HFM

Muzyka ekstremalna „Made in Poland”

68-71 12 2011 01O tym, że ekstremalne gitarowe granie jest jedynym nurtem polskiego rocka eksportowanym na Zachód, wiadomo nie od dziś. Grupy z kręgu muzyki ciężkiej i hałaśliwej, okraszonej niepokojącym tekstem, wykrzyczanym zniekształconym głosem zwanym „growlingiem”, od blisko dwóch dekad liczą się w świecie. Vader, Decapitated i Behemoth stanowią prawdopodobnie jedyne rozpoznawalne polskie muzyczne marki na zagranicznych rynkach. Mają swoich fanów w USA, Japonii oraz Skandynawii.

 

Do niedawana wysokonakładowe media ignorowały ich istnienie. Zmiana następuje powoli i wciąż łatwiej spotkać na warszawskiej ulicy nastolatka w koszulce Vadera niż usłyszeć tę grupę w radiu. Coś jednak zaczyna się dziać. W głównej mierze jest to zasługa jednego zespołu, a nawet stojącego za nim jednego człowieka. Mowa o Adamie Darskim, znanym lepiej jako Nergal, liderze grupy Behemoth.


Darski mówi o sobie, że życie ma tak intensywne, że wystarczyłoby na trzy biografie. Stworzył zespół, który udało mu się przemienić w perfekcyjnie działający mechanizm. Obmyślił jego styl: począwszy od muzyki i tekstów, a na warstwie wizualnej koncertów i płyt skończywszy. Przez lata konsekwentnie pracował nad wywalczeniem znaczącej pozycji na scenie muzyki undergroundowej. Doczekał się recenzji w czasopismach, takich jak „Kerrang!”, „L.A. Weekly”, „New York Times” czy „Revolver”. W końcu: rzucił na kulturę polskiego muzycznego podziemia nieco światła mainstreamu i wzbudził zainteresowanie szerszej publiczności.
Nergala jedni uwielbiają, inni nienawidzą. Zyskał miano wizjonera, hochsztaplera, a nawet bluźniercy. O jego związku z Dorotą Rabczewską pisały tabloidy. Dzienniki i tygodniki opiniotwórcze wypytywały go o poglądy na świat. Środowiska katolickie śledziły proces sądowy, gdy oskarżono go o obrazę uczuć religijnych (Sąd Rejonowy uznał go niewinnym; prokuratura złożyła apelację). Fani ustawiali się w kolejce do oddania szpiku kostnego, gdy walczył z białaczką. Niedawno udział Nergala w programie emitowanym w telewizji publicznej stał się tematem głośnych dyskusji, protestów i elementem kampanii wyborczej.
Czy zatem Behemothowi udało się wydostać z gatunkowego getta? Takie zjawiska dzieją się co jakiś czas na styku kultury popularnej i alternatywnej. Choćby około dziesięciu lat temu, gdy polski hip-hop stał się gatunkiem dominującym w stacjach radiowych. Albo wcześniej, gdy spopularyzował się punk rock. Ale wtedy, po pierwsze: „oryginalne” zespoły z undergroundu zaczynały mniej lub bardziej ewoluować, by tworzyć muzykę bardziej przystępną dla większej liczby odbiorców. Po drugie: powstawały nowe, „upopowione” grupy. Po trzecie wreszcie: zainteresowanie mediów tworzyło nowych słuchaczy.
Tymczasem wcale nie widać, by Behemoth czy Vader zwracali się w stronę popularną. By pojawiły się ich wersje „light” ani by komercyjne radia chętnie grały ich muzykę. Jest to niemożliwość wpisana w samą specyfikę metalu ekstremalnego. Pozostaje on sobą tylko wtedy, gdy jest hałaśliwy niczym młot pneumatyczny, kontrowersyjny i estetycznie odpychający.
Pojawienie się Nergala w mediach jedynie uświadomiło laikom, że tworzona przez niego i jemu podobnych muzyka w ogóle istnieje. Sam ten fakt nie przekłada się jednak bezpośrednio na liczbę jej wielbicieli. Jeśli od jakiegoś czasu Darski nie musi się już obawiać o frekwencję na koncertach, to z powodu profesjonalnego działania, a nie dlatego, że o jego związku z Dodą pisały gazety. Ludzie często nie znają jego twórczości. Kojarzą go za to jako postać medialną, celebrytę, „człowieka, który podarł Biblię”. Jawi się jako ekscentryczny, „podobno uznany artysta”, niby nasz, a jednak z innego świata. Doceniany gdzieś hen, w Ameryce, ale w gruncie rzeczy dziwaczny nawet dla fanów rocka, kojarzących gatunek raczej z Perfectem i Budką Suflera. Śpiewa, a właściwie ryczy niezrozumiale. Maluje się przed koncertami. Obwiesza dziwnymi znakami. Gra jakiś hałas, ale o co w tym chodzi?
Czym jest muzyka ekstremalna, jedyny polski „rock eksportowy”? Łamaniem kanonów estetycznych? Prostym szokowaniem? Wytworem przemysłu fonograficznego? Budzeniem mocy piekielnych? Jak w ogóle może się ona komukolwiek podobać?

