HFM

artykulylista3

 

Fonica

36-39 11 2012 01Nie ma chyba w Polsce audiofila, który nie słyszałby o Fonice. Gramofony z łódzkiej fabryki przez całe dekady były obowiązkowym wyposażeniem pokojów nastolatków. W latach 80. XX wieku nazwy takie, jak Adam, Bernard czy Daniel rozpalały umysły tysięcy młodych ludzi (bez podtekstów proszę), a ich posiadacze błyskawicznie awansowali w towarzyskich rankingach. Po wybuchu „nowej” Polski Fonica podzieliła los innych kombinatów PRL-u i wszelki słuch po niej zaginął. 

Doszła mnie jednak wieść, że po latach niebytu Fonica powstała z popiołów, by znów produkować gramofony. Szybkie rozeznanie w terenie potwierdziło tę sensacyjną informację. W dodatku produkcja ma się odbywać w Polsce, a nie na Dalekim Wschodzie (vide: Junak). To okazja, by przypomnieć jej historię i największe osiągnięcia.

Możecie jeszcze krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, że NKWD rządzi Polską, lecz to nie zawróci nas z drogi.*
19 stycznia 1945 roku w wyniku błyskawicznej operacji wojskowej oddziały 1. Frontu Białoruskiego wyzwoliły Łódź. Misterny plan ataku na miasto, opracowany przez gen. płk Wasilija Czujkowa, zakończył się spektakularnym zwycięstwem. Po kilkunastu godzinach walk Niemcy wycofali się z Łodzi przez pozostawioną im furtkę, dzięki czemu udało się ocalić miasto od zniszczeń. Sukces był tym większy, że nie przerwano nawet pracy wodociągów i elektrowni, a wszystkie fabryki administrowane przez Niemców pozostały niemal w nienaruszonym stanie.
Już w marcu 1945 roku otwarto w Łodzi filię Państwowych Zakładów Tele- i Radiotechnicznych. Centrala mieściła się przy ulicy Grochowskiej na warszawskiej Pradze, więc w czasie wojny praktycznie nie ucierpiała. Założone w 1932 roku zakłady słynęły przed wojną z produkcji radioodbiorników (seria „Echo” otrzymała nawet złoty medal na światowej wystawie w Paryżu w 1938 roku) oraz jednych z najnowocześniejszych w ówczesnej Europie central telefonicznych. Nowa władza z radością „zagospodarowała” przedwojenne przedsiębiorstwo. Dekretem z maja 1945 roku przemianowała je na Państwowy Zakład Teletechniczny i włączyła w struktury Ministerstwa Poczt i Telegrafów. Łódzki oddział miał się zająć produkcją telefonów.
W 1948 roku łódzka fabryka przekształciła się w samodzielne przedsiębiorstwo i pod nazwą Zakładów Wytwórczych Aparatów Telefonicznych zajęła się produkcją telefonów oraz części do odbiorników radiowych. Punktem przełomowym w jej historii był rok 1953.

