani dla operowej konwencji. Prawie stuletni Pablo Casals, wiolonczelą walczący o pokój w ONZ, pozostaje w pamięci, ale czy za sprawą muzyki?

6Da capo
„… oczy małego grajka były otwarte wprawdzie, ale nieruchome, twarz zaś poważna bardzo, mroczna i stężała. Promień słoneczny odszedł także… […] Nad Jankiem szumiały brzozy…”.
Tak się kończy opowiadanie „Janko Muzykant” Sienkiewicza. Swoją drogą ciekawe, co by wyrosło z biednego małego skrzypka, gdyby przeżył?


 

Autor: Hanna i Andrzej Milewscy
Źródło: HFM 05/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF