HFM

artykulylista3

 

Organy Hammonda – synonim nowoczesności czy już klasyka?

82 87 HIFI 09 2017 001
Brzmienie organów Hammonda z pewnością zna każdy meloman, któremu nieobce są klimaty rockowe czy jazzowe. Hammondowską barwę – miękką, soczystą i wibrującą – wykorzystywały takie grupy, jak Procol Harum, Colosseum, Deep Purple, a na polskim gruncie: Andrzej Zieliński, Zbigniew Podgajny, Benon Hardy czy wreszcie Czesław Niemen. Niepowtarzalne brzmienie, egzotyczne w zestawieniu z instrumentami akustycznymi, stymulowało także wyobraźnię twórców muzyki poważnej, by wymienić Węgra György Ligetiego i jego „Koncert kameralny” na 13 instrumentów czy Niemca  Karlheinza Stockhausena, który swój utwór „Mikrophonie II” przeznaczył na chór, cztery „ring modulatory” i właśnie organy Hammonda.


Widząc, jak żywe jest zainteresowanie tym instrumentem, można postawić pytanie, co go wyróżnia na tle rozlicznych elektrofonów mechanicznych, które po latach można znaleźć jedynie w muzeach?



Mania konstruowania
Boom wynalazczości w dziedzinie konstrukcji instrumentów elektrycznych zapoczątkował w 1876 roku Amerykanin Elish Gray swoim muzycznym telegrafem. Instrument ten, w którym wysokością dźwięku sterowało się za pomocą wibratora elektrycznego, ustanowił precedens dla fali tak zwanych elektrofonów – instrumentów wykorzystujących do generowania dźwięku prąd elektryczny.82 87 HIFI 09 2017 002
Nie sposób zliczyć wszystkich pomysłów, zrealizowanych w ramach nowego trendu wśród konstruktorów. Z pewnością jednak warto wymienić przynajmniej niektóre. Siedmiooktawowe, obsługiwane za pomocą klawiatury Telharmonium, opatentowane przez Thaddeusa Cahilla w 1897 roku, to „pradziadek” organów Hammonda. Generatory prądu zasilały niewielkie głośniki, wyposażone w specjalne tuby, tworząc w ten sposób dźwięk przyjemny i nieco podobny do organowego. Trzeba zaznaczyć, że mimo sporej popularności Telharmonium w latach 20. XX stulecia, żaden z trzech istniejących wtedy modeli nie zachował się do dziś.
Ciekawym instrumentem z grupy elektrofonów mechanicznych był też melotron braci Lesliego, Franka i Normana Bradleyów z 1963 roku. Melotron funkcjonował na zasadzie samplera i umożliwiał rejestrację struktur muzycznych na odcinkach taśmy magnetycznej, a następnie odtwarzanie ich przez naciśnięcie klawisza. Jako że konstruktorzy pragnęli osiągnąć brzmienie podobne do orkiestry symfonicznej, melotron miał wbudowane próbki imitujące sekcje instrumentów smyczkowych i dętych, a także głosów chóralnych. I choć spotkał się z olbrzymim entuzjazmem w muzyce rockowej (sięgali po niego m.in.: Steven Wilson, Keith Emerson, Rick Wakeman, Edgar Froese, John Paul Jones, Robert Fripp czy Tony Banks), wprowadzenie na rynek znacznie sprawniejszych syntezatorów cyfrowych w latach 70. XX wieku zakończyło jego niedługą karierę.82 87 HIFI 09 2017 002
Tańszy substytut organów piszczałkowych?
Organy Hammonda są nieco starsze od melotronu. Powstały już w 1935 roku, w warsztacie amerykańskiego inżyniera Laurensa Hammonda, wynalazcy o niezwykle wszechstronnych zainteresowaniach. Do jego patentów zaliczają się m.in. elektryczny stolik do gry w brydża czy silnik synchroniczny. Ten drugi, stosowany pierwotnie w produkcji mechanizmów zegarowych, okazał się również punktem wyjścia do stworzenia nowego instrumentu elektromechanicznego, nazwanego od nazwiska konstruktora organami Hammonda.
Zasada działania organów Hammonda nawiązuje do wspomnianego już Telharmonium. Źródło dźwięku stanowi mechaniczny generator, zawierający 96 zębatych kół – tak zwanych wirników, obracających się ze stałą prędkością w polu magnetycznym. W ten sposób generowany jest prąd elektryczny o charakterystyce zawierającej szereg składowych harmonicznych. Im większa ilość naciętych na kole ząbków, tym wyższa częstotliwość impulsów generowanych w uzwojeniu i w rezultacie – wyższy dźwięk.82 87 HIFI 09 2017 002
Pierwszy model organów Hammonda miał dwie 61-klawiszowe klawiatury i 25 pedałów, pedał ekspresyjny, 12 przycisków presetów i trzy zestawy suwaków. Warto wspomnieć, że charakterystyczny efekt wibrującego dźwięku jest uzyskiwany dzięki wirującym głośnikom Leslie, które były nieco późniejszym wynalazkiem Dona Lesliego, rozwijanym w latach 40. XX wieku. Bazujące na efekcie Dopplera i zjawisku interferencji fal akustycznych, wirujące głośniki dają organom Hammonda owo specyficzne brzmienie, kojarzone obecnie z tym instrumentem.
Wprowadzenie organów Hammonda miało znaczenie nie tylko z punktu widzenia historii rozwoju instrumentów elektromechanicznych. Było to również duże osiągnięcie z perspektywy instrumentoznawstwa w ogóle. Organy akustyczne to instrument tak olbrzymi, że na stałe wmontowuje się go w architekturę kościołów i sal koncertowych, co rzecz jasna, generuje wysokie koszty. A hammondy, mimo niemałej masy, można było transportować, co stwarzało perspektywę uczynienia ich ekonomicznym substytutem organów piszczałkowych. Dostrzegając ten potencjał, Laurens Hammond przewidział dla nich zastosowanie w kościele. Jak pokazał czas – pomysł okazał się zupełnie chybiony.82 87 HIFI 09 2017 002
W poszukiwaniu modelu doskonałego
Generowane elektrycznie brzmienie od samego początku wchodziło w dysonans z oczekiwaniami duchownych. Wszystko rozpoczęło się od wspomnianego już modelu A z 1935 roku. Jako że jego barwa niezbyt udolnie imitowała brzmienie organów piszczałkowych, już w następnym roku powstał model BC, wzbogacony o generator chorusu (drugi system wirników dodawał do poszczególnych tonów dźwięki delikatnie podwyższone lub obniżone, tworząc wrażenie kilku instrumentów brzmiących naraz). Nowy model ciągle jednak nie zadowalał krytyków, według których organy Hammonda nadawały się wyłącznie do użytku domowego.
Odpowiedzią na te głosy był model C z 1939 roku, wyposażony w tak zwane „panele skromności”. Miały one zasłaniać nogi ubranych w spódniczki organistek. O ile model C nie był wyposażony w generator chorusu, o tyle niemal równocześnie skonstruowany model D, bardzo podobny do C, miał wbudowany dodatkowy system wirników. Z kolei w latach 40. XX wieku wprowadzono wspomniany już system umożliwiający wibrację, co znalazło odzwierciedlenie w produkcji jeszcze nowszych wersji BV i CV (z vibrato) oraz BCV i DV (wyposażonych w vibrato oraz chorus)
Powstające modele i ich warianty można mnożyć, omawiając różnice w ilości klawiszy, pedałów, suwaków, możliwości modulacji barwowych i technik wzmocnienia. Wyliczankę tę należałoby zakończyć na niezbyt udanym modelu H100 z 1965 roku, który zamknął etap prób osadzenia hammondów w realiach kościelnych. Laurens Hammond doszedł do wniosku, że tworzenie organów przeznaczonych do użytku, nazwijmy to: świeckiego, bardziej mu się opłaci. Nareszcie – chciałoby się powiedzieć, patrząc, jaką furorę zrobił ten instrument w świecie muzyki rozrywkowej.82 87 HIFI 09 2017 002
Od jazzu, przez rock, aż po muzykę poważną
„Świecka” kariera organów Hammonda obejmuje wiele gatunków muzycznych, począwszy od różnych odmian rocka, przez jazz, a na muzyce poważnej skończywszy. Przegląd najciekawszych dzieł, będących owocami fascynacji hammondowskim brzmieniem, ukazuje wszechstronność tego instrumentu. Niekiedy organiści grający na hammondach nawiązywali do organów piszczałkowych. Kiedy indziej wprowadzali elementy charakterystyczne dla muzyki fortepianowej, a jeszcze innym razem naśladowali tak odległe brzmieniowo instrumenty, jak na przykład harfa. Mimo tych skojarzeń, nie można zaprzeczyć, że organy Hammonda zawsze wnoszą swój wyrazisty koloryt brzmieniowy, sytuujący muzykę w niezwykłej, jakby odrealnionej aurze.82 87 HIFI 09 2017 002
Znakomity przykład użycia hammonda w jazzie stanowią legendarne, wirtuozowskie improwizacje Jimmiego Smitha. Artysta wykonywał swoje partie na modelu B-3, cieszącym się największą popularnością i do dziś uznawanym za najdoskonalszy. Hammondowskie interakcje z grą trębacza, saksofonistów, gitarzysty i perkusisty, słyszalne chociażby w utworze „The Sermon” z wydanego w 1959 roku albumu pod tym samym tytułem, delikatnie wtapiają się w brzmienie zespołu i łagodnie je scalają. Mimo że charakter gry Smitha jest typowy dla faktury fortepianowej, porównanie hammonda z fortepianem wydaje się powierzchowne. Znacznie miększa, łagodniejsza barwa organów wnosi bowiem do muzyki zupełnie inną jakość. I kto wie, czy właśnie hammondowskie brzmienie nie sprawdza się w jazzie lepiej niż dosłowny, intensywnie wybijający się spośród pozostałych instrumentów fortepian.
Podobnie miękki, scalający charakter mają improwizacje Keitha Emersona, wybitnego klawiszowca lat 70. XX wieku, członka słynnego tria Emerson, Lake and Palmer. Niezwykłą umiejętność artysty, przejawiającą się w przechodzeniu z barwowego tła do wirtuozowskich partii solowych, słychać choćby w utworze „Living Sin” z albumu „Trilogy” (1972). Organowe improwizacje w przemyślany sposób dialogują tam z wokalem i pozostałymi instrumentami. Indywidualny koloryt brzmienia grupy jest w dużej mierze zasługą właśnie hammonda. Warto dodać, że członkowie Emerson, Lake and Palmer chętnie sięgali też po instrumenty elektryczne, by przywołać utwór „Abaddon’s Bolero”, w którym wykorzystali melotron i syntezator Mooga.82 87 HIFI 09 2017 002
O ile w twórczości wymienionych artystów skojarzenie organów Hammonda z muzyką kościelną odgrywa niewielką rolę, o tyle inaczej sytuacja przedstawia się w „Bema pamięci żałobnym rapsodzie” Czesława Niemena z albumu „Enigmatic” (1970). Tutaj hammondy, połączone z dźwiękiem dzwonów i wzniosłością partii chóru, śpiewającego słowa „Iusiurandum patri datum usque ad hanc diem ita servavi”, nadają kompozycji katedralne brzmienie. Partia organów może wręcz budzić skojarzenie z wstępem do podniosłego nabożeństwa, odsyłając słuchacza do liturgii pogrzebu.
Jeśli chodzi o wykorzystanie hammondów w muzyce poważnej, to nie ma się co oszukiwać – nie jest to instrument szczególnie często używany. A przynajmniej nie tak często, jak można by się spodziewać, biorąc pod uwagę pęd XX-wiecznych kompozytorów do nowatorstwa. Po organy Hammonda sięgają najodważniejsi. Takim jest na pewno Karlheinz Stockhausen, o którego zakrawającej na szaleństwo brawurze może świadczyć słynny „Kwartet smyczkowy helikopterowy”, przeznaczony do wykonywania w przestrzeni powietrznej, w czterech helikopterach. Jego dzieło z udziałem hammondów to wspomniany już utwór „Mikrophonie II”. Zarówno dźwięki zespołu wokalnego, recytującego pozbawiony sensu wiersz Helmuta Heißenbüttela, jak i organów są przepuszczane przez ring modulator, który poddaje je silnemu przekształceniu. Chaotyczny, dziwaczny efekt nie ma już wiele wspólnego z brzmieniem organów, które odgrywają jedynie rolę materiału wyjściowego.
Przedsięwzięciem również wpisującym się w nurt muzyki poważnej, ale zupełnie innej kategorii, jest niedawny projekt polskiego kompozytora i organisty Dariusza Przybylskiego. W czerwcu 2017 ukazała się jego płyta „Already It Is Dusk” z transkrypcjami utworów z repertuaru muzyki poważnej, przeznaczonymi na organy Hammonda.
Przybylski bierze na warsztat osiem dzieł – od średniowiecza, po współczesność. Co znamienne, w każdym utworze zmienia barwę organów – czy to nawiązując do pierwotnej obsady, czy do własnej koncepcji brzmieniowej. I tak na przykład w „Imaginary Landscape” Johna Cage’a słychać organy, naśladujące wspomnianą już harfę.
Tak szerokie spektrum zastosowań bez wątpienia czyni z organów Hammonda fenomen i sytuuje je w pozycji lidera względem elektrofonów, które po krótkim okresie prosperity albo skończyły w muzealnych gablotach, albo wręcz nie dotrwały do dziś, pozostawiając po sobie jedynie projekty i opisy. Ale czy można je określić mianem prawdziwie popularnego instrumentu?82 87 HIFI 09 2017 002
Powiew świeżości czy anachronizm?
Od ich powstania minęło przeszło osiemdziesiąt lat. I choć konteksty, w jakie wpisuje się organy Hammonda, mogą być nowe i zaskakujące, to sam instrument nie stanowi już żadnej nowości. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że to klasyka.
Czas, który dzieli nas od skonstruowania hammondów, to okres bodaj najbardziej intensywnego postępu technologicznego w dziejach. Postępu odnoszącego się również do rozwoju instrumentów muzycznych.82 87 HIFI 09 2017 002
Pierwszą wielką rewolucją na drodze do wyparcia elektrofonów mechanicznych było wprowadzenie na szeroką skalę syntezatorów i samplerów. Elektryczne brzmienia ustąpiły wtedy generowanym elektronicznie, czego najlepszym przykładem jest los melotronu, zastąpionego przez syntezatory. Organy Hammonda również ucierpiały w procesie elektronizacji; nie produkuje się też dzisiaj hammondów z mechanicznym generatorem dźwięku. Zamiast tego mamy instrumenty z generatorem elektronicznym, wytwarzającym brzmienie zbliżone do pierwowzoru.
Kolejną i może jeszcze ważniejszą zmianą było pojawienie się obsługiwanych komputerowo instrumentów wirtualnych. Zapakowane w formę programów komputerowych sekwencery umożliwiają tworzenie od podstaw zupełnie nowych brzmień i kompleksową obróbkę wszelkich parametrów, takich jak obraz widma, kształt obwiedni czy ilość pogłosu. Można powiedzieć, że technologia pozwala tworzyć setki nowych instrumentów dziennie.82 87 HIFI 09 2017 002
Tyle że większość to tak zwane „instrumenty jednorazowego użytku” – tworzone na potrzeby konkretnego utworu, koncertu czy performance’u. Zna je i wykorzystuje tylko ich twórca. „Dziadek Hammond” – nawet jeśli poddawany przeobrażeniom – pozostaje żywy i ciągle się sprawdza. Oczywiście, jego kariery nie można porównywać z karierą najbardziej popularnych instrumentów akustycznych – gra on w końcu bardziej rolę „brzmieniowej przyprawy” niż pełnoprawnego instrumentu koncertowego. Jednak w tym rozwibrowanym brzmieniu musi być coś magnetycznego, skoro zachwycają się nim i jazzmani, i rockmani, i muzycy wykształceni klasycznie.
Kto wie, może za kilkadziesiąt lat organy Hammonda urosną do rangi, jaką z biegiem czasu osiągnęły skrzypce czy trąbka?
Z niecierpliwością na to czekam i mam nadzieję, że artyści jeszcze odważniej niż do tej pory zaczną wykorzystywać potencjał tego instrumentu.

 

 

Aleksandra Chmielewska
fot. Marcin Niewirowicz
Źródło: HFM 09/2017


Pobierz ten artykuł jako PDF