36-39 11 2012 02     36-39 11 2012 03

Możemy z ufnością patrzeć w przyszłość, idziemy bowiem słuszną drogą.
Początek lat 50 kojarzy się zwykle z najmroczniejszą epoką stalinizmu, ale też w tym czasie pojawiło się sporo urządzeń grających, wytwarzanych w nowopowstałych Zakładach Radiowych im. Kasprzaka. Z niewiadomych do dziś przyczyn pod koniec 1953 roku podjęto decyzję o rozpoczęciu produkcji pierwszych polskich gramofonów w łódzkiej fabryce telefonów. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że był to jeden z najlepszych pomysłów komunistycznych władz.
Kadra techniczna w fabryce telefonów została kompletnie zaskoczona decyzją o budowie urządzeń grających. Zamiast zmagać się z nieznaną materią inżynierowie z Łodzi dokładnie skopiowali najnowocześniejszy wówczas walizkowy gramofon Philips HX-301A z 1950 roku. Oba modele różniły się tylko obudową – holenderski miał skórzaną walizkę zapinaną na pasek; polski – plastikowy substytut.
W roku 1954 ruszyła produkcja przenośnych gramofonów elektrycznych S-GE-53. Choć lista płyt w sklepach nie rozpieszczała melomanów, a urządzenie wymagało podłączenia do zewnętrznego wzmacniacza, S-GE-53 zyskał sporą popularność, która skłoniła konstruktorów do wypuszczenia wersji „salonowej”. Nowy model S-GE-56 od poprzednika różnił się obudową w kształcie pojemnika na chleb, wykonaną z politurowanego drewna orzechowego. Mechanizm „zapożyczony” od Philipsa był na tyle nowoczesny, że znajdował zastosowanie w większości gramofonów konstruowanych w latach 50. Montowano go także w pierwszym polskim radiogramofonie „Polonez” z dzierżoniowskiej Diory.
Wychodząc naprzeciw potrzebom rynkowym, w 1957 roku rozpoczęto seryjną produkcję pierwszych polskich gramofonów ze wzmacniaczem lampowym – WW-GE-56 o wdzięcznej nazwie Karolinka. Najbardziej charakterystyczną cechą nowej konstrukcji była „schodkowa” obudowa: za wysokim frontem wykończonym paskiem tkaniny ukryto głośnik i wzmacniacz, a za nimi, na niższym stopniu, obracał się talerz. Niestety, pomysł negatywnie odbijał się na brzmieniu, czego konsekwencją było odseparowanie głośnika od elektroniki i przeniesienie go na pokrywę walizki. Dzięki temu ograniczono zniekształcenia dźwięku, tworząc jednocześnie z pokrywy niezależną akustycznie odgrodę głośnikową. Rozwiązanie to było na tyle skuteczne, że przetrwało aż do połowy lat 70. (ostatnim tego typu gramofonem był Bambino 4).

Twórczość młodych niestety, w wielu wypadkach, nie ma nic wspólnego z autentycznym życiem naszej młodzieży w mieście i na wsi.
Jednym z najmniej znanych epizodów w dziejach łódzkiej fabryki było skonstruowanie w 1958 roku pierwszej polskiej „dużej wieży” i chyba jednej z pierwszych tego typu w świecie. Składała się z ażurowej szafki z „chlebakiem” na górze, pod nim umieszczono lampowy wzmacniacz, a na samym dole pozostawiono miejsce na płyty. Drugim elementem była pokaźna kolumna wolnostojąca. Szeroka dolna część zawierała sekcję niskotonową. Nad nią, w smuklejszej, umieszczono głośniki średnio- i wysokotonowe, łącznie osiem sztuk. Urządzenie musiało zrobić piorunujące wrażenie na ówczesnych władzach, bowiem w prasie szumnie okrzyknięto je mianem „pierwszego polskiego urządzenia hi-fi”. Najwyraźniej zestaw ten był zbyt nasiąknięty burżuazyjną dekadencją, bowiem szybko zastąpiono go przaśnymi adapterami, idealnie pasującymi do gomułkowskiej wizji Polski.
Gwałtownie rosnąca popularność gramofonów i radioodbiorników spowodowała daleko idące zmiany na gospodarczej mapie Polski. W 1960 roku Zakłady Wytwórcze Aparatów Telefonicznych przemianowano na Łódzkie Zakłady Radiowe Fonica oraz skupiono się na wyłącznej produkcji gramofonów i sprzętu elektroakustycznego. Rok później w Ministerstwie Przemysłu Ciężkiego powołano Zjednoczenie Przemysłu Elektronicznego i Teletechnicznego Unitra oraz włączono do niego wszystkie przedsiębiorstwa z branży elektronicznej.
W 1963 rozpoczęto produkcję najbardziej znanego polskiego gramofonu w historii, walizkowego Bambino. Dziś możemy się z niego nabijać, ale pół wieku temu było to nowoczesne i przyzwoicie brzmiące urządzenie. Po raz pierwszy zastosowano w nim osobną regulację tonów niskich i wysokich, porządny głośnik i starannie zaprojektowany wzmacniacz oparty na lampie ECL82. Jednak jego największą zaletą była przystępna cena, która sprawiała, że łódzkie gramofony trafiły pod strzechy.
Choć w tamtych czasach za nazwanie kogoś „audiofilem” można było dostać w zęby, to pierwsze jaskółki nowoczesności zaczynały już krążyć nad horyzontem. W 1964 roku pojawił się na rynku model WG-260, pierwszy polski gramofon stereofoniczny. Wyposażony był w cztery prędkości obrotowe oraz rozbudowany wzmacniacz lampowy, z preampem na dwóch ECC83 i parą ECL86 w końcówce mocy. Dysponował mocą 4 watów, co na tamte czasy było sporym osiągnięciem. Tuż przed premierą gramofonu wydano pierwszą polską płytę stereofoniczną (Polskie Nagrania STXL001), z genialną zapowiedzią Jerzego Waldorffa: „Otwieram drzwi do sali koncertowej. Orkiestra siedzi już na estradzie. Sala pełna, no bo i koncert niezwykły, ale my, dzięki stereofonii, będziemy mieć najlepsze miejsca, nikt nie będzie słyszał doskonalej…”. Jakże to dziś aktualne!
Niestety, z powodów ideologicznych WG-260 podzielił los wieży z 1958 roku i na kilka ładnych lat o stereofonii można było zapomnieć.
Na szczęście, zgrzebna i coraz bardziej zacofana gospodarczo gomułkowska Polska symbolizowana przez adapter Bambino odchodziła w niebyt.

36-39 11 2012 04     36-39 11 2012 05

Zaczęto przenosić bezkrytycznie na nasz grunt poglądy z innego świata, ze świata kapitalizmu skazanego przez historię na zagładę.
Pierwsze próby otwarcia na świat u progu lat 70. zaowocowały kilkoma licencjami, m.in. Telefunkena na gramofony, Tenorela na wkładki oraz Thomsona na tranzystorowe wzmacniacze hi-fi. Zastrzyk nowych technologii wystrzelił łódzkie gramofony na zupełnie inny poziom.
Rezultatem współpracy z Niemcami była plastikowa seria WG-4XX, a pierwszy gramofon, WG-400 Mister Hit z 1971 roku, przy walizkowych Bambinach wyglądał jak Aston Martin DB5 agenta 007 przy Syrence. Prosty, monofoniczny gramofon ze wzmacniaczem z czasem rozrósł się do sporej gromady modeli mono i stereofonicznych, które zapoczątkowały prawdziwy boom na urządzenia grające w Polsce. Łódzkie gramofony stały się też prawdziwym hitem eksportowym do krajów socjalistycznych, co dwie dekady później stało się przekleństwem Foniki. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Charakterystyczną cechą serii WG-4XX był duży udział tworzyw sztucznych zarówno w obudowie, jak i elementach układu napędowego. W latach 70. kolorowe plastiki miały być wyznacznikiem nowoczesności, ale brzmienie czerwono-czarnych gramofonów dalekie było od ideału, że użyję eufemizmu. Cecha ta nie umknęła konstruktorom Foniki, którzy postanowili pokazać światu, że Polak potrafi. I pokazali!
Pierwszym gramofonem nowej generacji był G-600, z importowanym przetwornikiem elektromagnetycznym Shure M44MB. Posiadał cztery prędkości obrotowe, talerz napędzany przez przekładnię paskowo-rolkową oraz w pełni metalowe ramię. Na rynek krajowy skierowano tylko niewielką partię – praktycznie cała produkcja wraz z dedykowanym wzmacniaczem lampowym W-600 szła na eksport.
Rozwinięciem modelu G-600 było prawdziwe cacko: WG-610f Fonomaster z 1972 roku. Zastosowano w nim nowocześniejsze, importowane ramię japońskiej Micro-Seiki z głowicą z bagnetowym mocowaniem typu SME. Również importowana była wkładka Shure M44. Ramię wyposażone zostało w antyskating, a regulacja obrotów talerza w układ stroboskopowy, co czyniło z Fonomastera najnowocześniejszy gramofon w kraju.
Fonomaster dysponował wzmacniaczem tranzystorowym o mocy 2 x 15 W/8 Ω, z wychyłowymi wskaźnikami wysterowania oraz dwoma filtrami częstotliwości (antywibracyjny poniżej 80 Hz i antyszumowy powyżej 8 kHz). W porównaniu z nim licencyjne Mister Hity były jak plastikowe naczynia jednorazowego użytku, a wrażenie dodatkowo podkreślała waga Fonomastera, przekraczająca 16 kg (kolorowe „czterysetki” rzadko osiągały 3 kg).
I w ten oto sposób, na początku lat 70., nastąpił wyraźny podział polskich melomanów na tych, którzy kupowali oczami i tych, którym zależało na dobrym brzmieniu. Właśnie Fonomaster był urządzeniem, dzięki któremu możemy dziś nazywać siebie audiofilami.
W latach 70. Polskę ogarnęło prawdziwe szaleństwo gramofonowe. Najbardziej hardkorowym urządzeniem według wielbicieli plastikowych brzęczydeł był przenośny WG-700f Camping Stereo z 1977 roku, zasilany z sieci lub baterii, którego nazwa sugerowała możliwość używania w plenerze. Na drugim biegunie lokowali się następcy Fonomastera, czyli seria gramofonów noszących imiona: Adam, Bernard, Daniel i Fryderyk. Te nazwy rozpalały wyobraźnię, a pogłoski o dostawie błyskawicznie formowały kolejki, z którymi mogły konkurować tylko cytrusy przed świętami.
Najnowocześniejszy z nich i otoczony prawdziwym kultem G-1100fs Daniel wyglądał jak milion dolarów, miał sześć przełączników dotykowych (sensorów) oraz cichobieżny silnik prądu stałego napędzający talerz za pośrednictwem paska. Elastyczne zawieszenie zespołu ramienia, wspólnie z talerzem na sprężynowych amortyzatorach, w znacznym stopniu eliminowało wibracje, które na co dzień trapiły miłośników winyli.
Imienna seria była produkowana przez całe lata 80., lecz ze względu na kryzys oraz chroniczny brak dewiz poddawano ją licznym „modyfikacjom”, polegającym na zastępowaniu droższych materiałów tańszymi, metalu plastikiem, a litego drewna płytą wiórową. Mimo to w drugiej połowie dekady Fonica sprzedawała rocznie 300 tysięcy gramofonów i nic nie zwiastowało nadciągającego kataklizmu.