68-71 12 2011 02     68-71 12 2011 03

Części odpowiedzi Darski udziela wprost. Kilka wniosków można wyciągnąć samemu, przyglądając się jego poczynaniom. Poglądy Nergala, zwłaszcza bezpardonowe atakowanie religii, budzą zrozumiałe kontrowersje. Ale to nie szaleniec, obłąkany czciciel ciemnych mocy. Z wykształcenia historyk, cytujący w wywiadach Nietzschego i Schopenhauera, ma głowę na karku. I ogromną znajomość zasad obowiązujących w gatunku, który tworzy. Kieruje swoją karierą świadomie i chyba niewiele pozostawia przypadkowi. Dobrze więc na serio przyjrzeć się jego działalności, by zrozumieć fenomen muzyki ekstremalnej.
Konwencja odgrywa w niej ważną rolę. Nawet jeśli się mówi, że jest to muzyka bezkompromisowa, nie jest to takie proste. W klasycznym powieściowym kryminale na pierwszych kilku stronach powinna się pojawić zagadka. W piosence popowej po pierwszej zwrotce powinien zabrzmieć refren. Podobne zasady obowiązują w świecie death i black metalu. Na pytanie: „czemu śpiewasz growlingiem” Darski odpowiada: bo taki jest wymóg gatunku. W zasadzie tak samo mógłby odpowiedzieć na wiele innych pytań. Czemu w twórczości nieustająco nawiązuje do okultyzmu, skoro jako zatwardziały racjonalista nie wierzy w duchy i demony? Czemu członkowie zespołu posługują się mitologicznymi pseudonimami? Czemu perkusista gra z zawrotną prędkością? To wszystko kwestia konwencji; niepisanej umowy pomiędzy twórcami i słuchaczami. Konsekwencja kilkudziesięcioletniej ewolucji muzyki rockowej, która doprowadziła do stworzenia formy tak odległej od tkwiącego u jej podstaw bluesa i wczesnego rock’n’rolla.
Wymóg przestrzegania konwencji wychodzi znacznie poza reguły dotyczące zasad muzyki, jej tempa i instrumentarium. Ponieważ – co Nergal często powtarza – Behemoth to nie tylko muzyka, którą tworzy, ale też cała otoczka. To również teksty piosenek, okładki płyt, pseudonimy muzyków, ich gesty, typ charakteryzacji, scenografia w czasie koncertów i teledyski. To, i wiele innych aspektów składa się na całościowy obraz. Podobnie zresztą rzecz się ma w świecie muzyki popularnej. Największe gwiazdy nie zdobywają szczytu tylko dobrymi piosenkami. Fan, powiedzmy, Michaela Jacksona nie kupuje jedynie jego muzyki, ale także choreografię i osobowość. Tutaj rzecz ma się identycznie: muzyka to często najważniejszy, ale nie jedyny aspekt ekstremalnego grania.
Szczególnie widać to w perspektywie teatralności koncertów Behemotha. To nie wydarzenia ograniczające się do działań stricte muzycznych, ale spektakle, z pirotechniką i całym sztafażem rekwizytów, gestów i zachowań. Tu każdy ruch jest szczegółowo zaplanowany, a zagajenie publiczności – przygotowane. I w znacznej mierze to, co się dzieje na scenie, jest aktorstwem, udawaniem. Grą wedle przyjętej konwencji. W czasie koncertu czy sesji zdjęciowej Nergal może wyglądać, jakby uciekł z planu kolejnej części horroru „Hellraiser” i kipieć wściekłością, ale poza sceną daleko mu do demoniczności.
Sceniczna wściekłość jest zresztą kluczowa. „Ta muzyka jest agresywna”, „podnosi poziom adrenaliny” − przyznają zarówno jej zwolennicy, jak i oponenci. Tylko że ci pierwsi nie widzą w tym nic złego, natomiast drudzy sugerują, że taka dawka emocji stanowi potencjalne niebezpieczeństwo i może pobudzać do agresywnych zachowań. Osobiście nie widziałem nigdy tego typu koncertu, po którego zakończeniu publiczność nie wychodziłaby z klubu odprężona i w pogodnych nastrojach. Jakby ten czas kilkudziesięciu minut wściekłości i agresji wprowadzał ją w dobre samopoczucie. Może więc właśnie taki spektakl pozwala uczestniczącym w nim widzom agresję przepracować i się z niej oczyścić? Znanym skądinąd faktem jest, że kibice sportów walki, w których agresja i przemoc pojawia się zupełnie wprost, wywołują dużo mniej awantur niż kibice, powiedzmy, piłki nożnej. Podobnie: chyba częściej dochodzi do przemocy w trakcie dyskotek niż na koncertach muzyki ekstremalnej. Czemu tak się dzieje?

68-71 12 2011 04

Pomocna może być uwaga słoweńskiego psychoanalityka i filozofa Slavoja Žižka dotycząca... telewizyjnych sitcomów, a ściślej: śmiechu niewidocznej publiczności. Popularność tego chwytu w praktyce telewizyjnej można tłumaczyć w prosty sposób: łatwiej jest się widzom śmiać, kiedy słyszą „towarzyszące” śmiechy innych. Ale, przekonuje Žižek, rzecz ma się ciekawiej, kiedy serial obiektywnie wcale nas nie bawi. Wracamy zmęczeni z pracy, siadamy w fotelu i oglądamy go nieporuszeni ani jednym gagiem. Po czym wyłączamy telewizor i choć żaden dowcip nie wzbudził w nas choćby lekkiego uśmiechu, czujemy się odprężeni, jakbyśmy śmiali się do rozpuku razem z niewidzialną publicznością. Jakby była ona w stanie ubawić się za nas i w efekcie wywołać w nas poczucie odprężenia.
Może tak samo działa spektakl Behemotha? Twórcy tej muzyki sami przyznają, że nie jest ona ładna, bo nie o urodę tu chodzi. Ale może sceniczna agresja muzyków działa tak samo jak telewizyjny śmiech? Sztucznie „przeżywa” nasze własne emocje?
Inna rzecz, że w przeciwieństwie do apatycznego widza telewizyjnego z przykładu Žižka, widz koncertu muzyki ekstremalnej nie musi stać nieporuszony. Występujący muzycy często mówią, że najważniejsze, co dzieje się w trakcie koncertu, to energia wytwarzana między nimi a widzami. Może po części to kokieteria, ale chyba nie sposób pominąć aspektu wspólnego „nakręcania się” publiki i wykonawców. W tej kategorii im bardziej energiczna interakcja, tym bardziej udany koncert. A Behemoth może się szczycić choćby wygraną w rankingu na najlepszy koncertowy zespół roku według czytelników poświęconego muzyce metalowej pisma „Terrorizer”.
Jak zatem sklasyfikować wydarzenie, jakim jest koncert Behemotha? Narzuca mi się porównanie do wrestlingu, amerykańskich zapasów z pogranicza teatru i sportu. Tam też wszystko jest szczegółowo dopracowane i przećwiczone. Tam też z pieczołowitością podchodzi się do widowiskowości spektaklu, tworzonego poprzez odpowiednie stroje, rekwizyty i gesty. Swoista „magia wrestlingu” nie polega na zachwycie estetycznym wyczynami atletów, podobnie jak nie chodzi o zachwyt estetyczny przy odbiorze muzyki Nergala. Amerykańskie zapasy, niczym death i black metal opierające się na (częściowo lub zupełnie) pozorowanym gniewie, powstają z energii wytwarzanej między „aktorami” i „publicznością”.
Oczywiście, nie każda grupa, którą można zaliczyć do reprezentantów muzyki ekstremalnej, dzieli z Behemothem choćby podejście do używania strojów i makijażu. Łączy je jednak wyraźne zerwanie z estetyczną melodyką na rzecz wytworzenia jak najmocniejszej energii i wywołania najmocniejszych uczuć. Z punktu widzenia tradycyjnego melomana, szukającego w muzyce melodii i harmonii, to zjawisko niezrozumiałe. Chociaż... nie należy zapominać, jak niezrozumiałym i szokującym był dla ludzi starszych od niego o jedno pokolenie Elvis Presley. Może dzisiejszy rock ekstremalny też zostanie kiedyś uznany za coś zupełnie normalnego? W Skandynawii (zwłaszcza w Szwecji i Norwegii), kojarzonej przez fanów rocka głównie z muzyką heavy metalową, gatunek jest promowany jako narodowe dobro, a nawet dofinansowywany przez państwo.

 

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 12/2011

 

Pobierz ten artykuł jako PDF