HFM

Legenda katakumb - Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz

84-86 07-08 2010 01Jeżeli bez cienia przesady można kogoś określić mianem legendy polskiego jazzu, to z pewnością będzie to Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz. Jeden z pierwszych polskich jazzmanów, grał tę muzykę już w latach 40., kiedy rzadko kto w Polsce miał pojęcie, na czym ów „jazz” polega.

 

Był bohaterem heroicznego okresu „katakumbowego”, przełomu lat 40. i 50., kiedy to władza ludowa zabraniała grania i słuchania jazzu, uważając go za przejaw imperialistycznej kultury amerykańskiej. Wtedy wykonywanie amerykańskich standardów groziło poważnymi konsekwencjami. Ale, jak to w podobnych sytuacjach bywa, młodzież organizowała tajne prywatki, na których rozbrzmiewała zakazana muzyka. Zaproszenia docierały pocztą pantoflową, a bycie w gronie wybrańców świadczyło o wysokiej pozycji towarzyskiej. Jednym z najczęstszych i najbardziej szanowanych bywalców takich imprez był Duduś (przydomek ten zyskał dzięki podobieństwu do jednej z postaci satyrycznych rysunków Gwidona Miklaszewskiego).


Nasz bohater urodził się 10 kwietnia 1928 roku w Jaśle. Pochodził z galicyjskiej rodziny mieszczańskiej o silnych tradycjach rodzinnego muzykowania. Matka Jerzego i jej siostry nieźle grały na fortepianie, a ojciec – także na skrzypcach i cytrze. Jako dziecko Duduś przysłuchiwał się walcom wiedeńskim wygrywanym przez ojca na tym dość egzotycznym instrumencie. Na patefonie przywiezionym przez jedną z ciotek rozbrzmiewały przedwojenne szlagiery Chóru Dana, Ordonki i innych gwiazd tamtych lat. Obok tego wszystkiego istniały też zalążki jazzu, choć był on wówczas łączony z muzyką rozrywkową. Już przed wojną Matuszkiewicz zetknął się z przywiezionym przez znajomego rodziny jazzowym zestawem perkusyjnym. Rytmiczny aspekt jazzu mocno go wówczas zainteresował, choć upłynęło sporo czasu, zanim zrozumiał, czym ta muzyka tak naprawdę jest.
W czasie wojny nauczył się grać na akordeonie w stopniu wystarczającym do amatorskiego muzykowania. Wtedy zetknął się również z pierwszym zespołem grającym muzykę rozrywkową o jazzowych inklinacjach. Była to orkiestra Kazimierza Turewicza, która przyjechała do Jasła na gościnne występy. Już po wojnie Matuszkiewicz odnalazł ten zespół w Krakowie. Od jego muzyków czerpał wiedzę na temat jazzu. Wkrótce też znalazł się w orbicie wpływów krakowskiego oddziału YMCA (Young Men’s Christian Association), przy którym, wraz kilkoma kolegami, założył sekcję jazzową. Wspólnie słuchali jazzowych płyt i próbowali grać zarówno usłyszane tematy, jak i przeboje z amerykańskich filmów. Szczególną popularnością cieszyły się swingowe utwory wykonywane przez Glenna Millera w filmie „Serenada w Dolinie Słońca”.

84-86 07-08 2010 02     84-86 07-08 2010 03

Pierwszy zespół Duduś założył w 1945 roku, jeszcze jako nastolatek. Grał w nim na akordeonie swingowe standardy wraz z Ryszardem Sokalem (na perkusji) i Witoldem Kujawskim (na fortepianie).
W szkole muzycznej jako drugi instrument wybrał klarnet, ale jego wyobraźnią zawładnął niemal bez reszty saksofon. Gry na nim uczył się od jednego z muzyków orkiestry Turewicza – Józefa Łysaka. W 1947 powstał w Krakowie klub jazzowy pod patronatem YMCA. Matuszkiewicz miał tam kilka występów. Wkrótce zespolik Dudusia zyskał tak dużą renomę, że zapraszano go nawet do dość ekskluzywnego lokalu „Gong” w Zakopanem. Młodego saksofonistę zaangażował wreszcie sam Turewicz. Wraz z jego orkiestrą wykonywał popularne tematy Duke’a Ellingtona, Counta Basie czy Glenna Millera.
Tuż po wojnie panowała jeszcze względna swoboda. Komunistyczny reżim dopiero umacniał swoją władzę i pozwalał na wiele. Istniały prywatne lokale, zakłady, handel itd. Wiele restauracji stać było na utrzymywanie sporych zespołów, z big bandami włącznie.
W 1949 zaostrzono kurs wobec „imperialistycznej kultury”. Zamknięto wszystkie kluby YMCA, zabroniono wykonywania, a nawet słuchania jazzu. Stopniowo rugowano prywatną przedsiębiorczość. Przerwano też kontakty z zachodnim światem artystycznym – nieubłaganie opadała żelazna kurtyna. Wówczas jazz zszedł do podziemia. Nastał „okres katakumb”.
Duduś postanowił zdawać do łódzkiej Wyższej Szkoły Filmowej. Oprócz muzyki zawsze interesowały go film i fotografia. Dzielił tę pasję z ojcem, który jeszcze przed wojną kręcił filmy na wąskotaśmowej kamerze Kodaka. W Łodzi – rzecz jasna – szybko nawiązał kontakty z miejscowym środowiskiem jazzowym. Wśród poznanych wówczas muzyków znalazł się Witold Sobociński. Były to czasy, kiedy w całej Polsce grało może kilkunastu ludzi, którzy mieli jakie takie pojęcie na temat jazzu i potrafili improwizować. Część z nich przygarnął pod swoje skrzydła Matuszkiewicz. Z krakowskich czasów znał basistę Witolda Kujawskiego i pianistę Andrzeja Trzaskowskiego. W Łodzi dołączyli Sobociński – perkusista i trębacz Andrzej „Idon” Wojciechowski, a z Poznania – Krzysztof Trzciński (późniejszy „Komeda”). Tak powstali Melomani – zespół legenda, który do dziś jest symbolem walki polskiego jazzu z „katakumbami” i świadectwem triumfu niezależnej kultury.
Oprócz prywatek udawało się organizować nieformalne imprezy taneczne na uczelniach. Na te spotkania przychodziła ówczesna śmietanka intelektualna – Marian Eile (redaktor naczelny „Przekroju”), Ludwik Jerzy Kern, Barbara Hoff czy Stefan Kisielewski. Oczywiście takie wydarzenia trudno było utrzymać w tajemnicy – czasem pojawiali się działacze ZMP. Wystawione przy drzwiach czujki uprzedzały muzyków o tych wizytach, tak by mogli błyskawicznie przestawić się na aprobowane przez władze tańce. Bywało, że przychodziła też zaalarmowana przez sąsiadów milicja – wówczas śpiewali gromkie „sto lat” (sugerując, że odbywają się właśnie czyjeś imieniny) i częstowali przedstawicieli władzy wódką. Zazwyczaj pomagało.
Czasem jednak środki ostrożności zawodziły i sytuacja robiła się groźna. Tak było np. w jednej z łódzkich restauracji, gdzie miejscowy szef zespołu muzycznego udostępniał co pewien czas salę na jazzowe imprezy. Pewnego dnia wdarł się tam jeden z działaczy ZMP i doniósł, że studenci szkoły filmowej grają jazz, a reszta żaków się temu przysłuchuje. Wybuchła wielka awantura. Muzykom groziło usunięcie ze szkoły i tylko wstawiennictwo władz uczelni (które same jazz lubiły) ich uratowało.
W 1954 roku, w szkolnej sali gimnastycznej na krakowskim Salwatorze odbyły się pierwsze Zaduszki Jazzowe. To był kulminacyjny punkt jazzu katakumbowego. Nadchodziła odwilż. Już w następnym roku w Warszawie Leopold Tyrmand zorganizował pierwszą oficjalną imprezę jazzową – Jam Session nr 1. Koncerty jazzowe zaczęto organizować w niemal całej Polsce. Melomani wyruszyli w trasę; dawali po 10-15 występów miesięcznie. Głód zachodniej muzyki był wówczas taki, że na swingowych koncertach Melomanów panowała atmosfera niemal jak na późniejszych występach The Beatles. „Dziewczęta krzyczały i piszczały, leciały szyby i wypadały drzwi z futrynami” – tak wspomina koncerty zespołu Matuszkiewicza Teresa Trzaskowska. W Warszawie Melomani grali często w stołówce gmachu Ministerstwa Górnictwa przy ul. Kruczej. Nieoficjalnie lokal ten nazywano „Czerwoną Oberżą”. Na organizowane tam tańce przybywała tłumnie szemrana klientela. Łatwo można było dostać w nos. Nieraz lała się krew – stąd nazwa tego miejsca.
Zespół Dudusia uczestniczył w pierwszych, trudnych do przecenienia dla polskiej kultury, festiwalach jazzowych w Sopocie, później przekształconych w Jazz Jamboree.
W 1958 Melomani dali pierwszy koncert jazzowy w warszawskiej filharmonii. To był moment przełomowy. Oficjalnie uznano, że jazz to nie tylko muzyka taneczna, ale także sztuka, która zasługuje na uważny odbiór. Muzyka wyrosła z dzielnic rozrywki Nowego Orleanu, stworzona przez niewykształconych czarnych Amerykanów awansowała na salony, co dostrzeżono także w kraju za żelazną kurtyną.
Występ w filharmonii był ukoronowaniem artystycznej drogi Dudusia i Melomanów, ale także końcem zespołu. Każdy z muzyków poszedł w swoją stronę. Naszą sceną zawładnęło kolejne pokolenie jazzmanów (młodsze wiekiem lub stażem) – Komeda, Namysłowski, Karolak, Urbaniak, Jan Ptaszyn Wróblewski, Stańko i wielu innych. Starsi bywali wyśmiewani, spychani na margines życia artystycznego, traktowani jak dinozaury. Nadchodziła era jazzu nowoczesnego, be bopu, cool, a wreszcie free. Jazz tradycyjny, uprawiany przez poprzednie pokolenie, był uważany za niemodny (w ostatnim okresie Melomani mieli przygotowane dwa programy – nowoczesny i tradycyjny, w czasie których zmieniali składy instrumentalne).
W połowie lat 60. Matuszkiewicz zajął się pisaniem muzyki do filmów. Stał się dla wielu polskich reżyserów jednym z ulubionych kompozytorów. Napisał muzykę do ponad 200 filmów.
W tej dziedzinie Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz okazał się jednym z najwybitniejszych twórców w historii. Miał niebywały talent do pisania melodyjnych i łatwo zapamiętywanych tematów. Nie ma chyba Polaka, który nie znałby i nie pamiętał charakterystycznych leitmotivów z seriali „Czterdziestolatek”, „Kolumbowie”, „Podróż za jeden uśmiech”, „Przygody psa Cywila”, „Stawka większa niż życie” czy „Wojna domowa”. Jego muzyka towarzyszy też takim niekwestionowanych arcydziełom rodzimej kinematografii, jak: „Zaklęte rewiry”, „Poszukiwany, poszukiwana” czy „Wierna rzeka”.
Jak wiele oryginalnej i rozpoznawalnej twórczości – również i tematy Dudusia stały się materiałem bardzo chętnie wykorzystywanym do samplowania, przetwarzania i umieszczania w rozmaitych, często dziwacznych, elektroniczno-akustycznych kontekstach. Sam autor ma sceptyczny stosunek do takiego traktowania swoich dzieł. Niezbyt przemawia do niego współczesna muzyka, oparta na wykorzystywaniu elementów innych utworów w celu wykreowania nowej jakości.
W latach 90. powrócił do czynnego grania jazzu. Pomimo przekroczonej osiemdziesiątki pozostaje w dobrej formie i wciąż można usłyszeć jego charakterystyczny, uroczo śpiewny ton saksofonu. Jego gra nie epatuje fajerwerkami technicznymi, ale za to przekazuje lata doświadczeń, jego frazy są oszczędne, zawsze logiczne i pełne mądrości, którą daje tylko bogactwo przeżyć, zebranych w trakcie długiego życia.
11 listopada 1997 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla kultury narodowej.

 

Autor: Marek Romański
Źródło: HFiM 7-8/2010

 

Pobierz ten artykuł jako PDF