Naród ma pracować, a nie leżeć na piasku.
Po zmianach ustrojowych na początku lat 90. z powodu załamania się eksportu na Wschód Fonica stanęła na skraju bankructwa. Sprzedaż gramofonów spadła dramatycznie, sięgając ledwie tysiąca sztuk rocznie. Sytuacji nie poprawiały ciągłe strajki załogi. Kierownictwo zakładów próbowało ratować fabrykę, nawiązując współpracę z japońskimi firmami Sony, Sanyo i Mitsumi, dla których produkowano odtwarzacze CD, ale los Foniki był już przesądzony. W 1996 roku dwie koreańskie spółki – Kyungbang Ltd. oraz Kyungbang Machinery – za 2,5 mln dolarów kupiły większościowy pakiet udziałów zadłużonej po uszy firmy. Dla Foniki nastała era długopisów, zabawek i segregatorów biurowych. Istnieją uzasadnione podejrzenia, że była to tylko fasada, a Koreańczykom chodziło o przejęcie atrakcyjnych terenów w Łodzi należących do Foniki. Po wielu perturbacjach, w 1998 roku ich udziały trafiły w ręce koncernu Daewoo-Electronic, ale nowy właściciel także nie miał łatwego życia. Po latach sporów z zakładową „Solidarnością” zdecydował się zamknąć fabrykę i zlikwidować spółkę. W efekci, po 57 latach istnienia, w 2002 roku łódzka Fonica przeszła do historii.
I jak w porządnym filmie, po 10 latach niebytu zjawił się wybawiciel. Panie i panowie, dziewczęta i chłopcy, powitajcie Radosława Łodziato, biznesmena, audiofila i miłośnika czarnej płyty.

Reklama

Nikt i nic nie może przekreślić tego faktu, że przed wiekami zamieszkiwał tutaj polski piastowski szczep słowiański.
Od 2006 roku pan Łodziato piastuje stanowisko Wiceprezesa Zarządu giełdowej spółki Complex S.A., holdingu zrzeszającego kilkadziesiąt firm działających w sektorze przemysłowym i nieruchomościach. Prywatnie, jako pasjonat płyt winylowych, zauważył rosnące zainteresowanie gramofonami. Nasunęło mu to pomysł reaktywowania marki Fonica oraz przywrócenia produkcji gramofonów, które sprostałyby oczekiwaniom współczesnych audiofilów.
Za jego namową Grupa Kapitałowa Complex reaktywowała dawną markę, która teraz nosi nazwę Audio-Fonica. Na jej czele stanął pan Łodziato.
Zakład produkcyjny jest zlokalizowany w sporym kompleksie biurowo-przemysłowym przy ul. Papierniczej w Łodzi, choć słowo „zakład” jest tu mocno na wyrost.
W przypadku Audio-Foniki mamy do czynienia z klasyczną manufakturą, której specyfika wyklucza wielkoseryjną produkcję. Przynależność do Grupy Kapitałowej Complex zdjęło z barków Foniki ciężar finansowania, a przy produkcji wytwórnia dodatkowo korzysta z zasobów holdingu, np. drogich maszyn i obrabiarek.
Gramofony Foniki projektują doświadczeni inżynierowie, a przy tym prawdziwi pasjonaci analogu. Nieliczna załoga składa się głównie z młodych ludzi dotkniętych gramofonową szajbą, którzy w pełni rozumieją specyfikę Foniki.
Na razie w ofercie łódzkiej wytwórni znajdziemy dwa modele gramofonów, choć w planach jest jeszcze urządzenie stricte high-endowe.
Otwierający katalog F-600 łączy w sobie nowoczesne technologie ze stylem retro, do którego często nawiązują wzmacniacze lampowe. Podstawę o kształcie zbliżonym do czterolistnej koniczyny wycięto z grubego plastra akrylu. Z tego samego tworzywa jest talerz.
W droższym i cięższym F-800 podstawę wykonano z grubej granitowej płyty, wypolerowanej do gładkości szkła. W obu modelach talerze opierają się na odwróconym łożysku ślizgowym, zakończonym kulką z dwutlenku cyrkonu – materiału pod wzglądem twardości dorównującemu diamentom. Aluminiowe ramiona, wykonane w oparciu o konstrukcje Regi, zostały udoskonalone przez inżynierów Foniki. Pozostałe elementy, czyli krążki dociskowe, obudowy silników, stożki podpierające podstawę oraz regulacje VTA wykonano z polerowanego mosiądzu. W połączeniu z czarnym akrylem i granitem efekt jest zniewalający.

Od nas samych zależeć będzie realizacja naszych celów wytkniętych na VIII plenum.
Choć na gramofonowym rynku panuje spory tłok, a konkurenci mogą się pochwalić wieloletnim dorobkiem, nowa Fonica zamierza się wyróżniać na ich tle najwyższą jakością wykonania, ekskluzywną oprawą oraz indywidualnym podejściem do najbardziej wymagających odbiorców. Pomóc ma w tym właśnie jednostkowa, ręczna produkcja, w której priorytetem jest zadowolenie klienta, a nie zysk. Ten przyjdzie z czasem.
Jak mówi prezes Łodziato: „Powrót gramofonów Fonica to znakomita okazja do zweryfikowania dawnych decyzji i przywrócenia do łask niegdyś troskliwie pielęgnowanych, a następnie zapomnianych analogowych perełek. Miłośnikom muzyki winylowej chcemy dać szansę odświeżenia starych kolekcji, a także umożliwić rozbudowywanie ich o nowe egzemplarze. Wszystko po to, aby melomani mogli się cieszyć nową jakością dźwięku”.
Przypominam, że słowa te padły z ust audiofila, pasjonata analogu, a nie absolwenta korespondencyjnego kursu marketingu i zarządzania.

* Wszystkie śródtytuły są cytatami z przemówień Władysława Gomułki.

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 11/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF